środa, 3 października 2018

TRZYNASTY DZIEŃ BEZ CIEBIE...



Budzę się z potwornym uczuciem strachu. Trzęsące się ręce, panika i ból w klatce piersiowej, to moja codzienna, poranna rzeczywistość. To uczucie towarzyszyło mi przez ostatnie siedem lat. Bałam się dnia, kiedy Ciebie zabraknie i życia, a właściwie wegetacji bez Ciebie, bałam się, że nie zdołam Cię uratować, bałam się, że przegramy z rakiem... Ten strach zakorzenił się we mnie tak mocno, że nawet teraz, kiedy Cię nie ma on pozostał i jest jak cień, zawsze mi towarzyszy. Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się go pozbyć, bo stał się on częścią mojego życia. Boję się, mimo że przecież już nie umrzesz... 



Bardzo trudno jest ująć w słowa uczucia i myśli. Czasem brakuje odpowiednich słów, a innym razem mętlik w głowie nie pozwala sklecić żadnego zdania. Ludzie mówią mi, że muszę być silna, że przecież mam dzieci. No tak, ja to wiem, ale ciągłe tłumienie własnych emocji i potrzeb spowoduje prędzej czy później wybuch, który może być katastrofalny w skutkach. Nie można być nadludzko silnym non stop - to jest nierealne... Starałam się i nadal staram chronić wszystkich, tylko kto uchroni mnie?

Przez siedem lat żyłam w środku Twojej choroby, od dwóch lat dodatkowo znalazłam swoje miejsce również w świecie chorych na raka, który jest mi tak bliski... Poznałam setki osób chorych i ich rodzin, żyłam i żyję wśród nich i jestem ich częścią. Jestem dumna z tego, że wiele razy udało mi się dawać nadzieję, a jednocześnie odcisnęło to na mnie ogromne piętno. Dziś, kiedy nie ma Ciebie, a razem z Tobą choroby, nie umiem odnaleźć się w tym świecie i nie umiem normalnie żyć. To tak, jakby wydostawać się bardzo powoli z kokonu, którym była walka z rakiem i czasem, a za każdym razem kiedy jestem już prawie na powierzchni, znów coś mnie wciąga. Zakupy, codzienne sprawy, rachunki... to dla mnie rzeczy mało istotne, bo przez kilka lat mój świat skupiał się na rzeczach o wiele ważniejszych. Powiedz jak mam teraz żyć bez tego piętna? Nie umiem Kochany.

Chciałam Ci jednocześnie podziękować, że swoją postawa nauczyłeś mnie tego, co jest w życiu ważne. W pewnym momencie naszej wspólnej drogi przewartościowaliśmy swoje życie i dzięki temu stałam się lepszym człowiekiem. Już wtedy wiedziałam, że muszę pomagać innym po to, by moje życie miało sens. Jednak po Twojej śmierci wielokrotnie zadawałam sobie pytanie, czy ja zrobiłam za mało? Byłam przekonana, że jeśli ze wszelkich sił będę starała się czynić dobro, to nam się uda... nie udało się... dostaliśmy więcej czasu, ale nie dostaliśmy życia! Zadaję sobie pytanie czy było warto? Czy było warto narażać się na hejty ludzi, czy warto było ganiać po telewizjach, konferencjach i politykach, aby "załatwić" refundację opdivo dla innych chorych? Czy warto było zarywać noce, do tego stopnia, że nie potrafię już przespać kilku godzin w kawałku, a w ciągu dnia potrzebuję leków? Jeszcze kilka tygodni temu napisałabym, że tak, że było warto, ale dziś... nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.

Dzisiejszy list piszę w czasie, kiedy Iruś jest w przedszkolu, bo nie chcę się znów przed nim rozkleić. Wczoraj płakałam w jego obecności, a on płakał przez to w nocy. Postaram się nie pokazywać mu jak cierpię. Jest jeszcze mały i być może uda mu się przeżyć ten czas bez traumy na całe życie. Bardziej martwię się o Sandrę, bo ona jest taka jak Ty - cicha i dusząca wszystko w sobie. Tak nie powinno być, zwłaszcza w wieku czternastu lat. Staram się jak mogę zastąpić im i ojca i matkę, ale nie jestem doskonała Kochany, dopiero się tego uczę. Cieszę się, że mam wielkie wsparcie również w dużej części Twojej rodziny, która stała się także moją - wiesz o kogo chodzi? Roksana, Agnieszka, Krzysiek, oczywiście z drugimi połówkami i dziećmi - Oni byli i będą, nie robiąc niczego na pokaz i niczego nie udając. Jestem szczęśliwa, że razem z Tobą otrzymałam również Ich :).

Wracając jeszcze do przedszkola - nasz synek wracał dziś pierwszy raz busem. Rano miał pewne obawy, no bo wiadomo, że to dla niego coś nowego i nieznanego. Równocześnie z nim denerwowałam się ja, ale niepotrzebnie, bo dojechał cały, zdrowy i zadowolony, a Pani opiekunka pochwaliła go, że nic się nie bał i jest grzecznym i wygadanym chłopczykiem. Kamień spadł mi z serca.

Tak na koniec powiem Ci, że Agnieszka od razu po powrocie ze szpitala w Niemczech przyjechała na Twój grób. Widziałam, że jest to dla niej straszne przeżycie. Łez również nie była w stanie powstrzymać. Powiedz mi jak Ty to zrobiłeś, że tyle osób po Tobie płacze? Że tak bardzo Cię kochamy? Zawsze spokojny, gdzie Cię posadziliśmy tam siedziałeś, obraz był - głosu prawie wcale, no dobra, przy dobrych falach czasem coś powiedziałeś, a tak bardzo za Tobą tęsknimy. Bo Ty byłeś po prostu naszym ukochanym Irkiem.

Bardzo Cię kocham.







Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka