niedziela, 23 sierpnia 2015

DZIEŃ 149 - CZASEM TAK JEST...



I znów bardzo intensywny dzień za mną. Wszystko na wariackich papierach. Od rana pobiegłam zbierać te nieszczęsne jabłka, żeby rozłożyć to sobie jakoś na raty, zwłaszcza, że od kilku lat, po każdym takim zbiorze lekarka kieruje mnie na USG z racji bólu, który odczuwam z prawej strony brzucha. Wystarczy godzina "w kuckach" i pojawia się, tak silny, że chodzić nie mogę. Oczywiście od tych kilku lat niczego u mnie nie wykryto, więc nadal nie wiem co jest tego powodem. Fakt jest taki, że zbierać muszę po pół godziny i przerwa. Mógłby robić to mąż, ale... no właśnie, ja mam trzy/cztery worki w godzinę, a on jeden.
Ja zbieram dwoma rękami - on jedną. Ja gadam i zbieram, on najpierw gada potem zbiera. Efekt tego jest taki, że wolę robić to sama. On i tak potem musi to wszystko dźwigać, zwozić z ogrodu, ładować do auta, potem ładować na wagę na skupie i rozładować na odpowiednie miejsce. Jak widzicie w tych 20 gr. za kilo jest więcej pracy i towaru niż to wszystko warte. Tylko co roku mi szkoda zostawić jabłka żeby zgniły. Zawsze mnie uczono, że jedzenie się szanuje, a to przecież jedzenie i to ekologiczne. Nie ma tam ani grama nawozu, ogród jest z dala od drogi, więc jedyna chemia to ta, którą pszczoły przyniosą ;)

Podczas mojego relaksu w sadzie, chłopaki zrobiły obiad, a potem pojechaliśmy do Strumienia obejrzeć samolot. Stoi tam taki wielki od lat, jak miałam szesnaście lat to jeździliśmy do niego na lody (była w nim kawiarnia) teraz nic w nim nie ma, za to na nim wielka reklama coca-coli. Wygląda to okropnie i tandetnie. Ale to nie ważne, ważne, że już dawno obiecałam synkowi go tam zabrać, córka z kolegą też się z nami zabrali.







Planowo miało to wyglądać tak, że pojedziemy, zobaczymy i wrócimy, a w rzeczywistości wyszło tak, że mały nie chciał za cholerę wracać, godzinę go namawialiśmy, aż w końcu wsadziłam go siłą do samochodu. Wyobraźcie sobie co się działo w środku auta :( W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze park i plac zabaw, gdzie stoi solankowa fontanna. Bardzo ładne miejsce, niestety znów synek go nie docenił. Dopiero kiedy pokazałam mu smoka, który co jakiś czas wypuszcza parę z paszczy i pilnuje żeby dzieci były grzeczne, wtedy się uspokoił i mogliśmy normalnie się bawić :)








Zjedliśmy obowiązkowo lody i ruszyliśmy do domu. Nie obyło się bez niespodzianek, bo mężowi zdawało się, że słyszał o jakimś remoncie, ale nie dosłyszał, że chodzi o główny most, którym się wraca, no i pozostało nam tylko jechać okrężną drogą. Oczywiście moje dziecko zasnęło ze zmęczenia, czyli wieczór we dwoje miałam z głowy, bo spał nawet po wyciągnięciu go z samochodu, więc i spać poszedł bardzo późno. Za to ominęło mnie popołudniowe zbieranie jabłek, bo musiałam zostać z nim w domu , a zastąpił mnie mąż, mój tata i młodsza córka. Może i dobrze, że tak wyszło ;)

A ja Wy spędziliście niedzielę?

5 komentarzy :

  1. A my w sobotę byliśmy na pokazach lotniczych :) Bawiliśmy się równie dobrze jak Wy!

    OdpowiedzUsuń
  2. No to faktycznie intensywna niedziela. A ja pierwszy raz od dawna miałam naprawdę wolny dzień i nie robiłam nic, dosłownie nic...no kolorowałam ;) wkręciłam się tak że nie wiem kiedy zleciał dzień i mąż wrócił z pracy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne zdjęcia :) A zabawa z tymi jabłkami niewarta tych 20gr :((

    OdpowiedzUsuń
  4. Ty masz tam takie fajne miejsca, gdzie można jechać pozwiedzać..
    a o Twojej figurze już ja baleron nie wspomnę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ty masz tam takie fajne miejsca, gdzie można jechać pozwiedzać..
    a o Twojej figurze już ja baleron nie wspomnę!

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka