wtorek, 14 lipca 2015

DZIEŃ 109 - NIE WIEM, PO PROSTU NIE WIEM...

 
Szczerze mówiąc nie chce mi się dziś nawet pisać. Jestem zmęczona, fizycznie i psychicznie. Najchętniej schowałabym się w jakimś ciemnym kącie, zasnęła i obudziła się za sto lat. Pogoda mnie nie rozpieszczała.



Jak widać synkowi to nie przeszkadzało, ale mnie (mimo, że lubię deszcz)było dziś wyjątkowo źle z tą pogodą. Co jest powodem takiej chandry u mnie? Wizyta z mężem u onkologa. Niestety wyniki nie są takie, jakie chciałabym żeby były. Wiadomo, że liczyłam na dobre wieści. Nie jest strasznie źle, ale dobrze też nie. Okazało się, że przerzuty, które mąż ma w płucach powiększyły się, nieznacznie, ale jednak. Na razie lekarz kontynuuje ten sam sposób leczenia czyli chemioterapię. Lipiec od jakiś trzech lat jest wyjątkowo dla mnie pechowym miesiącem. Zawsze w lipcu coś się pieprzy w chorobie męża. W ubiegłym roku to właśnie w tym miesiącu okazało się, że po pół roku od operacji usunięcia części płuca nastąpiły przerzuty, jeszcze wcześniej usunięto mu całą nerkę, bo był na niej rak większy od niej samej. I teraz znów ten lipiec :(

Udało mi się tez porozmawiać z lekarzem o alternatywnych metodach leczenia. Co prawda zezwolenia oficjalnego nam nie dał, bo nie może takiego dać jeżeli badania nie udowodniły skuteczności, ale podpowiedział nieco co możemy łączyć z chemioterapią. Zaczniemy więc od końskich dawek witaminy C. Tak, tak, witamina C również działa anty-rakowo. Tak samo jak tabletki na cholesterol, których lekarka rodzinna nie chciała mężowi przepisać mimo widocznych zmian miażdżycowych w tętnicach. Lekarz bardzo się na to zdenerwował i dał jej na piśmie, że ma to przepisywać, że to jej obowiązek. Jaka była dziś zdziwiona (mimo, że wcześniej pięć razy mąż prosił ją o receptę), że po co takie pismo, że przecież taki lek to konieczność. Cholera by człowieka mogła wziąć z takimi lekarzami. A mąż też taka melepeta i mógł wcześniej onkologowi o tym powiedzieć. Jeszcze niedawno spędziłam sporo czasu z tatą w szpitalu po operacji czyszczenia żył i jeszcze tego brakuje żebym z mężem przechodziła to samo. W szpitalu dzisiaj spędziliśmy cztery godziny, wszędzie trzeba czekać. Na wizytę u lekarza czekać, ale najwięcej czasu zajęło nam oczekiwanie na lekarstwo (chemioterapię w tabletkach). Po powrocie powinnam była zacząć pakowanie, albo skończyć, jak kto woli, niestety nie mogłam się skupić i będę to robiła jutro na ostatnią chwilę. I pomyśleć, że nadszedł dzień naszego wyjazdu. Trochę się tego boję, jak co roku, ale będzie dobrze.

Trudny to by dla mnie dzień... bardzo :(

6 komentarzy :

  1. Trzymam mocno kciuki, żeby w końcu było dobrze :) życzę udanego wyjazdu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Będzie dobrze, musi być!
    Jeśli wiara Czyni cuda trzeba wierzyć że się uda!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba jednak nie będzie :( albo będzie na chwilę,aż powoli,powoli rak wygra :(

      Usuń
  3. Ja wiem, że słowa będzie dobrze na pewno nie pomogą Ci. Ale teraz to Ty musisz się trzymać i być silna i pokazać mężowi, że wierzysz i zarazić go swoim optymizmem i wiarą. I ten wyjazd akurat jest w dobrym czasie. Musicie się oderwać, zapomnieć i cieszyć się tym czasem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację,słowa"będzie dobrze"nie pomogą,bo od początku wiedziałam,że nie będzie.Tylko czemu tak wcześnie,czemu tak szybko i czemu teraz.Powiem Ci,że chwilami nie mam już siły robić dobrej miny do złej gry,ale muszę dla męża.Cholera jasna,przecież mieliśmy razem do Ameryki lecieć :(

      Usuń

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka