piątek, 17 lipca 2015

DZIEŃ 110, 111, 112 - ODPOCZYWAMY...

 
Tak bardzo nie mogłam doczekać się wyjazdu nad moje kochane morze, w sumie wszyscy nie mogliśmy, aż nadszedł nareszcie ten wielki dzień. Dzień poprzedzony pakowaniem się, sprzątaniem i ogólną nerwówką żeby czegoś nie zapomnieć. Kiedy już wsiedliśmy do pociągu, emocje opadły .Oczywiście, nie obyło się bez komplikacji, które ostatecznie wyszły na naszą korzyść. Po prostu na bilecie mieliśmy inne miejsca sypialne (ja z dziećmi w jednym przedziale, a mąż w przedziale obok, a w rzeczywistości przedziały okazały się czteroosobowe,więc umieszczono nas razem :)

Podróż była męczarnią, przynajmniej dla mnie. Miałam miejsce do spania wykupione razem z synkiem, co znaczyło tyle, że spać raczej nie będę. Synek budził się co chwilkę, spadał z leżenia, płakał, a o czwartej rano obudził się na dobre. A jak on to i wszyscy. Tylko mąż przykrył się kocem na głowę i chrapał w najlepsze. Najważniejsze jednak, że za parę godzin mieliśmy być u celu, a kiedy zobaczyliśmy za oknem wiatraki, wiedziałam, że nadchodzi koniec podróży.

Nasza stacja docelowa to Koszalin, wysiadaliśmy więc prawie na końcu, bo trasa pociągu biegła przez Gdańsk, Gdynię, Sopot itd, a potem dopiero"zawracał"do Koszalina i pędził na Szczecin. Takie 2 w 1, czyli jednym kursem odwiedził wszystkie nadmorskie miasta... Nie było jednak opóźnienia (co jeszcze nigdy się nie zdarzyło) i dojechaliśmy do Koszalina o 9 : 10., a wyjeżdżaliśmy o 19 : 50. Potem tylko autobus i kierunek Sarbinowo.

Pogoda przywitała nas słoneczna, chłodna ale słoneczna. Odkąd jeżdżę tutaj, a jest to ładnych parę lat, nigdy nie zdarzyło się żeby padało dłużej niż jeden dzień. Więc pamiętajcie - wybierajcie się na wczasy w tym terminie co ja ;) Na miejscu okazało się, że nie ma połowy plaży - po niedawnych ulewach, po prostu morze spory kawałek plaży zabrało.Co synkowi nie przeszkadzało wpakować się do morza w ubraniu, mimo, że nie było zbyt ciepło.


Ogólnie byłam przerażona zachowaniem synka, głównie tym wrzaskiem, że on chce natychmiast wejść do wody, chce loda, wszystko chce, a jak nie to się darł. Pomyślałam sobie "no pięknie się zaczyna". Pamiętam jednak , że w ubiegłym roku też tak było, tylko wtedy nie miał jeszcze buntu dwulatka, a potem, po dwóch dniach wszystko się unormowało. Kiedy udało nam się go wreszcie przebrać w suche ubrania, trzeba było zrobić obchód :) I wiecie za co kocham Sarbinowo?Tu się nic nie zmienia. Może oprócz sklepików ,ale i tu raczej zmiany są niewielkie .Tutaj nie muszę martwić się o córki, bo znają każdą uliczkę, mają tu przyjaciół ,którzy również co roku przyjeżdżają. A pamiętam czasy, kiedy obie wisiały mi na głowie i strach było je zostawić same. A wieczorem padliśmy jak muchy, zmęczeni ale szczęśliwi. Niestety tej nocy też nie było dane mi przespać, bo Iruś wiercił się, płakał,a na koniec przyszedł spać do nas, a raczej na moją poduszkę. Trzy lata temu, kiedy tu jechaliśmy byłam w ciąży, wtedy też przed wyjazdem dowiedzieliśmy się, że mąż ma raka. Baliśmy się, że to nasz ostatni wyjazd. Pamiętam jak mąż mówił mi "jak umrę, masz tutaj zabrać dzieci, macie być szczęśliwi". Nie mogłabym jednak tu przyjechać bez niego. Nie dałabym rady patrzeć na miejsca w których się całowaliśmy, trzymaliśmy za ręce i w których przewartościowaliśmy swoje życie. Sarbinowo to nasz raj na ziemi, ale tylko wtedy, kiedy jesteśmy tu razem.

Kolejny dzień przywitał nas upałem, synek obudzony nie w sosie, ale szybko znalazł się sposób na niego. Wystarczy powiedzieć, że jak nie będzie ładnie jadł na stołówce, albo będzie krzyczał to nie pójdziemy na plażę. Skutkuje natychmiast, tylko co wtedy jak plaża mu się znudzi? W każdym razie na stołówce siedział grzecznie, a potem poszliśmy smażyć się nad morzem. Zaraz obok był namiot z piwem, colą i lodami. Mąż z małym wykopali jeziorko i nawet mała koleżanka dla urwisa się znalazła. Cud, miód i malina. Leżeliśmy sobie popijając piwko i colę.

Zniesmaczyła mnie troszkę jedna sytuacja. Na plażę przyjechały dwie młode kobiety z wózkami z maleńkimi dziećmi i od razu jakaś kobieta wyskoczyła na nich, że tarasują przejście, że ona ma niepełnosprawne dziecko itd, itp.Tak na marginesie, to niepełnosprawne dziecko biegało jak szalone, więc ta niepełnosprawność była tylko na papierku, jak zresztą i u mojego synka. Kazałam im dać wózki do mnie za parawan i było po sprawie. A pani, która krzyczała, piła sobie spokojnie piwko, zadowolona z siebie, a jej dziecko bawiło się z naszymi dziećmi. Nawet nie patrzyła na niego. Skąd się takie cholery biorą?

Potem obiad, drzemka synka i kolejny obchód, tym razem na gofry. Pyszne były - ze śmietaną i owocami :) Wiecie co? Jak na razie jestem tutaj bardziej zmęczona niż w domu. Ciągle gdzieś chodzimy, coś robimy, zwalczamy się z dziećmi, ale i tak sto razy bardziej wolę być tutaj i słuchać mojego ukochanego morza...

6 komentarzy :

  1. Ale Wam tam dobrze:) I dobrze, należy się Wam wszystkim, więc wypoczywajcie i myślcie o samych dobrych chwilach.
    Duchem jestem z Wami a ciałem też nad morzem ale wiele kilometrów dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda,że tak daleko od nas :( Powiem Ci,że w domu prędzej małego czymś zajmiemy ale tu też jakoś sobie radzimy.

      Usuń
  2. Jej super ze macie pogodę.U nas dopiero od wczoraj słoneczko a w niedziele już powrót do.domu.
    Ja nie lubię jak.mi.Amelia tak jeczy o wszystko na już na teraz a najbardziej jak coś chce a sama nie wie co.
    Wypoczywaj 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieci potrafią być dobijające i niczym nie można ich zmusić do tego co chcemy.Myślę,że mojemu kiedyś to przejdzie bo jak nie to osiwieję.

      Usuń
  3. Ale macie super pogodę! Zazdorszczę, bo sama bym chętnie wskoczyła do morza. Miłego odpoczynku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja raczej z tych siedzących niż pływających w morzu ale dzieciaki owszem :)

      Usuń

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka