czwartek, 1 sierpnia 2019

NASZE WAKACJE - WARSZAWA I TORUŃ - LIPIEC...

Patrząc dziś rano w kalendarz, uświadomiłam sobie, że półmetek wakacji już za nami, a ja nie zdążyłam jeszcze napisać Wam, jak spędziliśmy wakacyjny lipiec, a już pakujemy się do wyjazdu sierpniowego.



Prawda jest taka, że od bardzo dawna nie spędziliśmy wakacji w tak pozytywnie intensywny sposób, stąd też opóźnienie w mojej relacji.  Zapraszam zatem na przegląd miejsc w Warszawie i w Toruniu, które polecamy i które osobiście z dziećmi zwiedziłam.                                                  

WARSZAWA

To miasto, do którego mam niebywały sentyment i które dzięki temu, że jest tak gwarne i pełne ludzi, pozwoliło mi w ubiegłym roku poskromić nieco moje depresyjne zapędy po śmierci męża. Tym razem wybraliśmy się do stolicy na dłużej i zatrzymaliśmy się u mojej przyjaciółki na Mokotowie. Powiem Wam, że byłam bardzo zdziwiona, jak przez te kilka miesięcy Warszawa się "rozrosła". Wszędzie nowe, już wybudowane wieżowce, albo jeszcze place budowy, posiadające na szczęście ogrodzenia budowlane zapewniające całkowite bezpieczeństwo przechodniom... W tym mieście nie można się nudzić. 

Już planując wyjazd, wiedzieliśmy, że przez wzgląd na synka, będzie to raczej wyjazd śladami wszystkiego, co związane z militariami, dlatego też już pierwszego dnia "zaliczyliśmy" Muzeum Techniki Wojskowej gdzie synek wreszcie mógł zobaczyć na żywo prawdziwe czołgi, działa, wyrzutnie i tym podobne rzeczy. Przyznam się, że bardzo mnie zaskoczył tym, że praktycznie każdy czołg znał z nazwy, oraz wiedział o nim sporo ciekawostek, dzięki czemu okazał się fajnym przewodnikiem. Naszego zwiedzania nie zepsuł nawet deszcz i burza.


Drugi dzień również był niezwykle intensywny. Rano wybraliśmy się do zoo, które nas po prostu zachwyciło i spędziliśmy w nim sporą część dnia obserwując zwierzęta. Chcąc nie chcąc, musieliśmy podejść do każdego wybiegu, bo synek zawładnął mapą, a zaraz po czołgach, zwierzęta są drugą ulubioną jego pasją. Muszę przyznać, że warszawskie zoo jest cudowne. Jest czysto, nie brakuje zieleni, gdzie po długim zwiedzaniu można odpocząć w cieniu, są kafejki i budki z zimnymi napojami i przekąskami oraz restauracja ze smacznym jedzeniem, a zwierzęta również są zadbane i widać, że zadowolone w swych dużych i czystych "mieszkaniach". Warszawskie zoo jest też dużo tańsze np. od wrocławskiego, a osoby z orzeczeniem o niepełnosprawności i ich opiekunowie wchodzą za darmo.

Po zoo pojechaliśmy jeszcze do Muzeum Wojska Polskiego. Tutaj mogliśmy zobaczyć tylko eksponaty wojskowe stojące na zewnątrz, bo w tym dniu nie wpuszczano do środka, ale to synkowi wystarczyło, bo kolejny raz mógł zobaczyć czołgi, działa itd. nieco inne, niż dzień wcześniej. Już wtedy wiedziałam, że na pewno tam wrócimy, aby zobaczyć pozostałą, zamkniętą część muzeum. Tak przyjemnie spędzony czas zaowocował mega zadowoleniem, ale też odciskami na nogach ;).



Dzień trzeci - postanowiliśmy odwiedzić Grób Nieznanego Żołnierza, Ogród Saski, w którym miałam okazję wypowiadać się z zaskoczenia do Teleexpresu ;), a następnie obejrzeliśmy Stare Miasto i zjedliśmy w restauracji polecanej przez Magdę Gessler. Zwiedzanie zakończyliśmy przy Pałacu Belwederskim. A nie, jednak nie. Przypomniałam sobie, że jeszcze pojechaliśmy do Muzeum Polin, czyli Muzeum Historii Żydów Polskich, jednak to nas nie zaintrygowało, z racji tego, że większość informacji jest przekazywana w sposób multimedialny, co w przypadku synka średnio się sprawdziło. W każdym razie Polin robi wrażenie swą okazałością, to na pewno. 






Dzień czwarty na spokojnie wybraliśmy się do Centrum Nauki Kopernik, które już w październiku bardzo nam się spodobało. Tam nikt się nie nudzi, czy to dziecko, młodzież czy dorosły. Dodatkową atrakcją jest kawiarnia z pysznymi przekąskami, które można spożywać na tarasie usytuowanym nad sama Wisłą. W drodze powrotnej "zahaczyliśmy" jeszcze o Muzeum Wojska Polskiego, by zobaczyć zamkniętą poprzednim razem część, gdzie znajdowała się broń, mundury i akcesoria wojsk od najstarszych do dzisiejszych lat. I na tym skończyliśmy zwiedzanie w czwartym dniu, bo w mieszkaniu czekała na nas kolejna atrakcja w postaci słynnej piosenkarki, która nagrywała tam teledysk ;). 



Dzień piąty zaskoczył nas nieco pochmurna pogodą, więc zamiast na zwiedzanie Łazienek, wybraliśmy się na zakupy do Złotych Tarasów, gdzie synek spędził sporo czasu w sali zabaw, a ja z córką pobuszowałyśmy po sklepach. Łazienki i Wilanów pozostaną więc niezdobyte dla nas do następnych odwiedzin w stolicy. Podczas tych sześciu dni miałam też okazję, ale to już wieczorami, odwiedzić klub z karaoke czy pospacerować po Parku Kultury w Powsinie. Mówiąc krótko - wykorzystaliśmy maksymalnie każdą chwilę.


Szóstego dnia trzeba było się spakować i po południu wyruszyć pociągiem do Torunia, by tam spędzić kolejne sześć dni...

TORUŃ

Jako że dojechaliśmy do tego cudownego miasta wieczorem, jedyne co zrobiliśmy w pierwszym dniu, to zakupy i padliśmy ze zmęczenia, ale już kolejnego dnia...


Dzień drugi - wypoczęci i uśmiechnięci wybraliśmy się... piechotą na zwiedzanie Starówki, co nie było zbyt dobrym pomysłem z racji odległości. Piękno Torunia wynagrodziło nam za to cały trud. Pierwszą pozycją na naszej liście były ruiny Zamku Krzyżackiego, następnie Krzywa Wieża, oczywiście obiad i wieczorem fontanna multimedialna, która całkowicie nas zauroczyła. Całe miasto jest przepiękne - Starówka, cisza, wręcz sielankowy klimat - coś pięknego.





Dzień trzeci -  Planetarium i Żywe Muzeum Piernika, do którego mało brakowało, a wcale byśmy nie poszli, bo pomyliliśmy je z innym muzeum, które było zamknięte. Udało się jednak dotrzeć w odpowiednie miejsce i cudownie się bawić. Prowadzący warsztaty w muzeum tryskają genialnym poczuciem humoru i podejściem zarówno do dzieci, jak i dorosłych. Piekliśmy pierniczki (synek pomagał nawet prowadzącemu), częstowaliśmy się wypiekami i dobrze bawiliśmy. Polecam to miejsce z całego serca. Za to planetarium okazało się niewypałem, bo projekcja filmu (bajki) o pierwszym psie w kosmosie przestraszyła synka i cały seans siedział przytulony do mojej szyi.



Dzień czwarty - Centrum Nowoczesności Młyn Wiedzy. Nooo, tu muszę przyznać, że Młyn Wiedzy bije na łeb Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. Sześć pięter, każde o innej tematyce, mnóstwo atrakcji i zabaw - to dobre kilka godzin oglądania, próbowania, zabawy i nauki. Idealnie się też złożyło, bo w tym dniu było dość zimno i padał deszcz. 






Piątego dnia z racji słonecznej pogody postanowiliśmy już nie ganiać, tylko spokojnie pospacerować, zjeść lody (podobno najlepsze w mieście) u Lenkiewicza i cieszyć się sobą. Oczywiście nie zapomnieliśmy też o zakupie toruńskich pierników i pamiątek na miejscowych bazarkach



I nadszedł dzień szósty, w którym to wcześnie rano wyruszyliśmy pociągiem do domu, za którym trochę się stęskniliśmy...a czekało nas ponad siedem godzin jazdy... Wszystko co dobre, szybko się kończy, a dziś jesteśmy gotowi do kolejnego wyjazdu, już w niedzielę. Tym razem kierunek Ustronie Morskie - już na spokojnie i leniwie :). 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka