poniedziałek, 26 listopada 2018

SZEŚĆDZIESIĄTY SIÓDMY DZIEŃ BEZ CIEBIE...RAK TO NIE BAJKA...


Jak dobrze jest móc wrócić do ciepłego domu i usiąść z filiżanką pysznej latte i w spokoju i w ciszy napisać list do Ciebie. Pisząc codziennie te kilka słów mam poczucie (może złudne), że jesteś obok, że słuchasz i rozumiesz mnie tak, jak zawsze rozumiałeś.



Wczoraj wieczorem, wbrew sobie, obejrzałam pewien film, o romantycznym tytule "Już za Tobą tęsknię". Myślałam, że będzie to romans na całego, a okazało się, że to film o kobiecie chorej na raka piersi, która przeszła podwójną mastektomię, a możliwości leczenia wykorzystały się. Jednak nie o leczeniu był ten film, ale o tym, jak próbowała poradzić sobie z chorobą. Paradoks tego był taki, że łatwiej było jej zaakceptować śmierć niż brak piersi i chyba tutaj ją rozumiem. Nie o tym jednak chciałam napisać. Film miał pokazać prawdziwe dylematy osoby chorej na raka i pokazał, ale... wyglądało to jak bajka, z tym że bez szczęśliwego zakończenia. Prawdziwa choroba tak nie wygląda.  Szpitale bez kolejek, przepiękne i luksusowe hospicja, do którego pacjent zgłasza się kiedy chce, aby spokojnie umrzeć w gronie najbliższych. To tak nie jest, że jedynym "skutkiem ubocznym" raka jest chodzenie o lasce... Chory na raka nie umiera spokojnie, bo morfina całkowicie uśmierza jego ból, a pacjent sam dawkuje sobie jej podawanie przez specjalna mini pompę. I to nie jest tak, że chory godzi się ze śmiercią tak po prostu i umiera kiedy chce - w tym wypadku po narodzinach dziecka najlepszej przyjaciółki. To jeszcze nic - aktorka ucieka z hospicjum aby być przy porodzie owej przyjaciółki, a po jakimś czasie umiera spokojnie trzymając ją za rękę.

Chorowanie na raka jest okrutne. To godziny spędzone w kolejkach do poradni czy na chemioterapię, którą dostaje się w pomieszczeniu 10 x 10 m, do którego jednorazowo spędza się około trzydziestu pacjentów. To szpitalne korytarze, na których skupiają się osłabienie pacjenci po chemii pomieszani z pacjentami z zewnątrz, dopiero czekającymi na diagnozę, co daje wybuchową mieszankę wirusów i bakterii, które potrafią chorego ze zniszczoną odpornością zabić. Rak to nie czas, kiedy myśli się tylko o tym na jaką wycieczkę pojechać i jak nadrobić na szybko całe życie. To noce pełne bólu, płaczu i strachu, zarówno chorego, jak i jego rodziny. To również walka ze stereotypami, bezdusznością personelu medycznego i brakiem możliwości leczenia. Rak to nic innego jak horror, tylko prawdziwy, nie filmowy. Hospicja - nikt nie chce tam trafić, bo nie na darmo zwane są umieralniami, a na miejsce do nich czeka się bardzo długo, tak długo, że większość chorych umiera zanim się do nich dostanie. I nie ma nic prawdziwego w tym, że pacjent godzi się ze śmiercią z uśmiechem na ustach, bo każdy z nich walczy do samego końca i do samego końca ma nadzieję - tak, jak Ty miałeś, a wolę śmierci owszem wyjawia, kiedy ból staje się do tego stopnia bezlitosny, że nie można już go wytrzymać, a blask w oczach znika na rzecz mętnego i bezsilnego wzroku. Tak wygląda rak i taki powinien być ten film. Po jaką cholerę pokazywać coś pięknie, co wcale piękne nie jest? Nigdy w życiu nie widziałam większego koszmaru niż na polskich oddziałach onkologicznych... nigdzie. I już nawet nie chodzi tu o Ciebie, bo byłeś tam jednym z wielu pacjentów, mimo że dla mnie tym jedynym. Wszystko robione było systemowo, bez cienia współczucia, a towarzysze niedoli zmieniali się na sali jak rękawiczki. Niektórzy nadrabiali strach wesołymi minami i żartami, inni siedzieli cichutko modląc się, a jeszcze inni nie do końca zdawali sobie z powagi sytuacji. Wielu z nich widzieliśmy pierwszy i ostatni raz... Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Kiedy zmarłeś, postanowiłam sobie, że jeśli i mnie dopadnie ta okrutna choroba, to nie będę się leczyła i oddam się całkowicie losowi tak, jak robię to w przypadku prawie każdej dolegliwości jaka mnie dopada. Nie chcę przechodzić tego wszystkiego, bo mam wrażenie, że to chory system szybciej zabija niż sama choroba. Zbyt wiele widziałam, by ładować się w to bagno. Przepraszam staruszku, że się uniosłam, ale zezłościł mnie ten film bardzo i sama nie wiem dlaczego obejrzałam go do końca. 

Jak ptak, jak ptak
Znasz tęsknoty cierpki smak
Wraca obraz tamtych dni
I żal, żal skrzydeł połamanych

Jak wiesz, tata był ostatnie dni kolejny raz w klinice i dziś go odbierałam. Pani doktor koniecznie chciała ze mną porozmawiać (wiesz, ta, która krzyczała na tatę), ale niestety, kiedy dotarłam na oddział nigdzie jej nie było. Szkoda, wielka szkoda, ale w styczniu będzie jeszcze okazja wymienić poglądy na temat traktowania pacjentów, bo tata musi tam wrócić jeszcze raz, mam nadzieję, że ostatni. W każdym razie jazda samochodem powyżej 50 km. męczy mnie okropnie, zapewne dlatego, że jakoś nie lubię być kierowcą i padam dziś całego. Droga do Katowic jest prosta i przez to nudna - tylko droga, droga i droga, a na końcu roboty drogowe i pomieszanie z poplątaniem. Dałam jednak radę :). Do Wrocławia jedziemy jednak pociągiem. Odnośnie Wrocławia, to jeszcze nie jesteśmy spakowani i ciężko się za to zabrać, dokładnie tak samo, jak w przypadku jazdy do Warszawy, więc jutro będzie dzień na wariackich papierach. W sumie to dobrze, bo nie mam czasu na dziwne rozmyślania. Przyznam Ci się, że jadąc do Katowic bez towarzystwa obok, moje myśli ciągle uciekały w Twoją stronę. W drodze powrotnej było już ciut lżej, bo jechał ze mną tata. Tak to wszystko wygląda. Nie płaczę już, nie panikuję, ale myślę o Tobie bardzo często, a pustka nadal jest przez mnie mocno odczuwalna. Stąd też te wyjazdy, bo w czasie podróży, zwiedzania i marudzenia dzieci nie mam czasu na smutek.

Tak bardzo, bardzo Cię kocham i tęsknię.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka