niedziela, 24 lipca 2016

NIE CIERPIĘ URODZIN... DZIEŃ 481, 482, 483...



Gdyby nie facebook pewnie nawet bym nie widziała, że mam dziś urodziny. Szczerze mówiąc nawet nie chcę o nich pamiętać. Nie lubię urodzin, bo co tu świętować?Kolejny rok za mną? Tak samo, jak zawsze zastanawiała mnie radość ludzi z Sylwestra i Nowego Roku... 


Dostałam jednak tyle pięknych życzeń, że postanowiłam to wykorzystać, zwłaszcza jedno z nich, a mianowicie "spełnienia marzeń".  Urodziny to podobno magiczny dzień i jeżeli jest w tym chociaż trochę prawdy, to może te moje marzenia, właściwie jedno marzenie się spełni? Pewnie wiecie co jest moim największym pragnieniem.Do tej pory był to wyjazd z mężem do Ameryki, a dziś chcę tylko jednego - spędzać z nim każde kolejne urodziny i nie jedne czy dwa, ale dwadzieścia, trzydzieści kolejnych urodzin. I nic więcej do szczęścia mi nie trzeba...

Teraz trochę o poprzednich dniach. Nadal wszystko kręci się wokół kroplówek, ziółek i choroby męża, ale była też drobna odmiana, mianowicie sprawy organizacyjne z koncertem charytatywnym na jego leczenie. Nie uwierzycie, ale wciągu tygodnia udało się zorganizować salę i osoby występujące :). I to nie byle jakie osoby, bo będzie grał żydowski bard, który przyjedzie aż z Danii i zespół Bunga Band, który daje niezłego czadu. Mimo, że koncert będzie za dwa tygodnie, to już dziś mam odwieczny dylemat kobiecy - w co się ubrać?

W sobotę już od rana z niecierpliwością oczekiwałam godziny jedenastej, a to dlatego, że o tej godzinie mieliśmy  odebrać transport witaminy przywiezionej aż z Austrii. Ludzie tam mieszkający zakupili każdy po kilka opakowań i w sumie uzbierało się 80 sztuk, czyli na dwa tygodnie kuracji. Miałam obawy czy przypadkiem podczas kontroli nie uznają witaminy c za coś niebezpiecznego itd. ale udało się i już po południu kolejny Anioł podłączył męża do kroplówki.


Nareszcie :). teraz pozostaje czekać na to, czy będą efekty i mam nadzieję, że będą...Mąż znosił dwugodzinną kroplówkę bardzo dzielnie, bo po prostu uciął sobie drzemkę.Gorzej znosił to synek, który ciągle wołał "ja nie cem żebyś był przypięty". Myślę,że z czasem przywyknie do tego.

Dziś spędziłam czas całkiem nie urodzinowo, wybraliśmy się bowiem do kolejnego Anioła, tego, który w większości zorganizował koncert dla męża. Ma synka w wieku mojego urwisa, więc maluchy  bawiły się w baseniku, piaskownicy itp, a my siedzieliśmy i grillowaliśmy. Patrząc na nasze zdjęcie widzę ile nowych zmarszczek przybyło mi przez ostatnie trzy tygodnie. Nigdy bym nie przypuszczała, że stres może tak wyryć się na twarzy i to w tak krótkim czasie. Było bardzo miło, ale co miłe szybko się kończy i nadszedł czas powrotu do domu i kolejnej kroplówki z witaminą.



W związku z nią miałam wątpliwą przyjemność wyciągania wenflonu z ręki męża, bo każdorazowo nosi taki dwa dni i jeden dzień przerwy. Jak się spisałam zobaczymy jutro po siniakach na jego ręce ;). W każdym razie jeden dzień jest wolny jak ping pong ;). A jutro znów w drogę, tym razem po kolejną  turę przywiezionej witaminy :).

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka