sobota, 2 lipca 2016

JAK WALCZYMY Z RAKIEM... DZIEŃ 460, 461...




Minęło kilka dni od czasu, kiedy dowiedziałam się, że medycyna konwencjonalna nie może już pomóc mojemu mężowi, o ile kiedykolwiek pomagała. Tak po prostu z dnia na dzień zostawiono go samemu sobie, z tysiącem myśli, w których ciągle przewijało się słowo ŚMIERĆ. 

 

Powiem szczerze, w  pierwszej chwili ja również spanikowałam, co bardzo rzadko mi się zdarza. Potrzeba mi było dwóch dni, żeby sobie wszystko poukładać i zacząć działać. Zazwyczaj zajmuje mi to mniej czasu. Mąż obwieścił mi ta nowinę bardzo spokojnie. Z resztą do domu po badaniach również przyszedł jak gdyby nigdy nic, ale... nie mógł jeść, co u niego nieczęsto się zdarza. Już wtedy wiedziałam...

Pamiętam jak w jednym z postów pisałam, że chemioterapia leczy ( o ile to nie zbieg okoliczności) tylko 2% ludzi, a resztę powoli zabija, rozwalając organizm. Wierzcie mi, wiem co piszę, bo widziałam wyniki krwi męża. Nie było tam jednej pozycji, która byłaby w normie. Do tego dochodziły niesamowite skutki uboczne, czyli pękające stopy i dłonie. Już wtedy pisałam, że na miejscu męża dawno bym z niej zrezygnowała, ale nie jestem na jego miejscu. Owszem, mogłam to na nim wymóc, ale nie byłam w stanie zadecydować o czyimś życiu lub śmierci.   Trzymaliśmy się więc tej chemii jak tonący brzytwy, bo była dla męża nadzieją na zdrowie. Niestety prawda okazała się inna. Fakt jest też taki, że mąż należy do osób, które wychodzą z założenia "co ma być, to będzie". nie ma w nim chęci do tego, by cokolwiek zmieniać. Całe życie pozwalał, żeby inni kierowali jego losem, bo tak łatwiej,nie musieć o niczym decydować.Nie dbał też o siebie. Jadł co mu w ręce wpadło, palił i to ogromnie. Były chwile kiedy zaczynał trochę się brać za siebie, zwłaszcza kiedy widział kolejne złe wyniki, a potem jakby o nich zapominał i znów było to samo. Zamiast jeść warzywa, to wolał parówkę, bo smaczniejsza. Kawa bez cukru też nie, bo niesmaczna, a tych kaw dziennie było sześć. Cukier jest podstawowym pokarmem nowotworów. Jak widać organizm się zbuntował. Ktoś mądry powiedział, że rak to wołanie organizmu o pomoc, wołanie, że jest źle traktowany. 

Teraz zaczynamy od początku. Opornie to idzie. Musiałam wręcz zrobić mężowi terapię wstrząsową czyli awanturę, a tym samym uświadomić, że jeżeli teraz nie uwierzy, nie zacznie działać, tonie zobaczy komunii syna, osiemnastych urodzin córki, czy wesela drugiej córki. Na koniec dodałam, że rak boli, że trzeba podawać morfinę. Zwyczajnie go nastraszyłam, ale... no właśnie,nie minęłam się z prawdą. Nie odzywał się dość długo. Trawił to, co powiedziałam, a potem powiedział "ok". Dziś już słucha co mówię i patrzy, kiedy pokazuję wykłady profesora Jerzego Zięby, który i mi i mężowi uświadomi wiele. 


Nadal jednak jest bierny, czyli czekana to, co ja mu powiem. A co ja mogę? Poszukać informacji, w dwa dni opracować terapię dla męża, która może gonie uzdrowi, ale daje szansę na dłuższe życie, ale wiary w niego nie wleję. Nie da się wierzyć za kogoś. Czytaliście książkę "Siła sugestii"? To właśnie taka wiara, siła sugestii pozwalała kalekim wstawać z wózków inwalidzkich. Tylko to trzeba mieć w sobie, trzeba to czuć. Mojej wiary starczy dla dziesięciu, ale to on musi wierzyć. Na szczęście jest uzależniony od mojego nastroju, więc może się uda zasiać w nim nadzieję i wiarę... bo jeszcze tego nie było, żeby jakiś STAWONÓG nas pokonał!!!

Jestem teraz mądrzejsza, wiem jaką profilaktykę stosować dla siebie, a dla męża leczenie. I może to go nie uleczy, chociaż kto wie, ale da siłę do walki, bo to nie mąż jest chory na raka tylko rak na niego. Jakiś szept podpowiadał mi od dwóch lat, załóż ogródek, hoduj indyki, zbieraj zioła... to moja podświadomość wołała "możesz mu tak pomóc". W moim sercu znów zawitała nadzieja. Co będziemy robić?

Pierwszą rzeczą jest odtrucie organizmu z metali ciężkich i w tym pomoże nam chlorella (alga), nasze, ekologiczne warzywa i mięso oraz filtry do wody.

 Druga rzecz - odkwaszenie organizmu, i tu ratuje soda zmieszana z miodem.

Trzecia rzecz to końskie dawki witaminy c, która pobudza układ odpornościowy i tym sposobem organizm może walczyć.

A czwarta rzecz to rozmaryn, czosnek, cebula, bazylia, olej z czarnuszki itp. Wszystkie działają na raka zabójczo. Nie będę tu opisywała na czym polega każda z tych rzeczy, bo w necie jest całe mnóstwo informacji na te temat, a ja chcąc to opisać, nigdy bym tego postu nie skończyła.I może trudno w to wszystko uwierzyć, w naturalne metody leczenia, ale zgłębiając temat zobaczymy, że to ma sens.

Piąta rzecz - wiara, nadzieja i miłość !!! To usłyszeliśmy od profesora Szczylika, w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie, kiedy byliśmy tam 1, 5 roku temu. Dodał jeszcze "i do tego wszystko, to, co znajdziecie na straganach z warzywami" !!!

Wychodzimy z ciężka artylerią... tak żeby za dwa miesiące lekarz się zdziwił. 

P. S Obejrzyjcie ten filmik. Mimo, że trwa  53 minuty to każda z nich jest tego warta. Dowiecie się wielu rzeczy i to nie tylko na temat raka...



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka