poniedziałek, 12 września 2016

SPOKÓJ, COKOLWIEK TO ZNACZY... DZIEŃ 549, 550, 551



Już dawno nie było postu pamiętnikowego, takiego z prawdziwego zdarzenia. Ciągle wypadało coś innego do napisania, a może zwyczajnie nie mogłam zdobyć się na szczery post, o uczuciach i o tym, co się dzieje w mojej głowie...


Główną zmianą jaka u mnie nastąpiła, to pójście synka do przedszkola. Na całe dwa dni, po których i on i ja się rozchorowaliśmy. Jednak już po tych dwóch dniach wiedziałam, że problemu z rozstaniem z mamą u niego nie ma. Nie płakał i bardzo chętnie chodził do przedszkola. Równie chętnie wracał po kilku godzinach, wymęczony zabawą i głodny, bo nie chce tam nic jeść. Żyje najwyraźniej tylko zabawą. Pani za to ma trochę gorzej, bo synek ma swoje zdanie na większość tematów i swoje przyzwyczajenia. Potrzeba pewnie więcej czasu na jego przystosowanie się do  nowego otoczenia, oby tylko Pani w tym czasie nie potrzebowała przez niego urlopu zdrowotnego ;). Potem nastąpiła tygodniowa przerwa na rekonwalescencję, a dziś nowy przedszkolny tydzień. Ostatnie czasy nie są dla nas dobre. Ciągłe choroby i zmartwienia. O ile reszta domowników wyzdrowiała, to mnie jakieś paskudztwo trzyma się już ponad miesiąc. Najpierw kaszel, a tydzień temu rozłożyło mnie tak, że z łóżka nie mogłam wstać kilka dni. Lekarka podejrzewa krztusiec, bo kaszel już trwa zbyt długo, i nawet zrobiłam badania w tym kierunku, ale zanim otrzymam wyniki to pewnie zdążą wyzdrowieć, tyle to trwa. Do tego doszło zapalenie oskrzeli, czyli kaszel suchy pomieszany z mokrym. Strata wagi jest tu również istotna, bo w 1, 5 miesiąca straciłam 8 kilogramów. Tak działa na mnie stres... drąży i wykańcza organizm centymetr po centymetrze...

Mimo tego staramy się jakoś żyć. Byliśmy nawet na dożynkach, głównie przez wzgląd na synka, który kocha traktory, ale to wszystko jest jakieś dziwne. Oddaliliśmy się z mężem i to bardzo. Myślę, że to w większej części moja wina...




...założyłam na siebie pancerz ochronny, który ma nie pozwolić przenikać uczuciom do mojej głowy i serca. Taka postawa, to obrona przed cierpieniem, które mogłaby wywołać jego strata. Nie chcę mieć czego żałować ani wspominać, z drugiej strony pragnę tego, jak było kiedyś. Są we mnie jakby dwie osoby, jedna chce kochać, mocno i namiętnie, rozmawiać do rana, kochać się przez całą noc, a druga osoba chce zabić w sobie wszystko, co powoduje uczucia. Ta osoba chce być zimna i twarda, bezuczuciowa. Nie chce czuć strachu. O strachu i wszelkich jego rodzajach mogłabym napisać książkę i to nawet dwuczęściową... a kiedy już będę tą drugą osobą, zamkniętą na wszelkie bodźce, wtedy nie będę nic czuła, a to oznacza, że ominie mnie też cierpienie. Jednak brakuje mi tych drobnych codziennych gestów, uśmiechu. Zachowujemy się jak obcy ludzie. Tylko kroplówki, ziółka i dzieci. Mąż zawsze był małomówny, a teraz... nie mówi prawie wcale, żyjemy w dwóch innych światach i mimo, że kocham go ponad wszystko, to nie mogę się przełamać. Może to egoistyczne, ale walka o jego leczenie i pieniądze z tym związane spowodowała, że coś we mnie pękło i nie potrafię już być sobą. Zdaję sobie jednak sprawę, że czym dłużej będziemy w to brnąć, tym gorzej będzie wrócić do naszej normalnej relacji.  Rak męża, zabija nie tylko jego, on zabija naszą rodzinę i miłość. Chociaż nie, miłości nigdy nie zabije, ale wolę walki już tak.

Miałam kiedyś marzenie, takie jedno jedyne. Chciałam odwiedzić Amerykę, zobaczyć Wielki Kanion czy Wodospad Niagara... ale nie sama, to marzenie zawsze dotyczyło mnie i męża... Nachodzą mnie ostatnio złe myśli, że to marzenie nigdy się nie spełni. Mówią, że marzenia trzeba realizować, ale jak? Jak realizować niemożliwe? 

Wiem, że mój dzisiejszy post jest chaotyczny jak mało kiedy, ale muszę wreszcie wyrzucić to wszystko z siebie. Nikomu się nie żalę, z resztą nigdy tego nie robię, nie umiem mówić, ale potrafię pisać i w ten sposób mogę pozbyć się natłoku złego kłębiącego się w mojej głowie. A kłębi się potwornie. Boję się nocy, boję się zasnąć, bo śnią mi się koszmary, a zanim zasnę ciągle mam w głowie strach, strach przed śmiercią. Nie uśmiercam tu w żaden sposób męża, chodzi ogólnie o śmierć,moją, jego i strach przed nią, i żal, że życie jest za krótkie i niesprawiedliwe, Najpierw daje, a potem odbiera. Jedyne co pozwala mi na moment oderwać się od tego wszystkiego to książki, które pochłaniam w każdej wolnej chwili. Staram się wybierać te lekkie, o lekkiej tematyce, żeby tylko pozwolić odetchnąć skołatanej duszy.

Jak widać, moje samopoczucie jest proporcjonalne do tego, co dzieje się w moim życiu... i jak to powiedziała pewna wróżka, przez najbliższe pięć lat będę walczyć, podnosić się i upadać, a potem dopiero zaznam spokoju, cokolwiek to znaczy...

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka