piątek, 9 września 2016

RAK NERKI... GDY POZOSTAJE JUŻ TYLKO NADZIEJA...





Dostaję wiele wiadomości od osób, które śledzą walkę mojego męża z rakiem. Pytacie jak działa kuracja witaminą C, czy przynosi efekty, jakie zioła i dieta. Postaram się w dzisiejszym poście jak najwięcej o tym napisać.



Jak się zaczęło? Ogólny koszt miesięczny i co do czego.

Jak już wiecie, pięć lat temu zdiagnozowano u męża raka nerki. Guz był tak duży, że trzeba było wyciąć cały organ. Po jakimś czasie pojawiły się przerzuty na płuca i kolejna operacja, a po niej kolejne przerzuty.  Potem chemioterapia w tabletkach (na raka nerki nie ma dożylnej) czyli SUTENT i INLYTA. O ile to pierwsze trzymało nowotwór w ryzach przez ponad rok, to to drugie tylko pogorszyło sprawę. I nadszedł dzień, kiedy to mąż usłyszał w swojej poradni, że wykorzystał już wszystkie metody leczenia i nic więcej dla niego nie mogą zrobić. Było to ponad dwa miesiące temu, może ciut więcej. Wtedy zaczęła się walka... Najpierw z myślami, które drążyły mi dziury w mózgu, z systemem i z pieniędzmi. Dzięki ludziom dobrej woli (tak, o Was tu piszę) udało nazbierać się na dwa miesiące kuracji dożylną witaminą C. Koszt takiej kuracji, przy podawaniu kroplówek pięć razy w tygodniu to 4100 zł., do tego trzeba doliczyć dietę Garsona (u nas wzbogaconą o ryby i jajka), bezglutenową i bez cukru. Wszystkie pokarmy muszą być organiczne, czyli bez jakichkolwiek konserwantów. Tak dla rozeznania podam przykład, że kilogram marchwi EKO w Lidlu kosztuje 8 zł, a mąż zużywa dziennie 7 kilogramów warzyw i owoców ( no i nie samą marchewką żyje człowiek). Mój ogródek w takim tempie był ogołocony ze wszystkiego w momencie. Oczywiście to nie wszystko. Kolej na zioła, które również zaleciła nam lekarka. Miesięczny ich koszt to 350 zł. Mowa tu o wilkakorze i tahuari. Kolejna jest witamina B17 inaczej zwana Amigdaliną. Te niepozorne tabletki to miesięczny koszt ponad 300 zł. No i do tego szczepionka na raka, którą wykonują dla męża z jego własnej krwi, to koszt około 2700 zł. Ostatnio doszedł olej CBD oraz sprowadzana ze Stanów laminina. Nie wliczam w to wszystko kosztów stresu, strachu i żalu do nie wiadomo kogo i ciągłych pytań do Boga - "dlaczego?". Te rzeczy nie mają ceny, ale kosztują najwięcej. Reasumując - miesięczny koszt kuracji wynosi około 8000 zł. Tyle jest warte życie ludzkie. Oczywiście są jeszcze inne możliwości, ale czy je zastosujemy, zależy od ilości zebranych pieniędzy. . Do kosztów witaminy C trzeba też doliczyć koszt sprowadzenia jej z Niemiec, bo pocztą wysłać nie można ( takie prawo). Tyle na temat pytań o koszty.

Czy nasza kuracja działa? 

Szczerze - nie wiem. Mąż dostaje wlewy z witaminy około dwóch miesięcy i jeszcze za wcześnie na robienie Tomografu Komputerowego, ale morfologię i badanie moczu ma lepsze ode mnie. Nie ma też żadnych kamieni na pozostałej nerce (bo niektórzy twierdzą, że duże dawki wit. C do tego prowadzą), a kreatyninę i morfologię ma rewelacyjną. Jedynym efektem ubocznym, ale to raczej siedzi w jego umyśle, jest słabość, bo mięsa nie może jeść, no bo jak to tak bez mięsa ;). Wierzę jednak, że kuracja działa, bo znam ludzi, którzy wyleczyli się tym sposobem.
AKTUALIZACJA:
DZIAŁA!!!! po pół roku leczenia, markery nowotworowe spadły z 8,4 na 4,2. Mąż maił wynik 8,4 podczas brania chemioterapii, a podczas leczenia naturalnego nastąpiła znaczna poprawa.

Z jakiej apteki sprowadzamy witaminę? 

Z Niemiec, z APOTHAL. DE. Najpierw sprowadzaliśmy ręcznie robioną, dużo tańszą, ale mąż był na nią, a raczej na to w czym była rozpuszczona, uczulony. Na szczęście udało się sprzedać cały jej zapas (za około 3 tysiące) i zakupić inną, droższą niestety, ale nieuczulającą. W Polsce witamina też jest dostępna, ale droższa o 30 zł, na jednej butelce, a jednorazowo podaje się ich sześć.

Gdzie podają mężowi wlewy?

A no w domu :). Z księgowej, stałam się pełnoetatową pielęgniarką. A tak na serio, to pielęgniarki ( różne) zakładają mężowi wenflon, a ja podaję kroplówkę. Niestety i tu zaczęły się schody, bo porobiły się zrosty i nie zawsze żyły chcą witaminę przyjmować. Czasem uda się przez dwa dni utrzymać wenflon i podać wlew, a są dni, kiedy jeden dzień i to marnie wlew leci. W chwili obecnej dajemy odpocząć żyłom i podajemy wlewy trzy razy w tygodniu. Chcemy też zmienić wenflon na taki motylek jednorazowy, z krótszą igłą. Nawet dziś mąż miał go pierwszy raz, ale coś było jednak nie taki musieliśmy go wyjąć z powodu ogromnego bólu jaki powodował. Przypominam sobie jakie to było dla mnie trudne... podłączanie kroplówki... strach, że przeoczyłam jakiś pęcherzyk powietrza itp. Do dziś ręce mi się trzęsą, ale nabyłam nieco wprawy. Są też szpitale i kliniki podające witaminę C, ale kosztuje to tyle, że nawet na miesiąc byśmy nie mieli pieniędzy. Dla porównania - w domu jeden wlew to 192 zł. dziennie, a w klinice 500 zł. dziennie.

Na ile mamy jeszcze pieniędzy?

Na niecałe dwa miesiące i cholernie boję się, że znów przyjdzie taka chwila, że nie będzie za co leczyć męża. 

Skąd wzięliśmy pieniądze na leczenie?

Dzięki ludziom dobrej woli. Od znajomych i nieznajomych, od rodziny, z aukcji internetowych, z koncertu charytatywnego, z wpłat na zrzutkę. pl.  Czasem sobie myślę, że poproszenie o te pieniądze było dla mnie najtrudniejszym krokiem. Po czasie dopiero zrozumiałam, że to żaden wstyd prosić o pomoc... pomoc w ratowaniu życia... Zbieramy pieniądze robiąc aukcje internetowe TUTAJ
oraz prosząc o wpłaty TUTAJ
Prosimy pomóżcie nam, bo najgorsze jest poczucie, że leczenia działa, ale zabraknie nam pieniędzy. Dajcie mojemu mężowi szansę na życie.

Czy zrezygnowaliśmy z leczenia konwencjonalnego?

Nie, to ono zrezygnowało z męża. Lekarz prowadzący nie miał mu już nic do zaoferowania. Potem okazało się, że został zwolniony (lekarz). Zmieniliśmy poradnię onkologiczną i tam zaproponowano mężowi INTERFERON, Z tego co wyczytałam w necie, jest to swego rodzaju szczepionka, pobudzająca organizm do walki z rakiem, najpierw jednak onkolog chce zobaczyć skład szczepionki z krwi męża na którą czekamy, bo prawdopodobnie ona będzie lepsza niż interferon. Mąż był też w najlepszej poradni torakochirurgicznej w Polsce, w Zakopanym, tam nie podjęto się operacji. 15. 09 ma jeszcze wizytę w Warszawie, u pr. Szczylika w Wojskowym Instytucie Medycznym. I jeszcze zaproponowano mężowi chemioterapię ( jakąś testową) ale na razie nie wiemy co i jak, więc czekamy z podjęciem decyzji, do czasu, kiedy lekarz zdradzi nam szczegóły.

Co odpowiadamy sceptykom?

Tak, są i tacy, którzy prosto w oczy mówią nam, że to nie zadziała, albo pytają czy zadziała. No cóż, lepiej wierzyć i walczyć, niż położyć się z różańcem w ręku i czekać na śmierć.

Czy mamy konto w fundacji ?

Tak, w Fundacji Słoneczko.

Mam nadzieję, że udało mi się odpowiedzieć na większość pytań, a jeżeli coś pominęłam, to zapraszam na priv :). 


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka