środa, 21 września 2022

CZTERY LATA BEZ CIEBIE - ŻYCIE TOCZY SIĘ DALEJ?

 

Kiedy byłam dzieckiem miałam wrażenie, że czas po prostu jest. Starczało go na wszystko - na naukę, zabawę, przyjemności i obowiązki. Teraz okazuje się, że czas coraz częściej "był". Był czas na miłość, na wpólne chwile, na... życie!


CHAOS - Irek, dzisiejszy list będzie chaotyczny, nieskładny i nie po kolei, bo i w mojej głowie dziś panuje chaos, taki, że trudno myśli ubrać w słowa. 

CZTERY LATA - Cztery lata temu odszedłeś do Tego, który patrzy na nas z góry. Po 14 - tu latach małżeństwa i  siedmiu latach naszej wspólnej walki z rakiem odszedłeś w nocy, po cichu, bez pożegnania, odszedłeś tak, by nikogo z nas nie budzić. Rano obudził mnie słoneczny, wrześniowy poranek, zupełnie inny od dziesiejszego, deszczowego i zimnego. Obudziłam się pełna wiary, że taki dzień zaskoczy mnie czymś miłym i pozytywnym. Jak bardzo przyszło mi się mylić. Jeden telefon ze szpitala... 

Myślałam, że te cztery lata pozwolą zapomnieć o tym, co wtedy czułam. Że jakimś cudownym trafem przyblakną wspomnienia. I może wspomnienia są bardziej szare, jednak tego, jak się wtedy czułam nie da się zapomnieć. Takie to dziwne, że często to, co dzieje się w niedalekiej przeszłości potrafi tak zwyczajnie ulecieć z pamięci, a emocje, te bardzo mocne i bolesne tkwią w naszych sercach niczym drzazga. 

CZAS - Na szczęście czas rzeczywiście leczy rany. Kiedyś myślałam, że nie leczy, a jedynie uczy nas z nimi żyć. Dziś z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że jeśli człowiek pozwoli sobie na pełną żałobę, na wszystkie jej etapy i jednocześnie pozwoli sobie pomóc czy to za sprawą przyjaciół czy psychoterapii to rany są do wyleczenia. Pamiętasz? Pisałam do Ciebie listy, codziennie przez kilka miesięcy. To była nasza codzienna rozmowa o wszystkim. Tak bardzo byłam wtedy samotna. Do dziś mam w telefonie nasze smsy... I wiesz? Niespełna dwa lata później, kiedy trafiłam do psychologa, okazało się, że sama, podświadomie przeszłam własną terapię i żałobę właśnie pisząc listy. Ile wtedy było we mnie goryczy, bólu, wściekłości i wyrzutów sumienia, że nie dałam rady wyrwać Cię z łap choroby. Chciałam bawić się w Boga... Teraz wiem, że tak nie można, a wszystko ma swój czas i miejsce. Wszystko też nie dzieje się bez przyczyny. Dziś Bóg jest moim wparciem - na moich zasadach, ale stał się moim przyjacielem i specjalistą od beznadziejnych przypadków.  Za to presja czasu pozostała niezmienna. Lata lecą, jest tyle do zrobienia, zobaczenia, kochania, działania... Trzeba tylko chcieć. Stagnacja nie jest dobra, choć czasem trudno się z niej wyrwać. Nie lubię zmian, nienawidzę zaczynać czegoś od nowa, i tu presja czasu raz za razem pomaga mi działać, bo wiem, że nikt z nas nie jest tu na wieki, a Ty zawsze mówiłeś, że później, jutro, że przecież jest czas. I to czas pokazał, że... czasu Ci zabrakło! Nic nie dzieje się bez przyczyny!

UCIECZKA - Niewiele pamietam z pierwszego roku po Twojej śmierci. Żyłam jak w szklanej kuli, a świat przysłaniały mi żal do Boga i ból. Jak ja się z Nim kłóciłam... to wiem tylko ja i moja przyjaciółka, która wieczór w wieczór sluchała moich "rozkmin". Nie umiałam żyć. Kiedy chorowałeś, żyłam w świecie chorych, wspierałam, pisałam artykuły podnoszące na duchu do gazet onkologicznych, zbierałam pieniądze na leczenie, pisałam recenzje, codziennie przeprowadzałam wiele rozmów - to był świat, w którym czułam się ważna, mająca cel, doceniona... Istniałam... Kiedy zmarłeś przestałam istnieć, przestałam być... Jeszcze długo po tym byłam chroniona przez bliskich, a potem... nadeszła proza życia, normalność, spokój. Zaczęłam bardzo dbać o swoją i dzieci prywatność. Do tego stopnia, że dwa lata po Twojej śmierci uciekłam na ponad pół roku do innego miasta. Chciałam zacząć nowy etap w swoim życiu. 

UCZUCIE - Pojawiło się uczucie, pierwszy raz odkąd zostałam wdową. Uczucie dające wiele emocji. Czasem dające radość, a innym razem niezwykle toksyczne. Trudny i wyboisty to związek, bardzo jednostronny, często bardziej niszczący niż budujący. To uświadomiło mi, że nie umiem tkwić w czymś co jest normalne. Potrzebuję nadal wzlotów i upadków, walki, zmian, naprawiania i miłości. I o ile Ty równało się My  (może nie od samego początku)i Ty  byłeś zawsze dla mnie podporą, troszczyłeś się o mnie, pytałeś czy jestm głodna, czy mi ciepło i robiłeś co wieczór herbatę, to obecnie mam wrażenie, że walę głową w mur... To właśnie uczucie, bardzo mocne, spowodowało ogromny strach przed... uczuciem! Mocne, bo pierwsze po Twojej śmierci.  Do tego stopnia, że przeszłam załamanie nerwowe. Długo trwało zanim z tego wyszłam. Gdyby nie dzieci i przyjaciele nie wiem jakby się skończyło. Tak bardzo bałam się znów kogoś stracić, że bałam się kochać. 

PSYCHOTERAPIA - Przyjaciółka kazała mi wtedy, wręcz zmusiła mnie do umówienia wizyty u psychologa. Jak ja bardzo nie chciałam. Chciałam leżeć, słuchać muzyki, płakać i pogrążać się w niemocy. To był potworny czas, porównywalny emocjonalnie do miesięcy zaraz po Twojej śmierci. Teraz po kolejnych dwóch latach, kiedy tylko wiem, że w mojej głowie coś się dzieje, zapobiegam - bo już to znam. Wiem też, że nigdy za nikim nie będę tak tęsknić, jak tęskniłam za Tobą, co daje mi poczucie pewności, że jednocześnie nie mam się czego bać, bo i cierpieć już nigdy aż tak nie będę. Terapia pokazała mi inne spojrzenie na świat. Jeszcze w jej trakcie tego nie rozumiałam, ale teraz przypominam sobie w newralgicznych momentach  to, co było mówione na niezliczonych sesjach i daję radę. Umiem już odpuścić większość rzeczy, ludzi i myśli, które mnie niszczą. Jak lekarz - muszę być ponad to, by nie zwariować. Nauczyłam się nie współczuć. Nie nie, to nie tak, że nie mam empatii - teraz jestem, pomagam ale nie wyrywam tym siebie samej po kawałku. Muszę myśleć o sobie, być zdrową egoistką, bo moje życie jest równie ważne jak innych. I najważniejsze - ponad wszystko cenię sobie spokój czego też musiałam się nauczyć i ciągle się uczę. Uciekam od osób i z miejsc, które powodują niepokój, uciekam od ludzi, którzy krzyczą, odgradzam się murem i bardzo dużo czasu zajmuje mi powtórne zaufanie. Kiedy słyszę krzyk czy coś powoduje mój niepokój, w mojej głowie zaczynać huczeć, dosłownie. Tracę wtedy oddech, boję się i mam mdłości, a moje serce ostatnio znów przypomniało mi, że "albo ja, albo...". 

DZIECI - w trakcie tej nierównej walki z rakiem chciałam dawać nadzieję nie tylko Tobie. Pisałam optymistyczne  artykuły do gazet onkologicznych i wspierałam chorych, a z każdą kolejną nadzieją bardziej sama wierzyłam. że będzie dobrze. Dawało mi to też poczucie, że tak mogę się odwdzięczyć za dobro, które do nas spływało. Moją wiarą zaraziłam setki osób. Nie zauważyłam jednak w tym wszystkim, że tracę dzieci. Dzieci, które po Twojej śmierci były dla mnie obce. Zbiórki, recenzje, artykuły, wizyty i rozmowy... moja doba miała 26 godzin. Zabrakło czasu dla dzieci. Pamiętam nasz pierwszy wpólny wyjazd z dziećmi bez Ciebie, miesiąc po pogrzebie. Jechaliśmy do Warszawy. Patrzyłam na dzieci siedzące w pociągu naprzeciw mnie i wpadałam w panikę, bo nie wiedziałam jak z nimi rozmawiać. Jak być matką, kiedy sama z sobą nie potrafiłam sobie poradzić? Dopiero dwa lata póżniej psycholog uświadomił mi, że nie mogę być matką i ojcem, mam być tylko matką. Matką, która ma prawo do popełniania błędów. Popełniłam ich wiele, a jednak chyba się udało. Dzieci są ze mną, czuję, że są, czy to w realu czy on-line. Mówią mi o wielu rzeczach, czasem zbyt wielu ;), co ich boli, o co mają do mnie żal, ale też o radościach i dobrych rzeczach. Staramy się rozmawiać, mimo że wiem, że nadal sporo rzeczy duszą w sobie. Jest między nami nić porozumienia i miłość. A wiesz? Ola w lipcu wyszła za mąż, Sandra wyprowadziła się do chłopaka nad morze i tam kończy szkołę, a Iruś, jak to Iruś, narazie jest moim stałym towarzyszem.

WYRZUTY SUMIENIA - bardzo długo miałam wyrzuty sumienia, że po tym, jak kardiolog powiedział mi "albo Pani albo mąż" spojrzałam na Twoją chorbę realnie i zdałam sobie sprawę, że to już ten czas - zdałam się na to, co przyniesie los. Przestałam walczyć. Po trzech miesiącach nie żyłeś. Do dziś są chwilę, kiedy zastanawiam się czy dobrze zrobiłam. Byliśmy już tak potwornie zmęczeni, nasza rodzina się rozpadała, a choroba zaczęła postępować - musiałam wybrać. To był najtrudniejszy wybór w moim życiu. Śmiem jednak twierdzić, że tak musiało być, że zrobiłam co mogłam i czas było na ratowanie siebie i dzieci. 

ŚMIECH - nie pamiętam kiedy pierwszy raz od śmierci śmiałam się szczerze. Nie pamiętam dnia, lecz przypominam sobie kiedy dotarło do mnie, że potrafię się śmiać. To było prawie po roku. Jakie to cudowne uczucie, kiedy śmiejesz się i rzeczywiście jest Ci wesoło. Nie udajesz, jest dobrze, wręcz radośnie... Dużo czasu zajęło mi by osiągnąć ten stan. Przez wiele miesięcy nie docierało do mnie, że mogę myśleć o sobie, że mogę coś zrobić dla siebie. Musiałam przewartościować całe swoje życie - kolejny raz i zapewne nie ostatni - wszak człowiek żyje całe życie.

ŻYCIE - byłam dziś u Ciebie na cmentarzu. Nie lubię tam chodzić, jednak dziś czułam taką potrzebę. Wiesz, żyjemy tu na ziemii przez chwilę i albo przeżyjemy resztę czasu jak najlepiej potrafimy albo będziemy czekać nie wiadomo na co, marnować czas na rzeczy, które nas niszczą, a życie i tak się skończy, czy tego chcemy, czy nie. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka