Nie jest łatwo być matką, żoną i kobietą, która jednocześnie pragnie się realizować. Z jednej strony dzieci, dla których ich sprawy są najważniejsze, a z drugiej strony codzienność i codzienne obowiązki. Nie ułatwia tu też sprawy egoizm otoczenia, zwłaszcza tego najbliższego.
Matka musi być zawsze na wysokich obrotach. Ma być sponsorem, kierowcą, powierniczką, pielęgniarką, kucharką, praczką, sprzątaczką, księgową i nie wiadomo czym tam jeszcze, i to wszystko jednocześnie. Matka nie może mieć swojego życia, bo przecież to dzieci są najważniejsze - jakby ta biedna matka mogła poświęcić czas sobie, a nie swojemu potomstwu. A jeżeli już dzieci wyrażą swoją zgodę na to, żeby matka zajęła się sobą, to z cała pewnością będą wtedy głodne, będzie im się chciało siusiu czy inne przypadłości i potrzeby dziecięce. Co więc pozostaje? Albo robić te wszystkie rzeczy "dla siebie" w nocy, albo robić je po za zasięgiem dzieci - czyli po za domem, co może być nieco uciążliwe... w sumie to zależy co chcemy robić...
Żona, mimo tego, co w ostatnich czasach próbują nam wmówić mężowie o równości itp. jest żoną, czyli oczekuje się od niej ogarnięcia ogniska domowego, bycia zadbaną (i tu wracamy do tekstu powyżej, czyli jak to zrobić przy dzieciach), oszczędną, czyli bycia zadbaną, bez wydawania pieniędzy na kosmetyczki i fryzjerów, nie wspominając o zakupach w galeriach itp. Wymaga się też od niej wypełniania obowiązków małżeńsko - łóżkowych, ale to w dzisiejszych czasach sprawia już więcej przyjemności niż przykrego"muszę". Mężczyźni doszli wreszcie do wniosku, że jest przyjemniej kiedy kobieta też się w łóżku rusza, a nie tylko leży jak kłoda.
Oczywiście są wyjątki, zarówno w przypadku dzieci, jak i mężów, ale to wyjątki. Moim zdaniem większość dzieci i mężów to tacy nieświadomi (albo świadomi) egoiści. Mówią jedno, a robią drugie. Wmawiają nam (głównie panowie), że jesteśmy najważniejsze, że zrobią dla nas wszystko, a prawda jest taka, że próbują wszelkimi sposobami żeby to "zrobię dla Ciebie wszystko" wyglądało tak, że razem obejrzymy mecz. To tak, jak z dziećmi. Ile razy drogie mamusie słyszałyście od swoich dzieci "mamo, nie będę się z Tobą bawić, jak mi nie dasz lizaka". To taka dobroć, ale w druga stronę :).
Do czego dążę, pisząc o tym? Chcę pokazać jak ciężko jest się niekiedy realizować. Opiszę to na przykładzie mojej skromnej osoby. Jakiś czas temu postanowiłam napisać książkę, a właściwie dwie książki. Jest mi nieco łatwiej, bo sporo tekstów już mam, tu na blogu, aczkolwiek samo przeredagowanie tego i zebranie w jedną, logiczną całość wymaga sporej ilości czasu i skupienia. Mąż oczywiście popiera mój pomysł. Nawet kazał mi dziś usiąść spokojnie i działać. Nie minęło pięć minut, kiedy on już chrapał na kanapie, a synkowi zachciało się bawić w pociąg, potem robić kupkę, babeczki itd. Cholera wzięła moje pisanie.
Drugą rzeczą, zajmująca mi masę czasu, jest szukanie funduszy na leczenie męża. Może trudno w to uwierzyć, ale leczenie naturalne nareszcie pokazało u niego, że jest skuteczne. Markery nowotworowe wyraźnie spadły, co jest ogromnym sukcesem. Niestety, to kosztuje sporo pieniędzy, ale i czasu na ich zdobycie. O tym już Wam jednak pisałam. Na dodatek czeka na mnie stos książek do przeczytania, których sobie nie domówię, bo każdy tytuł zapowiada się wyjątkowo ciekawie. Doba robi się za krótka.
Podziwiam kobiety potrafiące to wszystko pogodzić, nie mam zielonego pojęcia jak to robią. Łączą studia, pasje, wychowują dzieci, mają cudownie wysprzątane domu i zawsze ciasto na stole, pracują i są wzorowymi żonami i matkami, do tego oczywiście zadbanymi. Kurcze, no jak to robicie? Jestem bystrą osobą, ogarniętą i zorganizowaną, ale tego wszystkiego w jednym czasie pogodzić nie umiem.
Muszę sobie ponarzekać, bo zmęczenie nadmiarem obowiązków daje mi się mocno we znaki. Szukam jakiegoś ogniwa, z którego zrezygnować, żeby mieć więcej czasu - po przemyśleniach wychodzi mi rezygnacja ze snu albo jedzenia. Serio, albo z pisania książki i bloga. Zawsze coś kosztem czegoś. Chwile spokoju zdarzają mi się raz na dwa tygodnie, kiedy synek jest w przedszkolu. Już nawet taki schemat mamy, cztery dni w przedszkolu, dwa tygodnie chory i tak na zmianę... od września. Przeraża mnie upływ czasu, a z drugiej strony marzą o tym by było już co najmniej dwa lata do przodu, kiedy to synek chociaż trochę się usamodzielni.
Ostatnie pół roku nie należało do spokojnych, a i kolejny rok się na spokojny nie zapowiada. Moja cierpliwość się kończy i czas na jakieś zmiany - tylko na jakie? Zrezygnować z leczenia męża nie mogę, z dzieci siłą rzeczy też nie zrezygnuję ;) i.... już sama nie wiem...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.