niedziela, 28 sierpnia 2016

DZIEŃ 514, 515, 516 - STARAMY SIĘ ŻYĆ NORMALNIE...



Koniec lata, a raczej wakacji uraczył nas cudowną pogodą. Osobiście nie narzekam na chłodne lato, ale rzeczywiście wielu sposobności do kąpieli nad rzeką czy jeziorem w tym roku nie było. Za to ostatnie dni postanowiliśmy wykorzystać na tą właśnie przyjemność i wybraliśmy się nad rzekę.


Zanim jednak nadeszła niedziela i powyższy wyjazd, przeleżałam większość dni po powrocie z Gdańska. Ostatni stres odcisnął na mnie piętno i dopadło mnie choróbsko, na które nie pomaga większość antybiotyków. Już przed wyjazdem do Gdańska leczyłam się Biseptolem, potem Augumentinem bez żadnej poprawy. Nie mam gorączki, tylko potworny, suchy kaszel, przez który boli mnie dosłownie wszystko. W chwili obecnej mam kolejny antybiotyk, taki, który stosuje się trzy dni, sterydy doustne i tabletki przeciwkaszlowe. Dziś zażyłam trzecią tabletkę i nadal poprawy nie widzę. Tak to u mnie jest, jak już zachoruję, to samo diagnozowanie trwa więcej niż choroba.

Z tego też powodu weekendowych atrakcji szukaliśmy w pobliżu domu. Wczoraj, obok miejscowej remizy odbywał się festyn. Było mnóstwo atrakcji dla dzieci, wszystkie za darmo. Były dmuchane zjeżdżalnie, trampoliny, takie gdzie dziecko jest przypięte linami, dmuchane trampoliny, kucyki, kolejka, która woziła po całej wsi, baloniki i każde dziecko otrzymywało talon na posiłek (do wyboru) oraz czekoladę i soczek. Liczyłam, że synek skorzysta z tych przyjemności ale... na dmuchanej trampolinie parzyło go w nogi, na kucyka nie chciał, balonik mu pękł i po dwudziestu minutach stwierdził "chcę iść tam gdzie jest cicho", zanim to jednak nastąpiło, kupił sobie latającego balonika i to mu do szczęścia wystarczyło. Powiem szczerze, że taki stan rzeczy mnie zadowolił, bo ledwo stałam na nogach. Resztę soboty spędziliśmy na podwórku przed domem.


Dziś obudziła nas również piękna pogoda i postanowiliśmy po obiedzie pojechać nad rzekę. Zabraliśmy koce, ręczniki, materac i wszystko, co nad rzeką może się przydać. Na miejscu, ja znalazłam sobie miejscówkę w cieniu na brzegu, a mąż z Sandrą i Irusiem poszli do wody. Widząc ich brykanie, sama też skusiłam się na pływanie, ale na materacu, licząc, że w ten sposób nie zmoknę. Nie do końca się udało, ale wiecie jak to jest, kiedy dwóch facetów, mały i duży sterują materacem. W efekcie moje spodenki można było wykręcać, a na zmianę niczego nie zabrałam. Po za tym raczej w krzakach na wałach bym się nie odważyła przebierać. W takim, mokrym stanie pojechaliśmy jeszcze na lody do Skoczowa, bo synek nagle okazał się bardzo pamiętliwy i przypomniał sobie, że mu je wczoraj obiecałam. Po powrocie do domu mąż z synkiem zaliczyli jeszcze plac zabaw, a ja skonana przespałam całe popołudnie


Nie cierpię być w tak kiepskiej formie, bez sił i bez życia. Boję się jutrzejszego dnia, bo  wygrałam dwa bilety do Energylandii w Zatorze ( o czym mówię możecie zobaczyć TU ) i zabieram tam Sandrę, a to wypad na cały dzień. Najpierw trzeba jechać dwie godziny w jedną stronę, potem wszystko zobaczyć i ze wszystkiego skorzystać, a potem znów dwie godziny wracać, ale słowo się rzekło. Po za tym będzie to dla niej forma nagrody za świadectwo z czerwonym paskiem, no i spędzimy cały dzień tylko we dwie :).

Mimo mojego paskudnego samopoczucia, te chwile są dla mnie niezwykle ważne, bo zapominam na moment o chorobie męża i jest prawie normalnie, chociaż podświadomy strach i żal, chyba nigdy się ze mnie nie wykorzeni. Strach i żal, że to wszystko jest ulotne, że za jakiś czas pozostaną mi tylko wspomnienia :(.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka