sobota, 29 grudnia 2018

STO DNI BEZ CIEBIE...DZIECI...



Sto dni - to kawał czasu prawda? Dla mnie to nawet nie kawał czasu, ale koszmarne miliony lat bez Ciebie, które nie zagoiły mojego serca i nie wyleczyły ran. Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak psychicznie poraniona, jak po Twojej śmierci. Irek, ja w najgorszych koszmarach nie pomyślałabym, że brak Ciebie będzie tak strasznie bolesny.



Pamiętam pierwsze dni po Twojej śmierci. Pisałam wtedy, że czuję się, jakbym była zamknięta w szklanej kuli i widziała świat wokół mnie, ale nie docierały do mnie żadne dźwięki - tak było. Nie pisałam jednak, że musiałam na nowo uczyć się bycia z naszymi dziećmi, zabawy z nimi i zwykłej, codziennej rozmowy. Dlaczego? Bo dwa lata szukania pieniędzy na leczenie wyrwało mi równocześnie dwa lata z życia naszych dzieci, którymi głównie zajmowałeś się Ty. Nie miałam czasu na wypady z nimi do kina, na żarty i zabawy - tylko leczenie, leczenie i leczenie. Tak było, ale już nie jest. Szklana kula już pękła jakiś czas temu i ludzie znów są dla mnie widzialni i słyszalni, a dzieci...uczymy się siebie i idzie nam coraz lepiej. 

Nie umiem odpowiednio ująć tego w słowa, ale może się uda. Kiedy umarłeś nie umiałam funkcjonować jak normalna rodzina. Spacer z dzieckiem był dla mnie czymś obcym. Niby byłam z nimi, a jednak obok nich. Dziwne prawda? Tak bardzo skupiałam się na wyrywaniu Ciebie śmierci z łap, że przegapiłam dwa lata z życia naszych dzieci. No może nie całkowicie, bo jakby nie było, zawsze mogły się do mnie zwrócić, jeździłam z małym na terapię, odrabiałam zadania, ale... zawsze z telefonem w ręce, bo były aukcje, bo zawsze komuś trzeba było odpisać, udostępnić link do fundacji, rozliczyć pit... Długo by wymieniać. W każdym razie Ty przez ten czas spędzałeś z nimi o wiele więcej godzin niż ja. Sto dni, tyle zajęło mi uświadomienie sobie, że wracam do normalności. Nie mówię teraz o uczuciach do Ciebie czy tęsknocie, bo akurat w tej kwestii na poprawę jakoś nie ma widoków, ale reszta, czyli codzienność zaczyna być normalna.

Pamiętasz wyjazd mój i dzieci do Warszawy? Jak mi wtedy było ciężko się z nimi porozumieć, a nawet odpowiadać na pytania Irusia, bo robiłam to zupełnie inaczej niż Ty, a on chciał tak, jak Ty. Te wszystkie czołgi, samoloty wojskowe, tankietki itp. o których opowiadał - to była dla mnie czarna magia. Teraz z perspektywy czasu widzę różnicę w tamtym wypadzie do Warszawy, a kolejnym - do Wrocławia. Wtedy płakałam i ja i Iruś kiedy wracaliśmy do domu, do wspomnień... Powrót z Wrocławia był już zupełnie inny - taki normalny, a pobyt tam pod względem komunikacji między nami okazał się rewelacyjny. Nie było już pyskówek, nerwów czy protestów. To byliśmy już my, jako rodzina. Bardzo mocno też pracuję nad tym, by te więzi umacniały się i już na zawsze były nierozerwalne. Jeszcze trochę brakuje nam do ideału, ale wszystko przed nami prawda?

Piszę dziś trochę chaotycznie, bo równocześnie usiłuję "ogarnąć" Irusiowi konsolę do gier, co zupełnie mi nie idzie i jeszcze trochę, a poleci przez okno, zaraz za choinką, którą rozebrałam już sekatorem. Ty wiesz, że zawsze rozbierałam ją zaraz po świętach. Były święta, było miło, ale duszę się gdy jest tych barw, złotych i czerwonych, takich ciężkich, za dużo i zbyt długo. Lubię duże przestrzenie, a ozdoby świąteczne po świętach zabierają mi tę przestrzeń. Za to światełka na balkonie i drzewkach przed domem jeszcze długo będą świeciły. Uwielbiam za to wielkanocne rzeczy, w kolorach nadziei i budzącego się życia. I powiem Ci, że nawet dzieci pytały już kiedy pozbieram to wszystko. Dla nich te święta też nie były łatwe niestety. Może kolejne już nie będą aż tak ciężkie?

Bardzo Cię kocham.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka