środa, 24 sierpnia 2016

BYŁAM, WIDZIAŁAM, ZWYCIĘŻYŁAM... CZYLI SŁÓW KILKA O NASZYM WYJEŹDZIE DO GDAŃSKA...


Dwie doby i przemierzona Polska w dwie strony, zwiedzony Gdańsk, wizyta z córką u lekarza, nowe znajomości i zmęczenie, ale tylko fizyczne... to wszystko wydarzyło się od niedzieli do dziś... Jesteście ciekawi naszej podróży ku psychicznemu oderwaniu się od codzienności?


Niedziela, to czas nerwówki, jak to będzie, czy mąż da sobie radę z synkiem, czy wszystko spakowane, czy nie będzie nieprzewidzianych okoliczności, czy... znajdziemy z Sylwią z Sylwia testuje i radzi wspólny język, itd itp. Takie sobie normalne rozkminy. Nie było jednak odwrotu i tyle :). Godzina 18, 04 wsiadamy do pociągu do Katowic, potem w Katowicach trzy godziny oczekiwania na kolejny pociąg, tym razem do Gdańska i wreszcie upragnione łóżko w wagonie sypialnym... i muffinki w wagonowym barku, pyszne. Zamiarem moim było położyć się spać i odpocząć, ale stało się inaczej. Przez pół nocy wróżyła mi wróżka, ale o tym pisać nie będę. Wiem jedno, oczyściłam się dzięki tej sesji, nareszcie wypłakałam z siebie cały żal. Świt nastąpił dla nas o piątej trzydzieści, a o szóstej wysiadka i pierwsze spotkanie z Sylwią. Oj nie wyspała się przez nas wcale, bo żeby nas odebrać, musiała jeszcze dojechać na pkp.


Kolejny etap to... kawaaaa, a nawet dwie, już u Sylwii w domu. Oczywiście początki bywają najtrudniejsze, bo to człowiek jeszcze się zbyt dobrze nie zna, nowe miejsce, nowi ludzie, co tu robić? Jak się zachowywać? No wiecie sami, jak to jest. Jednak z każdą chwilą łapałyśmy coraz bardziej wspólny język i nie tylko z Sylwią, ale i jego mężem, który należy do osób bardzo wesołych i towarzyskich. Sylwii i Darka nie da się nie lubić, nie ma szans, co potwierdza dodatkowo fakt, że moje nastoletnie dziecko również znalazło z nimi wspólny temat.



Kolejny etap, już po dwóch kawach, to kierunek Gdańsk i zwiedzanie wszystkiego, co jest warte zwiedzenia. Tutaj również ukłony w kierunku Darka I Sylwii, którzy byli naszymi kierowcami i przewodnikami, a do Gdańska kawałek drogi mieli. Bez nich nie udałoby się zobaczyć nawet połowy zabytków, bo zwyczajnie byśmy do nich nie trafiły.

Pierwszy przystanek to STOCZNIA GDAŃSKA. Ci, którzy pamiętają czasy Solidarności, Wałęsy itd, zobaczą w niej kawał historii i wspomnień, a pozostali obejrzą piękne wnętrza, wystawę bursztynu i wiele, wiele innych. Patrząc na stocznię z zewnątrz, trudno byłoby domyślić się, że w środku jest tak pięknie. A tutaj my, na zewnątrz, ta najmniejsza to Sylwia, średnia, to moje dziewczę, a najwyższa to ja :).






I nadszedł czas ruszać dalej, a nasza droga prowadziła obok pozostałości Jarmarku Dominikańskiego, który dzień wcześniej się zakończy. Pozostały cztery stragany, ale i na nich można było zobaczyć wiele ciekawych rzeczy. Książki, lampy, starocie, obrazy, a nawet wózki dziecięce, takie, jaki miały nasze babcie.


O właśnie takie wózki. Widoku pana bez koszuli Wam zaoszczędziłam nakładając na niego logo bloga i wierzcie mi nie ma czego żałować. 


Potem doszliśmy do portu nad Motławą i tu mogłabym zostać na zawsze. Woda i jej szum, spokój, cudowne widoki to rzeczy, które są dla mnie jak balsam na duszę. Kiedyś, usiądę tam i tak będę siedziała cały dzień. Z resztą sami zobaczcie jak tam pięknie. Nie będę opisywała każdego budynku osobno, bo przyznam się szczerze, że niektórych nie pamiętam z nazwy. Wiem, że widziałyśmy zbrojownię, katownię, muzea, kościoły, uliczki, bramy itd.ale zastrzelcie mnie, lecz i tak sobie nie przypomną wszystkich nazw.












Na tą panienkę czekaliśmy specjalnie pod Dworem Artusa do godziny trzynastej, bo tylko wtedy się ukazuje w okienku. Legendę o panience możecie przeczytać TU




Zaraz obok panienki można zobaczyć fontannę Neptuna, niedaleko której zrobiliśmy przystanek na lody i gofry. Mało brakowało, a gofra bym nie zjadła, bo pani za ladą chciała mnie skutecznie do tego zniechęcić


Podchodzę, do lady, zamawiam i słyszę: "nie mam takiej polewy (...), trzeba będzie długo czekać...". No cóż, poświęciłam się i czekałam wbrew intencjom sprzedawczyni ;).

 Idąc ulicą Piwną, pełną starych kamieniczek i nastrojowych kawiarenek,można zobaczyć Galerię Starych Zabawek. Pamiętacie te bajki?


Tutaj mamy już Kościół Mariacki, a przynajmniej jego część. Moja mama zawsze mi mówiła: "Jeżeli jesteś pierwszy raz w jakimś kościele, to pomódl się, a ta modlitwa się spełni". Tutaj byłam pierwszy raz i liczę na to, że moja modlitwa zostanie wysłuchana.





I czas na powrót. Tym razem mąż Sylwii postanowił zabrać nas trasą, gdzie widać było Stadion Narodowy, a potem nasza trasa biegła pod Wisłą... zdjęcie dość niewyraźne, bo robiłam je podczas jazdy, ale za to wrażenie niesamowite.


Powiem Wam, że w tym momencie ze zmęczenia już nawet siły gadać nie miałam, a tu nagle słyszę: "no co Wy tak po cichu, no to śpiewamy... kaczor Donald farmę miał..." Tak, tak, to mąż Sylwii taki energiczny i wprawiony w wycieczkowych bojach.

Po drodze przejeżdżaliśmy jeszcze granicę Wolnego Miasta Gdańska. Kto nie wie co to takiego, może przeczytać o tym TU

Zmęczeni ale szczęśliwi dotarliśmy znów do królestwa Sylwii, gdzie uraczyła nas super, hiper smacznym obiadem. Sylwia, to był iście królewski posiłek, warto było tyle kilometrów jechać, żeby go zakosztować. Po obiadku odpoczynek. Zrobiło mi się tak błogo, że przez godzinę ruszyć się nie mogłam, i chyba nie tylko ja. Jednak wieczorem skusiłyśmy się jeszcze na spacer, raczej z powodu córki, która okazywała niesamowite zainteresowanie miejscową płcią przeciwną, a sama iść nie chciała. Drugim powodem był widok z mini mola, zbudowanego na małym stawku koło remizy strażackiej. Cudowne miejsce. Ogólnie w całej wsi zaskoczył mnie niesamowity porządek i spokój. Czyste chodniki, bez dziur, wszędzie domy z kwiatami, skoszona trawa. Pięknie, po prostu...


 I jeszcze obowiązkowe selfie z moją paskudą...


 I jeszcze selfie Sylwii z moją paskudą :).


I nadszedł wieczór. Resztkami sił zjadłyśmy kolację,  wzięłyśmy kąpiel i do łóżka. Od dawna nie zasnęłam tak szybko i od dawna nie spałam tak dobrze. Już kilka lat wstecz zauważyłam, że mój klimat, górski, mi nie służy. Ciągłe bóle nóg i głowy, bezsenność to tylko nieliczne objawy. Za to nad morzem wszystko mija. Miałam kiedyś marzenie... kupić domek nad morzem... ale to marzenie pozostanie marzeniem.

Wtorek pobudka o 5, 30 i od razu po przyjeździe męża Sylwii z "nocki" wyjazd do lekarza do Gdańska. Ja po sześciu godzinach snu nie potrafiłam się obudzić, i tu ukłony w stronę Darka, że po nocnej zmianie miał siłę na kolejny wyjazd. Jak to bywa w przypadku lekarzy, było dwugodzinne opóźnienie, no ale kto lekarzowi zabroni. Szczerze mówiąc miałam dość negatywne nastawienie do pana doktora. Korespondowałam z nim mailowo i nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, taki wrzaszczek z niego. Jest jednak bardzo dobrym specjalistą i on wyciągnął do nas rękę i podjął się leczenia córki. Na "wizji" okazał się całkiem sympatyczny i przystojny ;), więc nie jest tak źle. Koniec końcem, na jesień wracamy do Gdańska, tym razem do szpitala.

Po wizycie nadeszła pora pożegnania z moimi sympatycznymi przewodnikami, aż łezka zakręciła mi się w oku. Zanim jednak nadjechało nasze pendolino, zwiedziłyśmy jeszcze Galerię Bałtycką, zjadłyśmy obiad i zakupiłam prezenty Irusiowi i Sandrze.


Ponad pięciogodzinną podróż uprzyjemniała mi książka. Niestety tyle godzin siedzenia ze zgiętymi kolanami dał mi się nieźle we znaki, a ból pewnie będę odczuwała przez kilka dni. Potem przesiadka w Katowicach i kolejna podróż, tym razem 1, 5 godziny.W domu byłyśmy o 22 giej. Dobrze, że ze stacji odebrał nas kuzyn, bo chyba bym nie doszła do domu o własnych siłach. Mąż czekał już na kroplówkę z witaminy C, synek na prezent, a ja na łóżko...


Podsumowując - ta podróż była dla mnie podróżą, której nigdy nie zapomnę. Dała mi zapomnienie i psychiczny odpoczynek, a zmęczenie fizyczne pomagało w tym, bym zbyt dużo nie myślała. Kolejny raz również przekonałam się, że ludzi mają wspaniałe serca i są pełni empatii. No sami powiedzcie - ilu z Was przyjęłoby pod swój dach nieznajomą osobę, nawet jeżeli znacie mnie z bloga, żywiło, woziło o dotrzymywało towarzystwa? Podziwiam Sylwię za zaufanie jakim mnie obdarzyła. Mogłam być przecież złodziejką lub co gorsza morderczynią, bo w dzisiejszych czasach wiele jest możliwe, a Ona tak po ludzku zaufała i nigdy nie uda mi się Jej za to odwdzięczyć.

To Wasze życzenia pod poprzednim postem pomogły i udało mi się częściowo naładować akumulatory. I mimo, że nie zobaczyłam morza, bo pogoda popsuła się z minuty na minutę, to mój plan został zrealizowany w 100 %.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka