czwartek, 8 grudnia 2016

DALEKO OD DOMU... PAMIĘTNIK...



Szalony dzień za mną ( a raczej męczący) i kolejny przede mną... przed nami. Przejechałyśmy z córką całą Polskę, do szpitala i do jedynego specjalisty, który może podjąć się zoperowania córki. Jesteśmy już w hotelu, w szpitalu załatwione pierwsze formalności, a jutro rano czeka nas oddział...

Udało się jeszcze przed skończeniem osiemnastki mojego dziecka "załatwić" jej operację. Przez wiele lat jeździliśmy do Warszawy, do Centrum Zdrowia Dziecka, niestety tam nie mogli, a raczej nie chcieli jej już pomóc, tłumacząc to tym, że ryzyko jest większe niż korzyści. Czy tak jest? Nie wiem... wiem, że w Gdańsku lekarz czegoś takiego nie powiedział. Mniejsza jednak z tym. Wczoraj wieczorem wsiadłyśmy więc do pociągu do Katowic, a tam do następnego, do Gdańska.  Podróż zleciała szybko, bo jechałyśmy w wagonie sypialnym, a stres przed podróżą i operacją pozwolił nam szybko wpaść w objęcia Morfeusza. 7,33 rano przywitał nas pochmurny Gdańsk Główny.  Do szpitala trafiłyśmy szybko i bez problemu. W sumie w szpitalu też problemu nie było żadnego, czego się bardzo bałam, zważywszy na moje wcześniejsze doświadczenia z naszą służba zdrowia. Po czterogodzinnym czekaniu (tylko) dostałyśmy się do gabinetu anestezjologa, potem do drugiego gabinetu o nazwie PUNKT OBSŁUGI PACJENTA i potem jeszcze do punktu chirurgicznego, czy jakoś tak. Łóżka na oddziale nie było, więc mamy się zjawić jutro o godzinie 7 mej rano. Miałam już wcześniej zarezerwowany pokój w Domu Harcerza, więc z noclegiem problemu tez nie było. Po obiedzie młoda padła na łózko i zasnęła, a ja zabrałam się za zwiedzanie okolicznych atrakcji. Takich bardzo blisko okolicznych, bo z moją kiepską orientacją w terenie nie zaryzykowałam dalszego zwiedzania. 

Około 100 m. od naszego noclegu odbywa się Jarmark Świąteczny. Ślicznie to wszystko wygląda. Wśród niewielkich kramików z rękodziełem, piernikami w kształcie serc, futrzanymi czapami i kolorowymi lampkami, ukrywają się renifery, oświetlone sanie Mikołaja, mrugające wielkie bombki, a nad tym wszystkim góruje wielki diabelski młyn. Wiadomo, że to wszystko strasznie drogie, ale nie o cenę tu chodzi, ale o klimat świąteczny, w jaki mnie te cudeńka wprowadziły. Wszędzie słychać tez już kolędy i dzięki temu prawie zapomniałam, że w domu jeszcze nic nie przygotowane mam do świąt. Mąż dostał listę rzeczy do zrobienia, ale jak znam życie i jego, to powie, że opiekował się synkiem i się nie dało nic zrobić. Po powrocie do domu zostanie mi 10 dni na dopięcie Świąt na ostatni guzik. Będzie problem, ale jak się uwinę, to może dam radę :).









Powiem Wam, że kiedy tak szłam przez ulice Gdańska, to cholernie było mi żal, ze nie ma ze mną męża. Nie ma mnie jeden dzień, a tak bardzo za nim tęsknię. Kiedy jestem w domu, to wkurza mnie niemiłosiernie, a kiedy tylko na moment zniknie mi z pola widzenia, to już tęsknię. Więc szłam sobie ulicami Gdańska i aż łzy napłynęły mi do oczu, że nie idziemy razem trzymając się za ręce. Że nie wejdziemy do jednaj z licznych kawiarenek i nie wypijemy gorącej czekolady z bitą śmietaną, że możemy tego wszystkiego nie zdążyć zrobić, bo nie wiemy co nam przyniesie los... Tęsknota jest okrutna i bolesna i nie wyobrażam sobie gdybym miała męża kiedyś stracić. Nie wiem czy wtedy byłabym w stanie się podnieść... W każdym razie będę dążyła ze wszystkich sił do tego, żeby pojechać tu razem, chociażby na jeden dzień. Jeszcze dwa lata temu byliśmy całą rodziną w wakacje nad Morzem, w Sarbinowie, nie były to szczególnie udane wakacje, bo synek dawał nam nieźle popalić, ale udało nam się przynajmniej troszkę naładować akumulatory. Niestety, od dwóch lat nie mamy ich gdzie ładować, bo teraz najważniejsza jest walka o zdrowie męża.  Kiedy jednak wygramy walkę z rakiem, to z całą pewnością wybierzemy się na krótki wypad w te strony. 

A tak całkiem na marginesie - polecam Wam Dom Harcerza w Gdańsku, bo jest niedrogo, pokoje czyste i zadbane, czyli jest ok. Tylko windy nie ma, co jest sporym utrudnieniem dla osób niepełnosprawnych. I pamiętajcie przed wejściem pod prysznic, zanim się rozbierzecie, sprawdzić czy z prysznica leci ciepła woda, bo nie ze wszystkich leci, i jeżeli nie jesteście morsami, to możecie się mocno zdziwić. Jest tu też restauracja z domowym jedzeniem. Nie jest drogo, jest spory wybór, ale przy zamawianiu drobiowego kotleta powiedzcie Pani kucharce, żeby mocniej go przysmażyła, bo półsurowych nie lubicie. Zastanawiam się co by było, gdybym zamówiła schabowego, skoro drobiowy kotlet nie chciał się przepiec ;).

Teraz, siedzę w hotelu, do młodej przyjechał kolega ( światowa dziewczyna, gdzie pojedzie tam jakiś znajomy, w sumie nie na darmo jest w szkole turystycznej) i myślę nad tym wszystkim. Od wielu dni nie miałam tyle wolnego czasu, takiego tylko dla siebie, bez sprzątania, prania i gotowania, a jednak to, co mnie męczyło tam, w domu, tutaj powoduje tęsknotę...

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka