Dawno nie było pamiętnikowego wpisu, ale jak tu pisać pamiętnik, skoro tyle innych rzeczy przychodzi do głowy? Tak szczerze, to już wczoraj miał się pojawić, ale znów wypadł inny temat.W czasie ostatnich dni (których nie opisałam) pogoda raczyła nas całą gamą zjawisk atmosferycznych, począwszy od śniegu, przez ulewy, a na słońcu skończywszy. Na spacerze byliśmy z synkiem w tym czasie może dwa razy. Raz, kiedy padał śnieg. Przez okno wyglądało to świetnie, wybraliśmy się więc lepić bałwana. I było przyjemnie, tylko cholernie mokro. Na tyle, że mały po kilkunastu minutach był do przebrania. Jednak jak jest mokry śnieg, to oznacza, że się będzie dobrze lepił i tak było :)
Ulepiliśmy ponad dwumetrowego bałwana. Największą kulę turlaliśmy w trójkę, bo taka była ciężka, a środkową we dwójkę mieliśmy problem usadowić na miejscu. Udało się jednakvi bałwan stanął piękny i okazały. Nos zrobiliśmy z rowerowego światełka, usta z rączki z wiaderka, na oczy zwędziliśmy mężowi jakieś części hydrauliczne, a czapkę miał z lejka, który dziadek zamienił na wiadro. Następnego dnia dziadek woła do mnie, żebym zapisała bałwana na gimnastykę korekcyjną, bo strasznie go do przodu wygina. Powodem były roztopy :( I stopniał nasz nowy przyjaciel w tempie ekspresowym.
Taka różnica w pogodzie z dnia na dzień. Dziwne to wszystko. Potem nastąpiła przerwa w wychodzeniu, bo wokół zrobiło się tyle kałuż, że synek, który uwielbia się w nie ładować z całą pewnością przemókłby do suchej nitki i nabawił się choroby. Nudziliśmy się zatem w domu. Strasznie się przez to rozleniwiłam. Nawet do sklepu wysyłałam męża, bo nie chciało mi się malować, czesać itp. Czasem jednak trzeba zrobić sobie kilkudniową "labę" od całego świata. Dobry tydzień zajęło mi też uporządkowanie postów na blogu. Jest ich prawie czterysta, a ja każdy z nich przeczytałam, poprawiłam czcionkę, ewentualne błędy i brak przecinków. Wieczorami wszystko już mieniło mi się w oczach. Dużym plusem tego wszystkiego było to, że mogłam sobie powspominać sytuacje, które miały miejsce rok temu. Kiedy byłam zła, kiedy kochałam, kiedy spaliłam obiad i kiedy mąż działał mi na nerwy. Kawał mojego życia jest na tym blogu i to spory kawał. Dobrze tak sobie powspominać. Zdałam sobie sprawę też z tego, jak bardzo zmienił się mój sposób patrzenia na świat, małżeństwo, dzieci itp. Jeszcze rok temu miałam ciągłe"doły", nie potrafiłam odpuścić, wkurzałam się z byle powodu. Teraz też się wkurzam, ale potrafię szybko się opanować. Nawet nie nazwałabym tego opanowaniem, ja zwyczajnie potrafię szybciej przestać się złościć, potrafię odpuścić. Jeszcze czepiam się czasem niepotrzebnie, ale o wiele, wiele mniej niż rok temu. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że nareszcie w naszym małżeństwie zaczyna być tak, jak powinno, czyli świetnie. Wiadomo, że czarne chmury też jeszcze nie raz nad nami wiszą, ale z nich nie ma już burz :). Kiedy ponad rok temu pisałam tu, że pisanie bloga jest dla mnie swoistą terapią, nie pomyślałabym, że ta terapia będzie aż tak skuteczna. Nabrałam też pewności siebie. Nadal ciężko jest mi znieść krytykę w komentarzach, aczkolwiek bardzo ją szanuję jeżeli jest konstruktywna. Nie, źle to ujęłam, ciężko jest mi znieść myśl, że coś zrobiłam źle, że coś napisałam nie tak, że zrobiłam błąd...ale uczę się... Weekend nie należał do udanych. Było nerwowo, smutno i źle. Już dawno tak nie było. Nie, nie, to nie konflikt z mężem. Na konflikt z nim to muszę sobie zapracować, albo bardzo, bardzo się postarać, bo ciężko go rozzłościć. Za to poniedziałek zaczął się bardzo wcześnie, jak dla mnie, bo o 6,30. Wszak to dla mnie środek nocy. Należę do osób, które potrzebują dużo snu... niestety. Zaczął się tak wcześnie, bo od rana fachowcy robili u mnie schody. Nareszcie będą wyglądały jak należy. Do tej pory były betonowe, pomalowane farbą, a teraz będą piękne i drewniane. Trzy dni panowie będą dotrzymywać mi towarzystwa. Jestem pełna podziwu dla ich profesjonalizmu i kultury osobistej ( tylko raz słyszałam k...wa). Każdą część schodów docinają na dworze, każdy pyłek, który pojawi się w domu od razu odkurzają, zdejmują buty za każdym razem jak wchodzą do domu, a wchodzili dobre sto razy. Mierzyli, wychodzili dociąć, wchodzili i znów mierzyli. Na dzień dzisiejszy 3/4 schodów już mam, czyli siedem stopni i podest, a jutro koniec :) . Wczoraj też umówiłam się na randkę z moim mężem w galerii handlowej ;). Wyglądało to mniej więcej tak, że on miał robiony Tomograf Komputerowy, zaraz obok owej galerii. Skorzystałam więc z okazji i pod pretekstem przywiezienia go do domu, żeby biedactwo nie musiało autobusem jechać, zapakowałam synka do samochodu, na miejscu podrzuciłam go mężowi, a sama ruszyłam na łowy. Faceci zajęli się wjeżdżaniem i zjeżdżaniem ruchomymi schodami, więc spokojnie mogłam się rozejrzeć. W sumie wiedziałam co chcę kupić - jeansy z dziurami ( no wiem, że w wieku 37 lat to średnio uchodzi nosić taki strój, ale po prostu musiałam) i białą koszulę, ale nie rozpinaną, tylko taką wkładaną przez głowę. Cel tych zakupów był taki, że w sobotę udaję się na imprezę urodzinową przyjaciółki i trzeba się pokazać w czymś nowymi ;). Kupiłam też prezent dla niej, ale o tym na razie cicho sza, bo ja napiszę, ona przeczyta i z niespodzianki nici ;). I jeszcze prezent urodzinowy dla taty - i tu już mogę zdradzić, że jest to kołdra termoaktywna. Taki prezent sobie zażyczył to ma :). W sobotę zdradzę Wam co podarowałam przyjaciółce. Potem odwiedziliśmy McDonalds, bo synek uparł się na "fytki". No i nastąpił powrót do rzeczywistości, czyli do domu. W tym momencie nie ma już co opisywać. Tak było wczoraj. Dziś dzień znów zaczął się wcześnie. Sama się zastanawiam po co tak wcześnie wstaję, jak panowie od schodów i tak chcę herbatę dopiero o dwunastej. Głupio jednak paradować przy nich w piżamie, to i wstać trzeba wcześnie. Pamiętam jak rodzice budowali dom. Wtedy bez"flaszki" i to nie jednej nic by nie zrobili, bo nikt nie przyszedłby pracować tam, gdzie nie poleją, a teraz, nawet jak zaproponuje się piwo to odmawiają. I dobrze. No i jeszcze bez śniadania i obiadu rodzice nie wybudowaliby domu. Moja mama nie cierpiała tego gotowania. W sumie to głupota straszna była. Przychodził taki gość, dostawał niezłą kasę za swoją pracę i jeszcze wymagał wódki i posiłków. Co innego poczęstować czymś słodkim, ciastem czy pączkiem, ale gotować? Z jakiej racji? Przecież jak ktoś pracuje w zakładzie produkcyjnym, to nikt mu jedzenia nie daje. Takie niestety były realia.Zabieram się też za sprzątanie przed świętami. Mgła, która dziś zasłania cały świat nic, a nic nie kojarzy mi się ze świętami. Jakoś przed Bożym Narodzeniem bardziej się przygotowywałam, a powinno być na odwrót, bo to Wielkanoc jest najważniejszym świętem w roku. Nasz ksiądz zawsze mówi, że urodzenie dziecka nie jest czymś nadzwyczajnym, ale to, że ktoś umarł na krzyżu, a potem zmartwychwstał to jest coś. Dlatego święta Wielkanocne są tak ważne dla nas.
A jak tamu Was przygotowania do świąt? Działacie coś w tym kierunku, czy jeszcze macie czas?
A jak tamu Was przygotowania do świąt? Działacie coś w tym kierunku, czy jeszcze macie czas?
Jaki fajny bałwan. U mnie to już śniegu nie ma :)
OdpowiedzUsuńU mnie był...tydzień temu.
Usuńmy w tym roku bez bałwana, u nas nie było na tyle śniegu, żeby coś z niego ukulać. Twoje schody wcale nie były takie złe, jak je opisujesz, ale faktem jest, że teraz będą lepsiejsze. A co do robotników. To nie są tylko stare czasy, są tacy co i teraz piją i żądają jedzenia.
OdpowiedzUsuńJak tak czytam o Twoim remoncie, już chcę ten swój!
Ostatnio nie było tyle śniegu? Doczekasz się remontu, jeszcze Ci bokami wyjdzie :)
UsuńMy nie mieliśmy szansy zrobić nawet takiego bałwanka choćby na 20cm :( Piszesz o spalonym obiedzie...ja ostatnio wiele rzeczy przypalam i za chwile pół pensji pójdzie na nowe gary :)
OdpowiedzUsuńJeden dzień u nas utrzymał się śnieg :( . U mnie w trzy dni poszły trzy gary, teraz już pilnuję :)
UsuńU nas śniegu było jak na lekarstwo, więc naszego podwórka pan bałwan nie zaszczycił swoją obecnością a święta, no cóż jeszcze nie myślę o nich, jutro bierzmowanie syna, za tydzień wizyta w Prokocimiu i dopiero od przyszłego czwartku biorę się do ich planowania ;)
OdpowiedzUsuńJa już nie pamiętam kiedy u nas był śnieg. Do świąt się nie przygotowuje bo wszędzie ma praktycznie czysto po remontach jedynie okna umyje a tak zwykłe sprzątanie.
OdpowiedzUsuńFajny bałwan :D, co do Świąt to też pasowałoby mi się zabrać za sprzątanie, ale póki co nie mogę się doprowadzić do porządku po 18-stce na której byliśmy z mężem w sobotę :)
OdpowiedzUsuńJa jeszcze działać nie zaczęłam, czekam na wiosnę :)
OdpowiedzUsuńU nas był śnieg tylko przez krótki okres, ajj nie było tej zimowej magii za bardzo w tym roku :(
OdpowiedzUsuńPorzadki zacznę za tydzień, teraz mam latane po lekarzach itp. No i pierwszy raz w zyciu oglaszam strajk i ciast nie piekę ani szynek i innych. W te swieta zamierzam skupic sie na swietowaniu i byciu z rodzina :-)
OdpowiedzUsuńŚniegu nie uświadczyłyśmy :P Wrocław preferuje wysokie temperatury ;)
OdpowiedzUsuńTransformacja bałwana genialna :D
Oj tak tak to było kiedyś z tymi robotnikami, pamiętam takie remonty z dzieciństwa, moja mama była mistrzynią tuczenia przeciwników, wojsko by się najadlo :-)
OdpowiedzUsuńMy tylko kilka razy mieliśmy śnieg i na koncie mamay dwa bałwany.A bałwan rewelacja
OdpowiedzUsuńmam nadzieje że słoneczne dni szybko nadejdą:)
OdpowiedzUsuń.... ja jeszcze Świąt zupełnie nie czuję. Jak moim rodzice dom budowali, też robotnicy obiad dostawali... Bałwan super :-)
OdpowiedzUsuń