sobota, 11 listopada 2017

"LISTY DO M 3"



To już trzeci raz, kiedy wraz z mężem rozpoczynamy świateczne przygotowania z filmem "Listy do M". Była już pierwsza część, druga, a teraz nadeszła pora na część trzecią. Trzy części, każda z innym reżyserem i... każda inna. Co sądzę o najnowszej? Zapraszam do lektury.




Mam sentyment do "Listów do M", a w takim wypadku ciężko o obiektywizm, postaram się jednak jak najlepiej przekazać wszystkie plusy i minusy produkcji. Zaczniemy od obsady, która mieści się w obu kategoriach. Niezastąpiniony Tomasz Karolak w roli szalonego Mikołaja Mela, jak zwykle jest bezkonkurencyjny, aczkolwiek jego rola i dialogi zostały mocno okrojone. Jak dla mnie aktor, który jest główną podporą filmu powinien zdecydowanie mieć większe pole do popisu. Nową postacią jest tutaj ojciec Mela, idealnie dobrany, czyli Andrzej Grabowski. To strzał w dziesiątkę. Panowie są bardzo do siebie podobni, mają też podobny sposób mówienia i gry aktorskiej. Wcześniej jakoś na to nie wpadłam, ale widząc ich razem jestem zachwycona. 

Kolejna nowa i ciekawa postać to Borys Szyc, odgrywający rolę małomównego policjanta i partnera w pracy Zbigniewa Zamachowskiego. Obaj Panowie jak zwykle stanęli na wysokości zadania, jednak Borys ze swoim delikatnym głosikiem jakoś mi nie pasuje do mega gliny. Może dlatego jego rola nie wymagała zbyt wielkiej ilości słów ;). 

Magdalena Różczka - tutaj nie ma żadnych zastrzeżeń, bo Ona zawsze jest najlepsza i najładniejsza ze swoją oryginalna urodą oraz rewelacyjnych wcieleniach. I wcale się nie dziwię, że policjant gbur zakochał sie właśnie w niej. Agnieszka Dygant i Piotr Adamczyk - co tu dużo mówić... para nie do pobicia, a ich interpretacja ról mistrzowska. Warto też wspomnieć o rolach dziecięcych. Nie jest ich tutaj zbyt wiele, bo o ile dobrze pamietam zaledwie dwie (syn Mela i córka gospodyni - Kazik i Dusia), ale obie fajnie zagrane jak na aktora dziecięcego. Widać, że młode pokolenie z całą pewnością ma zalążki na spory talent. 

Całkowicie nowymi twarzami okazała się dla mnie filmowa para (oczywiście po pewnych perypetiach zanim zostali parą). Mam na myśli Katarzynę Zawadzką i Filipa Pławiaka (filmowa Zuza i Rafał) i jakoś szczególnie nie zapałałam do nich sympatią. 

Oprócz wyżej wspomnianych, obsadę stanowiło spore grono czołowych, polskich artystów scenowych. Nie zabrakło Stanisławy Celińskiej (mama Mela), Izabeli Kuny (gospodyni owdowiałego Wojciecha), Wojciecha Malajkata (owdowiały mąż), Bartosza Obuchowicza (drobny złodziejaszek w przebraniu pingwina), Danuty Stenki (operator dźwięku ), Grażyny Szopłowskiej (matka niewiernego biznesmena), Marcina Kwaśniego (ów niewierny biznesmen) Joachima Lamża (ojciec choleryk filmowej śnieżynki), Hanny Śleszyńskiej ( żona wcześniej wspomnianego)  Barbary Garstki (śnieżynka), Anny Matysiak i Nikodema Rozbickiego (córka i zięć Kariny i Szczepana). Była też Agnieszka Wagner ( Małgorzata), Krzysztof Kowalewski ( staruszek), Kamila Kamińska (kochanka biznesmena) oraz Julia Wróblewska, ale na szczęście tej ostatniej uwzględniono tylko głos, bo chyba nie zniosłabym kolejny raz jej sztucznej gry aktorskiej. 

A teraz czas na najważniejsze - fabuła. No cóż... pierwsza część była na wesoło, druga na smutno, a trzecia - nijak. Nie jest ani śmiesznie, ani smutno. Na początku myślałam, że akcja rozwija się wyjątkowo powoli, jednak z czasem okazało się, że tak było aż do końca. Wiele wątków, wielu aktorów, a wszystko senne i bez emocji. Mel, za namową syna, szuka swego ojca, z którym nie mial kontaktu od lat, Karina przeżywa kryzys wieku średniego, Wojciech opłakuje zmarłą żonę, jakaś tam para poznaje się w metrze, jednak ona jest bogata, a on biedny, więc siłą rzeczy mają dylemat, policjant kocha radiową dziennikarkę itd. itp.  Owszem, historia sama w sobie lekka i przyjemna, oraz bardzo, bardzo świąteczna, ale zabrakło wielkiego wow.  Film okazał się dla mnie bardzo przeciętny i dużo słabszy od poprzednich, lecz i tak chętnie obejrzę go kolejny raz z racji tego, że idealnie wprowadza nas w świąteczny klimat.

Bardzo, ale to bardzo podobały mi się ubrania aktorów, zawierające elementy ludowe, a świąteczny sweter "owersize" Agnieszki Dygant obłędny. Jak dowiedziałam się od obsługi oficjalnego fp filmu, "ubrania zostały specjalnie zaprojektowane i wielu przypadkach specjalnie uszyte przez kostiumograf filmu". Powiem Wam, że są rewelacyjne, o czym sami przekonacie się na seansie. Dbałość o szczegóły mnie zafascynowała i to nie tylko w ubraniach, bo nawet elementy bombek czy dekoracji świątecznych otrzymały ludowe elementy. Rewelacja. 

Podsumowując - zdaję sobie sprawę, że na ogół piersza część zawsze bywa najlepsza, i w przypadku "Listy do M 3" reguła ta znalazła potwierdzenie. Jak to mówią "szału nie ma".






Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka