Jestem, żyję, otrząsam się, a mój organizm odreagowuje stres. Dawno mój żołądek tak nie reagował. Może gdyby to wszystko spadło na mnie w odstępach czasu...ale nie, to musiało być w jeden dzień...w cholerny, czarny poniedziałek. Cały czas nosiłam się z zamiarem, że jakoś muszę się tu wytłumaczyć z mojej nieobecności(której chyba nikt nie zauważył), ale jak to powiedziała i napisała w komentarzu jedna bardzo mądra kobietka:
"Trzymaj się Kochana! Nie musisz nawet tutaj pisać o czymś czego nie chcesz ujawniać, w życiu bywają takie chwile o których się nie mówi, po prostu się cierpi. Powodzenia!"...... nie muszę i chyba nawet nie chcę. Nie lubię mówić o swoich problemach, tych poważnych, wolę słuchać innych. Co innego"problemy" w stylu"mój mąż...", tak, takie opisywać lubię, bo i pośmiać się można i ponarzekać...Tym razem jednak, wyjątkowo to nie mąż okazał się przyczyną, i chyba pierwszy raz żałowałam, że to nie on.
Fakt jest taki, że ja, silna osoba, nie poddająca się...prawie się poddałam...prawie. I wiecie dlaczego mi się to udało? Bo mam rodzinę, dzieci, męża, przyjaciół (Wy wiecie, że o Was piszę) i to ustawiło mnie do pionu. Magda, druga Magda, Sylwia...strasznie Wam dziękuję :) I wiecie co jeszcze? Drugi raz w życiu pomógł mi kościół. Tak, kościół, ta atmosfera i modlitwa. I chociaż moje sprawy jeszcze się nie skończyły, i jeszcze sporo przed mną stresu, to znów mam siłę. Jeszcze jedna rzecz pozwalała mi zapomnieć, ale o tym w jutrzejszym poście(i nie było to wino).
Nie wiem dlaczego, ale w złych chwilach zawsze towarzyszy mi jedna piosenka:
Na dnie sarkofagu noc, czarna suknia.
Rozrzucam korale wspomnień...
Wtulona w włosów płaszcz, wonna rodnią swą.
Teraz okryta snem.
Na wpół lodowata dłoń, zimne Twe usta
A jeszcze niedawno ogień tlił...
Pamiętam rozkoszny wiatr, masztem gnący sztorm.
Daję Ci moją łzę.
Okręt mój płynie dalej, gdzieś tam...
Serce choć popękane, chce bić...
Nie ma Cię i nie było... jest noc...
Nie ma mnie i nie było... jest dzień...
Okręt mój płynie dalej, gdzieś tam...
Serce choć popękane, chce bić...
Nie ma Cię i nie było... jest noc...
Nie ma mnie i nie było... jest dzień...
(KAT)
Napisze jednak o dwóch paradoksach jakie dane mi było odczuć na własnej skórze. Pierwszy to zwolnienie najlepszego na moich terenach onkologa. Lekarza, który leczył swoich pacjentów, a nie wdawał się w układy i układziki. Lekarza, który od początku prowadził leczenie mojego męża i robił to z sercem i pasją. Zawsze pamiętał imię i nazwisko pacjenta, jego historię i wyniki też. Pamiętam jak na drugiej czy trzeciej wizycie, lekarz powiedział mężowi"gdyby mój szef wiedział ile daję Panu skierowań na badania, to by mnie zwolnił, bo tu uważają, że rak nerki jest nieuleczalny, to po co go leczyć..". Przy kolejnej wizycie, kiedy wyniki męża okazały się zadowalające stwierdził - "Ci, którzy nie wierzyli, że raka nerki można leczyć nie mieli racji i Pan jest tego najlepszym przykładem..." . Już to powinno nam dać do myślenia o polityce szefostwa szpitala. A teraz? Zabierają nam doktora, który był częścią choroby, naszą nadzieją i światełkiem w tunelu.
Kolejna rzecz to interpretacja prawa. Jestem opiekunem mojego chorego na autyzm brata. Brat potrzebował pilnie leczenia, i nagle okazało się, że mimo funkcji opiekuna prawnego, moje zezwolenie nie wystarczy, bo sędzia z rejonu, na którym on przebywa tak sobie wymyśliła. Miałam w trzy dni załatwić zezwolenie tutejszego sądu na leczenie. Wiecie co to znaczy? Gdzie normalnie w sądach wszystko ciągnie się miesiącami?
Załatwiłam jednak, i tu ukłony w stronę ludzkiej Pani sędzi, która już telefonicznie obiecała mi jak najszybszą wokandę, a pismo mogłam wysłać mailem. Już na drugi dzień odebrałam telefon o terminie sprawy. Wszystko zajęło dokładnie trzy dni. Do tego mam pisać w razie jakichkolwiek problemów. Kiedy pytałam sędzi, czy rzeczywiście taki papier jest konieczny, odpowiedziała mi :"na naszym terenie tego nie wymagamy, ale prawo jest jedno tylko interpretacje różne...". I przez takie różne interpretacje ktoś, kto nie potrafi o sobie decydować może cierpieć? To chore!!!
Tyle mogę ( i chcę) opowiedzieć, chociaż wiele byłoby jeszcze do opisania...
"Trzymaj się Kochana! Nie musisz nawet tutaj pisać o czymś czego nie chcesz ujawniać, w życiu bywają takie chwile o których się nie mówi, po prostu się cierpi. Powodzenia!"...... nie muszę i chyba nawet nie chcę. Nie lubię mówić o swoich problemach, tych poważnych, wolę słuchać innych. Co innego"problemy" w stylu"mój mąż...", tak, takie opisywać lubię, bo i pośmiać się można i ponarzekać...Tym razem jednak, wyjątkowo to nie mąż okazał się przyczyną, i chyba pierwszy raz żałowałam, że to nie on.
Fakt jest taki, że ja, silna osoba, nie poddająca się...prawie się poddałam...prawie. I wiecie dlaczego mi się to udało? Bo mam rodzinę, dzieci, męża, przyjaciół (Wy wiecie, że o Was piszę) i to ustawiło mnie do pionu. Magda, druga Magda, Sylwia...strasznie Wam dziękuję :) I wiecie co jeszcze? Drugi raz w życiu pomógł mi kościół. Tak, kościół, ta atmosfera i modlitwa. I chociaż moje sprawy jeszcze się nie skończyły, i jeszcze sporo przed mną stresu, to znów mam siłę. Jeszcze jedna rzecz pozwalała mi zapomnieć, ale o tym w jutrzejszym poście(i nie było to wino).
Nie wiem dlaczego, ale w złych chwilach zawsze towarzyszy mi jedna piosenka:
Na dnie sarkofagu noc, czarna suknia.
Rozrzucam korale wspomnień...
Wtulona w włosów płaszcz, wonna rodnią swą.
Teraz okryta snem.
Na wpół lodowata dłoń, zimne Twe usta
A jeszcze niedawno ogień tlił...
Pamiętam rozkoszny wiatr, masztem gnący sztorm.
Daję Ci moją łzę.
Okręt mój płynie dalej, gdzieś tam...
Serce choć popękane, chce bić...
Nie ma Cię i nie było... jest noc...
Nie ma mnie i nie było... jest dzień...
Okręt mój płynie dalej, gdzieś tam...
Serce choć popękane, chce bić...
Nie ma Cię i nie było... jest noc...
Nie ma mnie i nie było... jest dzień...
(KAT)
Napisze jednak o dwóch paradoksach jakie dane mi było odczuć na własnej skórze. Pierwszy to zwolnienie najlepszego na moich terenach onkologa. Lekarza, który leczył swoich pacjentów, a nie wdawał się w układy i układziki. Lekarza, który od początku prowadził leczenie mojego męża i robił to z sercem i pasją. Zawsze pamiętał imię i nazwisko pacjenta, jego historię i wyniki też. Pamiętam jak na drugiej czy trzeciej wizycie, lekarz powiedział mężowi"gdyby mój szef wiedział ile daję Panu skierowań na badania, to by mnie zwolnił, bo tu uważają, że rak nerki jest nieuleczalny, to po co go leczyć..". Przy kolejnej wizycie, kiedy wyniki męża okazały się zadowalające stwierdził - "Ci, którzy nie wierzyli, że raka nerki można leczyć nie mieli racji i Pan jest tego najlepszym przykładem..." . Już to powinno nam dać do myślenia o polityce szefostwa szpitala. A teraz? Zabierają nam doktora, który był częścią choroby, naszą nadzieją i światełkiem w tunelu.
Kolejna rzecz to interpretacja prawa. Jestem opiekunem mojego chorego na autyzm brata. Brat potrzebował pilnie leczenia, i nagle okazało się, że mimo funkcji opiekuna prawnego, moje zezwolenie nie wystarczy, bo sędzia z rejonu, na którym on przebywa tak sobie wymyśliła. Miałam w trzy dni załatwić zezwolenie tutejszego sądu na leczenie. Wiecie co to znaczy? Gdzie normalnie w sądach wszystko ciągnie się miesiącami?
Załatwiłam jednak, i tu ukłony w stronę ludzkiej Pani sędzi, która już telefonicznie obiecała mi jak najszybszą wokandę, a pismo mogłam wysłać mailem. Już na drugi dzień odebrałam telefon o terminie sprawy. Wszystko zajęło dokładnie trzy dni. Do tego mam pisać w razie jakichkolwiek problemów. Kiedy pytałam sędzi, czy rzeczywiście taki papier jest konieczny, odpowiedziała mi :"na naszym terenie tego nie wymagamy, ale prawo jest jedno tylko interpretacje różne...". I przez takie różne interpretacje ktoś, kto nie potrafi o sobie decydować może cierpieć? To chore!!!
Tyle mogę ( i chcę) opowiedzieć, chociaż wiele byłoby jeszcze do opisania...
Realia w naszym kraju są okropne, człowiek na każdym kroku doświadcza głupoty i podlosci ludzkiej oraz bezwzględnosci systemu. Nie raz boleśnie przekonałam się o tym na własnej skórze. Mogę Ci jedynie życzyć wytrwałości i siły a także wiary mi ona też pomaga. Pozdrawiam ciepło :-)
OdpowiedzUsuńCzasem się zastanawiam czy tylko w Polsce tak jest? Taka znieczulica.
UsuńCałe szczęście ,że dochodzisz już do siebie, bo brakowało Ciebie tu. Dało się zauważyć Twoją nieobecność. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPowtorze sie, wiesz ze Cie podziwiam. Nie jeden czlowiek by sie poddał i czekal co przyniesie los, a Ty nie, Ty potrafisz stawic czoła wszystkim niedogodnosciom nie tracac przy tym siebie. Kolejny raz pokazujesz nam, ze mozna wszystko. Wystarczy chciec. Dziękuję, Ci za motywacje jaka mi dajesz, za te posty - kopniaki, ktore uswiadamiaja mi ze zawsze ale to zawsze trzeba walczyc.
OdpowiedzUsuńZawstydzasz mnie :) Jestem silna, ale czasem i ja nie daję rady.I wiesz, że dzięki Tobie również udało mi się dziś dojść do siebie.Jeżeli jednak moje posty motywują, to jestem dumna, że mogę w jakiś sposób komuś pomóc.
UsuńCałym sercem jestem z Tobą, wiem że się prawie wcale nie znamy ale podziwiam Twoją odwagę, chęć walki i to, że potrafisz dzielić się z nami trudnymi chwilami, walczysz i choć pewno sama tego nie zauważasz, przenosisz góry, robisz rzeczy które innym mogą wydawać się niewykonalne.
OdpowiedzUsuńTrzymam mocno kciuki aby wszystko się poukładało, pamiętaj że nie ma rzeczy niemożliwych, trzeba tylko mocno wierzyć.
Jestem z Tobą duchem i wspieram Cię mocno :) To przykre, że takich dobrych lekarzy tracimy :( A takich prawdziwych z powołania jest niestety coraz mniej.
OdpowiedzUsuńWierzę, że wszystko się ułoży po Twojej myśli :)
Też nie mam ochoty pisać o niektórych swoich problemach. Nie trzeba się ze wszystkiego przecież tłumaczyć. Trzymaj się Kochana :)
OdpowiedzUsuńDobrzy ludzie jakoś zawsze pod górkę mają.. Dobrze, że jesteś, żyjesz i otrząsasz się z tego wszystkiego !
OdpowiedzUsuńpo ciemnej nocy jasny dzień nadchodzi, trzeba w to wierzyć szukać wyjścia, pomysłu....
OdpowiedzUsuńja wiem, ze Ty dasz sobie radę ze wszystkim, w końcu nie znamy się od dziś i wiem jaka jesteś silna babka. wszystko pójdzie dobrze, musi,
OdpowiedzUsuńa co do lekarza - takich prawdziwych teraz strasznie mało wokół jest, aż szkoda, że tak to się skończy, bo co dalej?
podziwiam Twą siłę i cierpiliwość naprawdę...
OdpowiedzUsuń... a mi się nasuwa myśl, dlaczego niektóre osoby tak bardzo są doświadczane przez różne ciężkie i trudne sytuacje... Trzymaj się mocno! :*
OdpowiedzUsuńOby wszystko się dobrze ułożyło, czego Ci życzę.
OdpowiedzUsuńJa mam wrażenie, że czy więcej Ci się zwali na głowę, tym jesteś silniejsze. Mam nadzieję, że tak będzie tez tym razem.
OdpowiedzUsuńTo bardzo przykre sytuacje i trudno w takiej chwili poradzić coś konstruktywnego jeśli nie przeżyło się czegoś podobnego. Życzymy tylko POWODZENIA i mocno trzymamy kciuki ;)
OdpowiedzUsuńStrasznie mi przykro, czytam Cię od niedawna i nie byłam w żadne osobiste kwestie wtajemniczona. A realia są, jakie są - ale nie wolno się poddawać i trzeba walczyć o swoje, chociaż czasami brak już sił. Zauważyłam, że w niektórych sytuacjach bardzo pomocna okazuje się interwencja i nagłośnienie sprawy w mediach - i od razu dana instytucja zupełnie zmienia swój wcześniejszy front.
OdpowiedzUsuń