Dzisiejszy dzień obfitował w spore emocje. Cały tydzień nam ich nie oszczędzał, ale dziś nastąpiła kumulacja. Stres, strach, bezsilność, to tylko nieliczne z objawów... ale każda taka sytuacja daje mi dodatkową siłę...
Zacznijmy od początku, bo wiele nowych osób dołączyło do grona naszych Aniołów, pomagając, ale nie do końca wiedząc o co chodzi ;), za co tym bardziej podziwiam. Cała historia rozpoczęła się w czerwcu, kiedy to mąż po pięciu latach leczenia się metodami standardowymi w poradni onkologicznej, usłyszał, że nie ma już dla niego leczenia. Wtedy zaczęła się walka, bo przecież nie można zostawić kogoś, kogo się kocha na pastwę cholernego raka. Nawet kiedy wydaje się, że nie ma już nadziei, trzeba walczyć... zawsze... do końca !! Dużo czytałam i dowiadywałam się i dzięki temu znalazłam kilka obiecujących metod alternatywnych. Znalazłam też ludzi, którzy tymi metodami się wyleczyli. O dożylnej witaminie c już wiecie. największą przeszkodą były wtedy pieniądze, i do dziś są. Dzięki kochanym osobom, udało się zebrać na ponad trzy miesiące leczenia, ale zanim wszystko załatwiliśmy i zanim sprowadziliśmy witaminą z Niemiec ( nie wolno do nas sprowadzać leków, więc wszystko musiało być "bokami"), zleciało prawie półtora miesiąca. Pierwszy wlew z witaminy c mąż miał 23 lipca i od tego czasu brał ją regularnie. Oprócz tego jak wiadomo dieta i inne suplementy i zioła. Nie wiemy ile guzy urosły w ciągu tego półtorej miesiąca. W każdym razie wczoraj mąż zrobił prywatnie tomograf, a dziś otrzymał wynik. Nastąpiła progresja, a niektóre z guzów urosły trzykrotnie. Powiem Wam, że taka sama progresja nastąpiła kiedy zmieniono mu chemioterapię ( miał chemię w tabletkach). Od momentu kiedy zaczął ją brać, rak dostał speeda i wszystko ruszyło. Dlatego nie możemy powiedzieć czy witamina c działa czy nie. Być może progresja nastąpiła właśnie w ciągu czasu, kiedy zaczynaliśmy załatwianie witaminy. Nie wiemy czy gdyby jej nie brał, byłby wśród nas jeszcze. Dlatego sceptyków proszę jeszcze o cierpliwość - jeszcze nic nie jest przesądzone !!
Dzisiaj mąż odebrał również szczepionkę na raka zrobioną z jego krwi. To nie jest medycyna naturalna. Robi ją czeski profesor, w czeskim instytucie. Mielibyśmy ją trzy tygodnie wcześniej, ale sekretarka zapomniała profesorowi przekazać, że już jest. Szczepionka to inaczej zastrzyki immunoonkologiczne (nowa dziedzina onkologii) . Przez kilka tygodni wyodrębniano z krwi męża komórki rakowe i komórki antyrakowe, następnie te antyrakowe "uczyli" widzieć i walczyć z rakiem. Nie pytajcie mnie jak, bo pewnie nie tak, jak się uczy psa aportować ;). Teraz przez około 8 tygodni mąż będzie ją sobie wstrzykiwał dwa razy w tygodniu. To tak, jak wstrzykuje się insulinę, więc żaden problem, a w styczniu doktor zrobi mężowi badania, czy się udało. Profesor daje 95 % prawdopodobieństwa. Profesor nie przejął się tym, że guzy urosły, bo według niego one są tylko skutkiem, a szczepionka wyeliminuje przyczynę, a kiedy nie będzie przyczyny, wtedy guzy się zdeaktywują. Tak to nam wytłumaczył na chłopski rozum. Boi się tylko tego, że jeden z guzów zatyka mężowi oskrzela, przez co może nabawić się zapalenia płuc. Co do badania TK, które zrobiliśmy, to profesor stwierdził, że było to "za rychlé", czyli za szybko, że nadal mąż ma ją stosować i niczego nie zmieniać. Jedyne czego nam nie radził teraz robić to hipertermii, czyli wykańczania raka wysoką temperaturą, bo to mogłoby kolidować ze szczepionką. Z decyzją o hipertermii mamy czekać aż skończy się szczepionka, o ile hipertermia będzie jeszcze potrzebna. W każdym razie stwierdził, że witamina c jest bardziej skuteczna niż hipertermia i jeżeli byłaby sprawdzona, to w Czechach byłaby już refundowana. Czyli nadal mamy kontynuować terapię kosztującą 4100 zł. miesięcznie.
Podziwiam Czechów za dbałość o pacjentów. Tam każdy pacjent dostaje informację o wyżej wymienionej szczepionce i każdy może ją sobie zrobić dużo wcześniej, a u nas? U nas lekarze nie wiedzą o czym ja do nich gadam. Ale to mniejsza z tym.
Powiem Wam, że należę do osób, które wolą się przygotować na najgorszą wersję wydarzeń, a potem się mile zaskoczyć, niż z góry zakładać, że będzie dobrze, a potem popaść w depresję i tym razem się to przydało. Już wczoraj i w nocy czułam, że nie będzie tak różowo... dlatego wiedząc jak mąż jest wyczulony na mój nastrój, miałam już przygotowaną regułkę. Rano kiedy zadzwonił, już po głosie wiedziałam, że wyniki się pogorszyły. W tym momencie moje słowa musiały go uspokoić i dać nową wiarę. I mi samej chyba też. Bo mimo, że wierzę, bo inaczej bym tyle nie walczyła, to jednak i mnie dopadają gorsze dni i strach. Bardzo pomógł nam właśnie profesor i rozmowa z nim, no i to 95 % nadziei na wyleczenie.
Nawet u nas w miejscowości jest osoba, która była już w bardzo złym stanie, a teraz nie ma raka, bo uratowała ją szczepionka. Kiedy masz raka, to Twój organizm woła o pomoc, mówi, że coś robisz nie tak - problem w tym, żeby znaleźć co to jest to coś. I my to znajdziemy. Na szczęście chemia nie zniszczyła męża, bo brał ja za krótko i jest w miarę dobrym stanie, więc trochę czasu na szukanie nam jeszcze zostało, ale jest go coraz mniej. Dlatego ciągle powtarzam, nie czekajcie aż będzie za późno, nie wierzcie ślepo chemioterapii i oprócz niej stosujcie inne możliwości. Wiem, że lekarze odradzają witaminę c, bo podobno nie ma na ten temat wystarczających badań, ale nie wszyscy. Znam onkologów, którzy ją podają pacjentom właśnie w czasie chemioterapii i to samo mówi profesor od szczepionki. Gdybym pięć lat temu wiedział to, co wiem teraz, mój mąż byłby zdrowy!! Ten sam profesor mówi, że koncerny farmaceutyczne blokują w Unii Europejskiej wszelkie badania inne niż nad chemioterapią. Jednak najważniejsze mimo wszystko, jest zapobieganie nowotworom i badanie się, nawet jeżeli mielibyśmy wydać raz do roku kilkaset złotych. Każdy z Was musi napisać wżyciu własną historię i oby to nie była ta z rakiem w roli głównej. Sama jestem zapisana na usg na środę, teraz kolej na Was !
W związku z cała sytuacją, nadal proszę Was o pomoc, czy to finansową, licytowanie, wystawianie fanów czy udostępnianie informacji o zrzutce lub o całej historii, albo dobrym słowem. Mam nadzieję, że jeszcze nie wyczerpaliśmy limitu ludzkich serc. W tej chwili mamy pieniądze na niecałe dwa miesiące leczenia, a co potem? Jeżeli będzie potrzebna hipertermia za osiemnaście tysięcy złotych? Lun laminina za pięć tysięcy złotych? Boję się tej chwili, kiedy okaże się, że mąż nie może się leczyć, bo nie ma za co. Nawet jeżeli sprzedałabym wszystkie książki, to nie jestem w stanie uzbierać tak kolosalnych sum. I dziękuję wszystkim, którzy ciągle mają dla nas serce i cierpliwość, To dzięki Wam łzy, które tak często płyną po mojej twarzy nie są łzami bólu lecz wzruszenia, bo tak wielu ludzi pomaga i wierzy, nie mając przecież pewności, czy to co robimy pomoże i czy ma sens.
I przepraszam też tych, którzy w naszym leczeniu widzieli motywację dla siebie, a dziś poczuli, że nie warto. To nie tak ! Nadal warto, zawsze ! Nigdy nie wolno się poddawać!
P. S. Zawsze staram się odpisywać na bieżąco, nawet jeżeli mam na fb otwartych kilka okienek i odpisuję na kilkanaście wiadomości w jednym czasie, ale jutro nie odpiszę. Jutro jadę "lansować" bloga na Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie i mam dzień bez raka :)... ale po powrocie jestem do dyspozycji :).
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.