środa, 2 listopada 2016

DNI DO 604 - SESJA ZDJĘCIOWA I INNE TAKIE...



Tak dziś patrzę i... dawno nie było postu pamiętnikowego. Owszem, piszę o skrawkach mojego życia, ale to nie to samo, co pamiętnik :). Dlatego dziś pomęczę Was zdjęciami z sesji zdjęciowej, wrażeniami z Targów Książki w Krakowie i innych zwykłych rzeczach.



Jak już wiecie, w październiku odbywały się licytacje na rzecz mojego męża. Jednym z fantów do wylicytowania była sesja zdjęciowa. Została wylicytowana za sporą sumę przez kuzynkę męża, a następnie przekazana mężowi :). Akurat trafiło to w dzień jego urodzin. Przyznam się, że pierwszy raz uczestniczyłam w takiej atrakcji. Robię sama mnóstwo zdjęć, ale to nie to samo, co sesja z profesjonalnym fotografem. Żeby naszą sesję zrealizować potrzebna nam była tylko piękna pogoda, która trafiła akurat w niedzielę. Miejsce sesji również było piękne i magiczne, bo wszystko odbywało się na Kaplicówce w Skoczowie.

Jako, że nie należę do zbyt fotogenicznych osób, a i modelka ze mnie żadna, miałam spore obawy. Dzieciaki dodatkowo przysparzały nerwów, kłócąc się non stop. Pani fotograf Basia miała jednak wiele cierpliwości i zrozumienia dla naszej ekipy. Sama się dziwię jak naturalnie nas uwieczniła. Nawet nie pomyślałabym, że jesteśmy taką fajną rodzinką. Najtrudniej było namówić do współpracy  synka, którego interesowało wszystko, tylko nie zdjęcia. Jedyne co zadziałało to udawanie, że to taka zabawa, w chowanego.


Kocham jesień, i ten jesienny klimat wyjątkowo mi się podoba na fotkach. Jest nastrojowo i kolorowo.Mam tez nadzieję, że zdążymy zrobić sobie jeszcze, w tym samym składzie sesję zdjęciową i wiosenną i letnią...









Przy robieniu zdjęcia poniżej spaliliśmy na prawdę sporo kalorii. Dawno się tyle nie naskakałam. Sprawcą tych wygibasów znów był synek, który nie potrafi zbyt dobrze skakać i kiedy my byliśmy już w powietrzu, to on dopiero zabierał się do skoku. Koniec końcem, zrobiliśmy skok, a synek skoczył, ale u taty na rękach.



Każde zdjęcie wiąże się z jakąś sytuacją. Fotka męża z najstarszą córką, to efekt tego, że mąż przed sesją zjadł sporo czosnku, a potem zaczął córce chuchać :). Z kolei moje z synkiem, to chyba trzecia czy czwarta próba, bo za nami latał latawiec, co interesowało małego bardziej niż całusy z mamą. Kiedy już zdecydował się na buziaka, to odezwał się u niego katar... i matka była cała do wytarcie. Na szczęście efektów kataru nie uwieczniono. Zdjęcia z Sandrą i mężem nie ma wcale, bo młoda się akurat wtedy na tatę obraziła, bo nie chciał jej dać telefonu.



 


Po sesji, wróciliśmy do domu zmęczeni ale za to szczęśliwi, no i mamy pamiątkę na całe życie. Teraz tylko wywołać zdjęcia, z najładniejszego zrobić foto tapetę, a z kolejnego najładniejszego obraz :).



Tydzień później wybrałam się z najstarszą córką do Krakowa na Targi Książki. Moim głównym celem było poznanie K.N Haner, podziękowanie za wsparcie podczas licytacji i otrzymanie autografów we wszystkich jej powieściach, czyli "Na szczycie", "Na szczycie. Gra o miłość" i "Sny Morfeusza". Na mapie Kraków nie jest wcale tak daleko od mojej miejscowości, ale w praktyce trzeba było wstać o czwartej rano, podjechać samochodem do Skoczowa, wsiąść do autobusu, jechać trzy godziny, potem pół godziny tramwajem i jeszcze dwa kilometry przejść piechotą. Sporo! Akurat zdążyłyśmy na godzinę kiedy Kasia podpisywała książki. 


Miałam też w planach poznać kilka osób, ale tłumy mnie przerosły i po krótkim zwiedzaniu postanowiłyśmy wracać do domu. Niestety, po dotarciu na dworzec autobusowy, okazało się, że najbliższy autobus mamy za dwie godziny. Powiem szczerze, że przesiedziałam ten czas na ławce, bo nogi wchodziły mi już w plecy. Do tego dokuczał mi uporczywy ból w prawym boku, który odpuścił na dwa dni po zastrzykach, by wrócić właśnie w Krakowie. Dzień później nie byłam już w stanie samodzielnie wstać z łóżka. Odwiedziłam czterech lekarzy, w tym SOR w Cieszynie. Lekarze twierdzili, że to nerwoból i przepisywali zastrzyki i tabletki. Na SOR dostałam od młodej Pani doktor ochrzan, że z głupotami przychodzę, a oni tu życie ratują. Ciekawe skąd wiedziała przed badaniem, że nie ratuje też mojego życia? Najwyraźniej myślała, że mając trójkę dzieci i męża chorego na raka, odwiedzam SOR w ramach walki z nudą. Po ostrej wymianie zdań, zaaplikowano mi kroplówkę z No spy i podano jakiś syropek. O dziwo zrobiono mi tez badanie krwi, z którego wynikła anemia. Kroplówka nie pomogła, więc dostałam zalecenie stosowania leków uspokajających, bo to według lekarki, an pewno nerwica. Dziś, wyjąc z bólu, udałam się na usg, z którego też nic nie wynikło. Coś mnie jednak tchnęło, żeby odwiedzić kolegę z klasy, masażystę i... on mnie zdiagnozował. Okazało się, że mam zerwany mięsień w prawym boku, prawdopodobnie od kaszlu, który miałam podczas krztuśca. To by się zgadzało, bo miesiąc temu,kiedy kaszel był najgorszy, pojawił się i ból. Jarek (ten kolega) przykleił mi na plecy specjalna taśmę, która ma za zadanie utrzymywać mięśnie, czy jakoś tak.  Ma ja nosić cztery dni. Trzeba przyznać, że z godziny na godzinę ból jest mniejszy. 

Jarek jest niewidomy, dlatego "widzi" więcej rękoma, niż niejeden specjalista. Trzeba przyznać, że jest genialny. W najbliższym czasie jesteśmy umówieni na masaż. Cała ta sytuacja uświadomiła mi, że najwyższy czas pomyśleć też o sobie. Zaczęłam od badań, czyli usg i krew, apotem nadejdzie czas masażu i basenu. Moja dieta też musi się zmienić, bo anemii nie wyleczę samą kawą, nawet jeżeli jest z mlekiem. Stres związany z walką o życie męża, wyłazi ze mnie każdą możliwą stroną, a tak nie może być. Owszem, walka o męża jest bardzo ważna, ale muszę pamiętać też o tym, że nasze dzieci mają też mamę.

I tyle na dziś. Zostało jeszcze trochę do opowiedzenia, ale to innym razem, bo co za dużo to jednak niezdrowo, a i zanudzić Was nie chcę :).

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka