piątek, 7 października 2016

DZIEŃ OD 571 DO 577 - ŻYCIE CUDEM JEST...


Dawno nie pisałam postu pamiętnikowego, takiego z prawdziwego zdarzenia. Nie pisałam, bo nie chciałam narzekać, a i weny było brak. No i dodatkowo w pierwszej kolejności musiałam publikować posty ze współpracami.



Ostatnie dni nie był dla mnie zbyt łaskawe. Już ostatnio pisałam o ciągłym bólu w prawym boku, z którym mimo wszystko pojechałam przy pomocy bla bla car na pogrzeb do Łodzi. Potem jakby trochę dolegliwości przycichły, ale tylko trochę, żeby w dniu wczorajszym wybuchnąć ze zdwojona siłą. Bolało tak, że nie byłam w stanie wstać z łóżka. Najgorsze w tym wszystkim było to, że mąż w tym czasie był podpięty do kroplówki, a tu synek zaczął się krztusić, pies dokazywać, a średnie dziecko dodatkowo nakręcać i synka i psa. Dopiero kiedy pociekły mi łzy, cała trójka się opamiętała. Noc jednak spędziłam na siedzącą. Nie pomógł ketonal, ani diclo duo, no spa także nie dała rezultatu.Ciężka to była noc. Rano po raz kolejny udałam się do lekarza. Tym razem dostałam zastrzyk, który po dwóch godzinach przyniósł ulgę. Jeszcze dziewięć mam ich przed sobą... Diagnozy nie mam, ale najważniejsze, że już tak nie boli i mogę zacząć normalnie funkcjonować.



Jak widać na zdjęciach, jeszcze niedawno pogoda dopisywała i kiedy tylko była okazja, spędzaliśmy ten czas na dworze. Panowie zazwyczaj zajmowali się męskimi sprawami, np.wymianą żarówek w samochodzie, które potem i tak nie świeciły, czy wychodzeniem z psem na spacer. Ja za to wolałam siedzącą pracę połączoną z przyjemnością, czyli czytanie książek i pisanie recenzji.  

W weekend wybraliśmy się do lasu na spacer. Bez bliżej określonego celu. Na miejscu jakoś tak mechanicznie uciekały nam głowy w poszukiwaniu grzybów. Powiem Wam, że więcej to ja pod domem nazbierałam, niż w lesie... Synek zbierał swoje jesienne skarby, bo stwierdził, że mama ma pudełko ze skarbami kosmetycznymi, to on też będzie miał, tylko zawartość będzie inna. Całkiem fajny box sobie skomponował :).


My za to znaleźliśmy takie oto grzybowe skarby. Trzeba przyznać, że MUCHOMOR CZERWONY jest pięknym grzybem i aż szkoda, że nie wolno go zrywać. To znaczy zrywać można, tylko jedzenie go jest niezbyt wskazane.


A tego oto grzyba wyczuliśmy duuuużo wcześniej niż znaleźliśmy. Jego kształt i zapach w pełni odpowiada pewnym męskim częściom ciała, takim po całodniowym niemyciu się ;). Wiecie jak się nazywa? Sromotnik smrodliwy (Sromotnik bezwstydny) Phallus impudicus - bardzo adekwatna nazwa.



Pozostałe znaleziska należały już do bardziej zwykłych, więc i opisywać ich nie ma co. Chciałam znaleźć sobie jarzębinę, żeby zrobić korale czy różaniec, ale jak to zwykle u mnie bywa, za późno o tym pomyślałam i jarzębina nie nadawała się już do niczego. I tak mam co roku...


Tutaj chcieliśmy zaprosić ślimaka do zabawy, wołając "ślimak, ślimak, pokaż rogi...", dopóki mąż nie uświadomił nas, że w tak zwapniałej skorupie na pewno ślimaka już dawno nie ma. Jak zwykle zepsuł nam całą zabawę.
 

Po drodze zaliczyliśmy odpoczynek na pochyłej brzozie, co w wykonaniu synka wygląda tak, że ja siedzę, Sandra siedzi, a on wchodzi i schodzi z drzewa, oczywiście wołając do pomocy tatę. Kiedy wreszcie dopadło go zmęczenie, stwierdził kategorycznym tonem, że chce do domku i tym oto sposobem wycieczka została zakończona.


Jednak w domu na odpoczynek nie było co liczyć, bo... od razu wsiadłam w samochód, żeby zawieźć mojego tatę do szpitala. Na szczęście objawy były większe niż przyczyna i po otrzymaniu odpowiednich zaleceń, wróciliśmy późnym wieczorem do domu. Naszła mnie taka refleksja, że ze wszystkimi jeżdżę, a sama z sobą nie mam czasu zajechać.

W poniedziałek obaj moi chłopcy, czyli mąż i synek mieli wyfrunąć rano z domu. Jeden do przedszkola, po dwutygodniowej chorobie, a drugi do pracy, również po chorobie, ale dwumiesięcznej. No niestety, rano obaj wstali zakatarzeni, zachrypnięci i kaszlący. Czyżby to jakaś alergia na prace i przedszkole? I tak kolejny tydzień spędziliśmy wspólnie w domu, z tym, że już dosłownie w domu, bo pogoda bardzo się popsuła i chyba dopiero dziś zaświeciło słońce. Przez ten czas posiwiałam chyba do reszty, bo jeden ciągle się nudził, a drugie ciągle był nudny. Nie wiem co jest grane, ale synek nigdy nie chorował, a od chwili kiedy poszedł do przedszkola jest ciągle chory. Wyzdrowieje, cztery dni jest dobrze i znów powtórka z rozrywki. We wrześniu był w przedszkolu raptem pięć dni. Marzę o dniu, kiedy chociaż przez parę godzin będę w domu sama, nie licząc psa. Co do psa, to tez ne jestem pewna czy to normalne, że ciągle plącze się pod nogami i nawet na moment nie chce być sam. Próbowałam go tego  nauczyć, ale się nie da. Piszczy tak przeraźliwie, że serce się kraje. Być może dlatego, że zawsze któreś z domowników się nad nim lituje i bierze na ręce. Dlatego też tych kilka godzin bez domowników jest wskazane, wtedy w spokoju będę mogła popracować nad naszym pupilkiem. Na razie jednak musimy jakoś przeżyć. Synek otrzymał ostatnio mnóstwo książek i rowerek biegowy. Testował je przez jeden dzień i... znudziło mu się. Wszystko mu się nudzi błyskawicznie. Na szczęście nie na tyle szybko, żebym nie mogła zapisać spostrzeżeń, zrobić zdjęć i napisać recenzji :).


Na koniec chciałabym dodać, że 11 października rozpoczną się kolejne aukcje, z których dochód będzie przeznaczony na mojego męża. Jeżeli chcielibyście podarować na nie jakiś fant, lub kupić coś ciekawego, to będę informowała o wszystkim na bieżąco. Prawda jest taka, że jedzie do nas kolejna tura witaminy c i w tym momencie pieniądze się kończą. Z  boku bloga można też wejść bezpośrednio na zrzutkę męża. Chciałabym również zaprosić Was do obejrzenia filmiku, o nas. Trwa cztery minuty, to nie jest wiele...


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka