piątek, 15 grudnia 2017

PAMIĘTNIK...




Nie było postu pamiętnikowego od bardzo, bardzo dawna. Podejrzewam, że niektórzy bywalcy bloga, zwłaszcza Ci, którzy czytali go tylko i wyłącznie po to, by szukać taniej sensacji i "dyskutować" o jego treści ze wszystkimi sąsiadami wokół, są nieco zasmuceni, tym, że "przerzuciłam" się na recenzje książkowe. Nie jest ich wielu, ale jednak są... Czyżby moje życie było ciekawsze od książek? 



Prawdziwym powodem mojego pamiętnikowego milczenia jest to, że już chyba nie potrzebuję tej mojej swoistej terapii. POsty pamiętnikowe nadal będa sie pojawiać, jednak ich częstotliwośc będzie uzależniona od tego, czy w moim życiu pojawi się coś wartego opisania, bo jaki ma sens pisać ciągle o tym samym? Kiedy jest mi źle uciekam w książki, w ogromne ich ilości. Nie jestem samotna, mam setki osób wokół siebie. Ktoś zadzwoni, ktoś napisze, a jeszcze ktoś inny przyjedzie do mnie nawet z drugiego końca Polski. Moje Anioły. To dzięki nim wstaję codziennie i jakoś funkcjonuję. W tym zwariowanym świecie, obce osoby stoją przy mnie murem, przy mnie i przy mojej drugiej połówce. Od prawie dwóch lat setki Aniołów pomaga nam w zebraniu pieniędzy na leczenie męża... To kawał czasu i bardzo dużo pieniędzy...

Najpierw było leczenie naturalne, które spektakularnych efektów nie dało, ale zwolniło chorobę, zwolniło raka. Potem zaryzykowaliśmy z leczeniem onkologicznym, czyli immunoonkologią i to działa. Guzy maleją, znikają, jest stabilizacja, jednak wraz ze znikaniem guzów, znikają pieniądze, bo koszt jednej dawki (co dwa tygodnie) to 11 tys. złotych. Powoli zbliżamy się do tego, czego obawiałam się od zawsze - będę musiała powiedziec mężowi, że przepraszam za nadzieję jaka mu dałam, ale niestety, na więcej nie ma pieniędzy. To boli, cholernie boli, a strach paraliżuje mnie codziennie. Boję się tego, co będzie za cztery miesiące, kiedy to fundusze się skończą. Jednak nawet jeśli tak się stanie, to nigdy nie zapomnę czego nauczyła mnie ta sytuacja. 

Pokora - jej nauczyłam sie przede wszystkim. Pokora dla ludzi, dla życia, dla cierpienia... Kiedyś czułam się panią życia, bo przecież mogłam wszystko zrobic i wszystko powiedzieć. Już tak nie jest. Teraz wiem, że czasem warto odpuścić, że nie najważniejsze są dobra doczesne (jak to zabrzmiało po kościelnemu), ale miłość, zdrowie i poczucie bezpieczeństwa. Wiem też, że życie jest za krótkie by trzymać się tego (i tych) co ciągnie nas w dół. Nie warto!

Szacunek - wbrew pozorom to uczucie nie jest proste. A jednak - szanuję ludzi, zwłaszcza chorych i cierpiących, a w swym cierpieniu pomagającym innym. Nie wyobrażacie sobie nawet jak wiele matek, mających chore dzieci wspiera innych chorych, jak wiele chorych codziennie pomaga innym... bo oni najlepiej wiedzą, jak ciężko jest żyć z piętnem śmiertelnej choroby. Ja sama, mimo, że nie choruję, przynajmniej w tym momencie, staram sie wspierać zawsze i wszędzie potrzebujących, z nadzieją, że to dobro wróci, ale nie do mnie, tylko do mojego męża, bez którego życie nie miałoby sensu.

Miłość - tak, tej prawdziwej miłości, zdolnej do poświęceń nauczyłam się dopiero podczas choroby męża. Kiedyś miłość to były dla mnie wielkie uniesienia, trzymanie się za ręce na każdym kroku itd. a teraz? Kochać to znaczy dla mnie być, zawsze, bez wyjątku, niezależnie od nastroju czy sił. Bo miłość to on i ja, to my. I nawet w chwili zwątpienia będę kochać, nawet kiedy mam ochotę udusić go gołymi rękami będę kochać, będę też kochać w chwilach, kiedy chcemy być sami, kiedy nie mamy ochoty rozmawiać i każde z nas zajęte jest swoimi myślami, bo wiem, że on jest tuż obok i chcę, żeby był zawsze.

Zazdrość - zazdroszczę tym, którzy nie muszą żyć ze strachem w oczach i oddechem śmierci na plecach. Tak bardzo zazdroszczę, że płaczę z bezsilności w poduszkę i ciągle pytam - dlaczego my? I nie znalazłam odpowiedzi do dziś. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka