Jakiś czas temu udało mi się wygrać dwa bilety do Rodzinnego Parku Rozrywki ENERGYLANDIA. Pojechałyśmy rozeznać z córką teren i dziś opowiem trochę o tym wyjeździe.
Owe miejsce znajduje się w Zatorze, niedaleko Wadowic i Oświęcimia. Na dojazd tam musiałyśmy poświęcić dwie godziny. Normalnie zajęłoby to niewiele ponad godzinę, ale mój GPS lubi trochę pozwiedzać i pokierował nas okrężną drogą. Żeby było śmiesznie, drogę powrotną wskazywał już jak należy. Gdyby to nie był martwy przedmiot, to pomyślałabym, że pozwiedzał, a teraz pędzi do domu jak najszybciej.
Po przyjeździe, zobaczyłyśmy ogromny parkin, gdzie panowie z obsługi kierowali ruchem i wskazywali miejsce do zaparkowania. Z tego co pamiętam, całość, czyli park i parking to 26 ha, więc wyobraźcie sobie jakie to wielkie. Wbrew wcześniejszym obawom i newsom z netu, wcale nie musiałyśmy stać dwie godziny do kasy. Zajęło to może z 15 minut. Z głośników przez cały czas leciała jedna i ta sama piosenka "energylandia, energylandia...". Gdybym miała dwie godziny stać i tego słuchać, to pewnie bym zrezygnowała, a obsłudze kas i ochronie , bardzo w tym miejscu współczuję, bo takiej dawce jazgotu po przyjściu do domu, pewnie nadal mają tą piosenkę w głowie. Na szczęście na terenie parku już jej tak mocno nie słychać.
Po wejściu zaskoczył nas ogrom parku, dlatego też nie udało nam się wszystkiego zwiedzić, ani sfotografować ( może następnym razem). Gdyby nie rysunkowa mapa, którą można otrzymać przy wejściu, nie miałybyśmy pojęcia dokąd iść, ale to tylko początkowe wrażenie, bo po kilkudziesięciu minutach moja orientacja w terenie poprawiła się. Pierwszą rzeczą jakiej szukałyśmy, była toaleta, i tu ukłon w stronę właścicieli, że toalety są dosłownie wszędzie i łatwo je znaleźć. Kolejna rzecz - jedzenie - tutaj też mamy do wyboru, do koloru: naleśniki, pizza, frytki itd. Oczywiście są też lody, wata cukrowa i pamiątki. Dla każdego coś fajnego.
Po posiłku nadszedł czas na zabawę, ale nie moją, tylko córki. Dla mnie te wszystkie karuzele, kolejki itd. to sport ekstremalny i żadna siła nie zmusi mnie żebym z tego skorzystała. Za to moje dziecko wrodziło się w tatę i skorzystała chyba ze wszystkiego. Jedynie die najwyższe kolejki zostawiła sobie na kolejny wyjazd, tym razem z tatą. Na szczęście należy do dziewczynek, które nie potrzebują mamusi do tego, żeby pojeździć na karuzeli, bo ze mną by się raczej nie pobawiła.
Ja w tym czasie mogłam rozejrzeć się za atrakcjami do synka i znalazłam. Teraz już wiem, że kolejnym razem, kiedy synek też pojedzie, wsiądziemy w autko i będziemy zwiedzali safari, potem popłyniemy łódką i będziemy lać wodę z armaty, z samolotu na szynie pooglądamy wszystkich z góry (ale nie wysokiej ).
Był piękny dzień i kiedy zmęczenie dało o sobie znać, rozłożyłyśmy się w parku wodnym. To miejsce mnie ujęło. Parasolki ze słomy, leżaki, piasek i błękitna woda, to wszystko kojarzy się z wakacjami na Majorce :). Zbiornik wodny podzielony jest na dwie części. Jedna dla umiejących pływać, a druga dla małych dzieci. Jest tam tak płytko, że małe dzieci raczkowały nie mocząc nawet sobie buzi. Oczywiście idąc dalej jest trochę głębiej, ale tak czy tak, mi woda nie sięgała wyżej niż do kolan. Na części głębokiej można już popływać, ale stojąc, głowa i tak wystaje nam ponad poziom wody. Na takim stosunkowo niewielkim basenie, zauważyłam aż trzech ratowników.
Kiedy dziecko zażywało kąpieli wodnej, matka odpoczywała na leżaku z kawą. Co do kawy, to nieco się rozczarowałam, bo zaraz obok mojego leżaka była kawiarnia, ale zamknięta, a zanim doniosłam kawę z odległej kawiarni, to była już zimna. Na terenie parku wodnego są też zamykane skrytki, a zapominalscy mogą zakupić ręcznik, czy inne potrzebne akcesoria. Jeżeli chcemy podziwiać widok basenu z góry, to wprost z wody możemy wejść na taras widokowy. Świetne miejsce.
Z plażowania przegoniły nas nadciągające chmury burzowe, mimo to jeszcze na szybko wsiadłyśmy na jedyną karuzelę, której się nie bałam (zdjęcie poniżej)...
... a córka zaliczyła zjazd z olbrzymiej zjeżdżalni, na której zjeżdża się w specjalnych kocykach.
Potem wsiadła na gąsieniczkę, zrobiła dwie rundki...
... i jeszcze kilka rundek na karuzeli z huśtawkami.
Potem trzeba było już na serio uciekać przed burzą. Do domu miałyśmy daleko, a i zmęczenie nie pozwoliło nam na przeczekiwanie brzydkiej pogody na terenie parku. Nasza powrotna droga na parking prowadziła przez Krainę Lodu, a na pożegnanie otrzymałyśmy bilety zniżkowe na kolejne odwiedziny.
Patrząc na cennik Energylandi można pomyśleć, że jest bardzo droga. Normalny bilet kosztuje ponad 100 zł, a ulg jest niewiele, ale... jeżeli pojechalibyśmy do pierwszego, lepszego wesołego miasteczka i zapłacilibyśmy za każdą karuzelę osobno, to z całą pewnością wydalibyśmy więcej. Tutaj płacimy raz i ze wszystkiego (oprócz jedzenia) korzystamy ile chcemy i kiedy chcemy, bo wszystko wliczone jest w cenę biletu.
Można też zaoszczędzić, bo miałam okazję spotkać osoby z płaczącymi dziećmi, które chciały loda czy watę cukrową, a rodzice krzyczeli, że nie, że drogo i że maja ze sobą kanapki. No cóż... Była też Pani, która biegiem goniła od karuzeli do karuzeli, z dzieckiem około pięć lat, żeby w cenie biletu "zaliczyć" wszystkie atrakcje, bo przecież szkoda nie wykorzystać. No to ja bym nie dała rady zrobić takiego maratonu przy tak ogromnej ilości atrakcji.
Byliście w Zatorze, w Energylandii?
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.