środa, 21 listopada 2018

SZEŚĆDZIESIĄTY DRUGI DZIEŃ BEZ CIEBIE... DWA MIESIĄCE...

Minęły równe dwa miesiące o Twej śmierci. Cholerne dwa miesiące naznaczone bólem, pustką i tęsknotą. Nie było łatwo ani mi, ani naszym dzieciom i każdy z nas radził sobie z żałobą w inny sposób. Jednak mimo naszej odmienności zawsze byliśmy razem i razem przez to przeszliśmy.



Wczoraj obiecałam Ci podsumowanie czasu od śmierci do dziś. Zacznę od tego, że dwa miesiące temu nigdy bym nawet nie przypuszczała, że uda mi się dojść do siebie kiedykolwiek. Pierwsze dni były takim potwornym szokiem, że do dziś nie pamiętam większości wydarzeń z tych chwil. Jakbym była w szklanej kuli, świat kręcił się na zewnątrz, ale do mnie nie docierał żaden dźwięk. Mogłabym przyrównać ten stan również do przysłowiowego haju. Nic fajnego. Łzy lały się strumieniami, nie mogłam normalnie funkcjonować, a nawet patrzeć na ludzi na ulicy, bo oni szli trzymając się za ręce, śmiejąc się, a mnie pękało serce. W tym wszystkim musiałam również myśleć o dzieciach, bo przecież ich małe serduszka także krwawiły. Gdyby nie to, że musiałam i chciałam się nimi opiekować, to już by mnie tu nie było. Irek, ja nawet gotować nie byłam w stanie, bo ból mnie paraliżował, zwłaszcza kiedy mój stan powodował, że gryzłam pięści do krwi. Wtedy tylko dzięki przyjaciołom udawało się trwać i wegetować. Beatka w swój dyskretny sposób dbała o moją psychikę, zagadując mnie na wszelkie sposoby, albo po prostu wspólnie milcząc. Głodni również nie chodziliśmy dzięki niej. Ona nie okazywała nam litości, bo to chyba najgorsze, co mogłoby nas spotkać, tylko systematycznie, dzień za dniem, ciągnęła mnie do góry, kiedy upadałam. Monika i Mateusz również stali na straży, zawsze chętni do pomocy. Wiele osób się martwiło, dzwoniło i pisało, i dzięki temu wiem, że nie jestem sama, mimo że nie ma Ciebie. 

Pamiętam kiedy Beatka i Monika wyciągnęły mnie na kawę do cukierni, było to parę dni po pogrzebie. Boże, jakie to było dla mnie dziwne. Czułam się nieswojo i nie fair w stosunku do Ciebie, bo ciągle myślałam, że nie powinnam, bo przecież umarłeś, a ja mam żałobę i wtedy przyjemności się nie należą. Nie umiałam nawet robić czegoś dla siebie, po tylu latach wyrzeczeń. Widzisz, nie wiedziałam wtedy, że te drobne przyjemności są podstawą do "ogarnięcia się", trzeba jednak było trochę czasu, aby to zrozumieć. Teraz już rozumiem. 

Bardzo pomógł mi wyjazd do Warszawy, który był takim przełamaniem się. Zorganizowałam go głównie dla dzieci, bo sama zupełnie tego nie czułam. Jeszcze w pociągu płakałam, że pierwszy raz jedziemy bez Ciebie, ale tam, na miejscu, kiedy popatrzyłam na inny świat niż nasza smutna wioska, coś się we mnie zmieniło. Potem spotkałam się z Aśką, której również zmarł mąż i rozmowa z Nią postawiła mnie na nogi. Asia i Ula - dwie cudowne kobietki, które przeżyły to samo, co ja i w naturalny sposób opowiedziały mi, że da się żyć. Widziałam naocznie, że rzeczywiście tak jest, bo one żyją, uśmiechają się... Kolejna klepka w mojej głowie wróciła wtedy na swoje miejsce. Bardzo nie chciało nam się wtedy wracać, a po powrocie musiałam zmienić jedną rzecz - uświadomić tacie, że rozmowy na temat cmentarza nie są tym, co jest mi potrzebne najbardziej... Zakończyłam tym samym pewien etap.

Pierwsze zakupy "dla siebie" - długo się do nich zbierałam, bo ciężko było mi przełamać się i kupić coś, co nie do końca jest mi potrzebne, ale kiedy już to zrobiłam... kolejna klepka znalazła swe miejsce, a tym samym przeszłam kolejny etap żałoby. To może wydawać się próżne, ale po tylu latach oszczędzania na Twoje leczenie to na prawdę przełom. Wszak, musiałam nauczyć się żyć na nowo, po swojemu, a czas odmawiania sobie wszystkiego musiał pójść "do lamusa". Przecież mi również należy się coś od życia prawda? Tak wiele się wycierpiałam. 

Wieczory zajmowało mi studiowanie i analizowanie  drogi jaką przechodzą dusze. To zajmowało wiele czasu, bo wiele jest publikacji na ten temat. Ostatecznie przyjęłam do siebie tę, która dla mnie okazała się najbardziej optymistyczna, a jednocześnie motywująca. Musiałam też pogodzić się z Bogiem, a to okazało się największa próbą i było niezwykle trudne i chyba jeszcze nie do końca mi się to udało. Widzisz, moje listy do Ciebie nie wszystko opisywały. Często nie pisałam o moich dylematach moralnych i tych w kwestii wiary, bo były one w "fazie eksperymentu" i tym samym na opisanie ich czekałam na "fazę końcową". Cały czas wierzyłam jednak, że jesteś i czuwasz nad nami, jakkolwiek by miało to wyglądać. 

Niesamowitą moc terapeutyczną mają też moje listy do Ciebie. Nie umiem mówić o uczuciach, ale umiem pisać, co pozwoliło mi przelewać "na papier" każą myśl, ból i strach. Tak... strach, który również był przez ostatni czas nieodłączną częścią mojej codzienności. W czasie choroby bałam się, że odejdziesz do innego świata, a kiedy odszedłeś, bałam się, że nie dam rady funkcjonować bez Ciebie. Kiedy czytam moje listy od pierwszego dnia, widzę przemianę, która we mnie nastąpiła.  Wygląda na to, że w każdym wieku człowiek potrafi ewoluować.

Pieniądze - o nich pisałam bardzo niewiele, a to bardzo ważny aspekt. Paradoks jest taki, że kiedy żyłeś, musieliśmy dzień za dniem kilkakrotnie liczyć każdy grosz i  prosić o "jałmużnę" (niektórzy nazywali to żebraniem) na leczenie, a po Twej śmierci okazało się, że właśnie przez śmierć jesteśmy z dziećmi zabezpieczeni. Dlatego tak ważne było regularne płacenie ubezpieczeń itd. Powiem Ci, że gdyby nie to, to nie byłoby łatwo z dzieckiem mającym orzeczenie o niepełnosprawności i dwoma dorastającymi pannami, które potrzebują od czasu do czasu zastrzyku gotówki i drobnych przyjemności. Tak sobie myślę, że gorzej niż podczas choroby chyba by nie było jednak. Oprócz tego mam teraz czas na swoją pasję, czyli pisanie, które również przynosi zastrzyk gotówki. 

Dzieci - mam dla nich dużo czasu. Iruś nie pokazywał po sobie, jak bardzo się boi, że Cię nie wyleczą, jak boi się drenu w Twoim boku i krwi w worku, wtedy nie, ale po Twej śmierci wreszcie wyrzucił to z siebie i jest już spokojniejszy. Trauma jednak została, bo kiedy słyszy o szpitalu, to wpada w panikę. Wiesz, on niesamowicie wierzył w moc lekarzy... Pyta co jakiś czas czy ja nie umrę, czy on się nie zaraził od Ciebie tym drenem i czy to, że tata nie umarł nagle, tylko po kilku latach to dobrze. Siedzi to w nim i tęskni bardzo w swój dziecięcy sposób, jednak widać różnicę w jego zachowaniu. Sandra znów próbuje upodabniać się do Ciebie - w ten sposób radzi sobie ze stratą ojca. Zmieniła się i chociaż jako nastolatka potrafi dać mi w kość, to jest niesamowicie mądrą i rezolutną dziewczyną, która nie da sobie w kaszę dmuchać. No i nasza Olka - pyskata, ale z dobrym serduchem, która wszystkie emocje wyrzuca "głośno", ale o Tobie woli milczeć, bo wtedy łamie jej się głos. Twoja śmierć zmieniła życie wielu osób, rodziny, przyjaciół i ludzi, których poznaliśmy w czasie walki z chorobą. Myślę też, że wielu pozwoliła na głębokie przemyślenia i przewartościowanie swego życia. Jak widać i śmierć może nieść dobro.

Bliskość fizyczna -  to rzecz często tabu  (pewnie zostanę przez niektórych zlinczowana, za napisanie tego), z brakiem której trudno sobie poradzić i pozostaje tylko w trudnych chwilach zająć się czymś innym. To taki aspekt życia, który nie do końca jest połączony z klepkami w głowie i ile razy bym nie myślała tak czy tak, to bliskość fizyczna jest nadal potrzebna. Twoja bliskość... i z tym jeszcze sobie nie poradziłam. Nie wiem czy tu również potrzeba czasu? Zobaczymy.

Kawa - pewnie myślisz co ma do tego kawa? No ma, a raczej zaproszenia na kawę. Nie wiem jak mam reagować na takie zaproszenia od płci męskiej, więc zazwyczaj udaję, że nie słyszę i zmieniam temat. Fajnie byłoby pogadać z mężczyzną, tak bez żadnych podtekstów itd. bo jakby nie było faceci mają inny tok myślenia niż kobiety i lubię z nimi rozmawiać, ale boję się, że ktoś może mnie posądzić o to, że ledwo zmarłeś to ja już szukam innego. Nadal nie jestem anonimowa, a ludzie lubią sobie dopowiadać wiele rzeczy. No i to jest ogólnie delikatna kwestia, bo ja nie jestem gotowa na relacje inne niż przyjacielskie, a ciężko znaleźć faceta, który będzie tylko przyjacielem. Ale wiesz co? Przedwczoraj rozmawiałam z bratem Twojej koleżanki, kiedy przyjechał obejrzeć łazienkę i potem zeszliśmy też na inne tematy (wspólni znajomi, życie itd) i bardzo, bardzo dobrze się rozmawiało... a i piliśmy kawę,  którą ja zrobiłam ;). To było takie inne.  Powiem krótko - świat kobiet jest inny niż świat mężczyzn i czasem trzeba poznać poglądy płci przeciwnej ;). 

Plotki - nie pisałam Ci jeszcze tego, ale dzień przed Twoją śmiercią, koleżanka z klasy Sandry powiedziała jej "ty masz przecież dużo kasy, bo twój tata ma zbiórkę..." - dzień później zmarłeś... Sandra mówiła, że koleżanka przeprosiła ją potem, ale dla mnie to był szok, bo akurat te dziewczynkę bardzo lubię i nigdy w życiu bym nie pomyślała, że tak może powiedzieć, a jak powszechnie wiadomo, dzieci mówią to, co słyszą w domu. Teraz mam gdzieś plotki i ludzi, którzy patrzą na mnie na ulicy z zaciekawieniem. Kiedy chorowałeś, wielokrotnie stosowałam "dyplomację" przez wzgląd na Ciebie. Tłumaczyłam, że te pieniądze mogą być wydane tylko na leczenie i to na podstawie faktur, a płaciliśmy 22 tys. zł. miesięcznie. Nie wszyscy zrozumieli, albo nie chcieli zrozumieć. Dziś jestem panią swego losu, a plotki... no cóż, jak ktoś nie ma własnego życia, to zajmuje się cudzym... i to zazwyczaj w złym kontekście. Takie życie.

Obiecałam też napisać co zepsułam. Hmmm, może nie ja, ale nasza brama wyjazdowa zepsuła zderzak i lampę w aucie. Kurde, gdyby tata nie nasmarował zawiasów towotem, to by jej wiatr nie zamknął zanim wycofałam. Drugą zepsutą rzeczą jest wspomniana wczoraj uszczelka pod czymś tam w samochodzie. Nic więcej chyba nie zniszczyłam, bo jeśli czegoś nie umiem, to nie ruszam i szukam pomocy u osób, które potrafią to ogarnąć.

Przejdźmy teraz do tego, co naprawiłam. Przede wszystkim powoli naprawiam relacje z Sandrą, dla której nigdy nie miałam czasu w pogoni za środkami na Twoje leczenie. To chyba największe moje osiągnięcie. Czeka nas jeszcze żmudna droga, ale wychodzimy na prostą. Z rzeczy materialnych naprawiłam SAMA jakieś sitko w umywalce ;). Szaleństwo co? Mam nadzieję, że widzisz nutkę ironii w tym, co piszę i nie bierzesz tego zbyt poważnie?

Kochany, wiele się wydarzyło w ostatnim czasie i wiele wylałam łez. Nauczyłam się też żyć bez Ciebie, ale z Tobą w tle. To było chyba najbardziej wykańczające przeżycie i nauka z jakimi przyszło  mi się kiedykolwiek zmierzyć. Do dziś noszę Twoje krzyżyki na łańcuszku, śpię w Twoich t - shirtach, a nieśmiertelnik leży w kuchni, abym w każdej chwili mogła go ścisnąć w dłoni. Kiedyś te rzeczy potęgowały cierpienie, a teraz... są pamiątką czegoś pięknego... miłości i poświęcenia, co trwało zbyt krótko, ale pozwoliło zaznać prawdziwego szczęścia. Moja panika i rozpacz przekuła się we wdzięczność za człowieka, którego mogłam tak bardzo kochać i który kochał mnie równie mocno, do tego stopnia, że mogłabym oddać za niego życie. To wdzięczność za uczucie, które nie wszystkim w życiu jest dane, za szczęście, miłość, wierność, stabilizację i romantyzm. I wiesz za co jeszcze? Za to, że nasza droga pozwoliła mi zrozumieć, jak wielką wartość ma życie i jak trzeba go celebrować, oraz jaką mają moc szacunek do drugiego człowieka i pokora. Jestem też silniejsza o kolejne doświadczenie, ale pewniejsza siebie nie, bo tylko Ty potrafiłeś sprawić, że nie miałam kompleksów, a każda moja decyzja była dla Ciebie święta.

Bardzo Cię kocham.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka