piątek, 28 grudnia 2018

DZIEWIĘĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY DZIEŃ BEZ CIEBIE...SMUTECZKI...



Szaro dziś za oknem i deszczowo. Niefajna ta zima wiesz? W święta sypnęło śniegiem i nawet planowaliśmy pójść na dwór, ale wtedy własnie dopadł mnie wirus, który nie pozwolił mi wstać prawie przez dobę.



Chyba wszyscy mamy już dość błota i deszczu i już nie możemy doczekać się wyjazdu do Zakopanego. Mamy jeszcze ponad miesiąc do wyjazdu, ale plany snujemy już teraz. Tak pięknie było w Zakopanym kiedy byliśmy tam w ubiegłym roku. Co prawda nie cały czas, ale kiedy już sypnęło śniegiem, to lodowisko i górka były nasze. I nasza cudowna przejażdżka saniami przez starą część Zakopanego i te wielkie płatki śniegu... Pamiętasz jak było wtedy idealnie? Cieszyliśmy się jak dzieci, a Ty robiłeś nawet orzełki na śniegu, a potem zmarznięci pędziliśmy na gofry i gorącą czekoladę. Już nawet zapomniałam o tym, jak dzieciaki marudziły ;). To był nasz ostatni wyjazd, podczas którego czułeś się tak dobrze. Zakochaliśmy się w Zakopanym i w tym roku także mieliśmy jechać... we wrześniu... Jak szybko wszystko się zmienia. Ani się człowiek obejrzy, a zostaje sam na świecie. No dobra nie sam, bo w moim przypadku są dzieci, ale samotny... Ech... nie tak miało być.

Ja osobiście boję się wspomnień, jakie będą towarzyszyły mi w tym miejscu i myślę, że dzieci również będę miały gorsze chwile, bo Iruś znów ostatnio często płacze za Tobą, ale chcemy jechać i decyzje o tym podjęliśmy jednogłośnie. Może będzie inaczej niż myślimy i będziemy w stanie normalnie cieszyć się chwilą? To nasz pierwszy wyjazd w miejsce, w którym byliśmy wspólnie... Czy tym samym zamkniemy pewien etap w naszym życiu?

To będzie za miesiąc, a dziś spędzamy czas w domu, nie licząc porannego wyjazdu do dentysty z Sandrą. Miałam pewne obawy nawet, że nie pojedziemy, bo wirus jakby jakoś tak chciał powrócić i już w nocy dawał o sobie znaki nie tylko mi, ale i Oli. Przeleciał przez nas, dosłownie i w przenośni.  ale udało się i jesteśmy cali i zdrowi.

Jakieś takie smuteczki dziś do mnie przychodzą. Może dlatego, że dostałam przed chwilą wiadomość z pytaniem jak leczyć męża chorego na raka płuc. Pani, zapytała też czy Twoje leczenie nie działało, skoro umarłeś? I dlaczego płaciliśmy tak dużo za Twoje leczenie. Cóż mogłam odpowiedzieć, chyba tylko tyle, że żyłeś zbyt długo i zabrakło dla Ciebie leczenia na NFZ, które tak na marginesie było i tak kompletnie nieskuteczne. Ostatnio staram się na trochę wycofać ze środowiska chorych na raka, bo tak wiele mnie to kosztuje psychicznie, że muszę odetchnąć, ale i tak, co jakiś czas dostaję kolejne wiadomości, że rak znów zaatakował następną osobę, albo kolejna osoba już kończy swą drogę... To boli i wzbiera się we mnie ogromna bezsilność, że to błędne koło nie ma końca...rak nie ma końca.

Mimo że od siedmiu lat widzę kolejne przypadki chorych i widzę co ewentualnie może przedłużyć życie  chorującemu, to nie chcę kolejny raz odpowiadać za czyjąś historię. Mogę podpowiadać, ale gotowej recepty nie dam i chyba nikt nie jest w stanie napisać przepisu na wyleczenie. My przeszliśmy bardzo długą drogę i udało nam się wyszarpać śmierci ładnych parę lat Twojego życia i kiedy ktoś do mnie pisze, widzę osobę, którą byłam ja siedem lat temu - zagubioną, niepewną, poszukującą ale i pełną nadziei. To chyba ta nadzieja cały czas pozwalała mi na kolejne poszukiwania leczenia dla Ciebie, bardziej lub mniej skuteczne. Gdzieś tam moja podświadomość zawsze dobrze mi podpowiadała. Nie dam jednak rady decydować o kimś innym. Ciebie znałam lepiej niż siebie samą. Ten jeden raz "zabawiłam" się w chowanego ze śmiercią, ale piętno jakie na mnie odcisnęła ta zabawa pozostanie w moim sercu na zawsze.

Bardzo Cie kocham.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka