"Making faces" to kolejna książka tej autorki w mojej kolekcji i kolejna, która nie pozwoliła przestać czytać przez cała noc. U żadnej innej autorki wcześniej nie spotkałam takiego geniuszu w przekazywaniu uczuć, oraz ubieraniu ich w słowa.
Autorka pisze przede wszystkim mądrze, a jej historie są niesamowite. Powieści Amy, mimo, że traktujące głównie o miłości, mają przekaz, oraz pokazują wiele aspektów psychiki ludzkiej, jak również problemów społecznych. Powieść jest nieco inna od poprzedniczek, ale równie mocno mówiąca o życiu, wzlotach i upadkach, ale przede wszystkim o miłości, tej na całe życie, nieprzemijającej i potrafiącej pokonać każdą przeszkodę.
Główna bohaterka ma na imię Fern. Jest skromną dziewczyną, córką pastora, z dużymi kompleksami na temat swojego wyglądu. Taka sobie po prostu rudowłosa panienka, o małej posturze, ale wielkim sercu. Jej dusza należy do tych najbardziej romantycznych, z tego też powodu zaczytuje się romansami, a nawet takowe pisze. Od dziecka zakochana jest w szkolnej gwieździe sportu - Ambrosie Youngu. Jest to uczucie platoniczne, ale czy na pewno? Wszystko zmienia się, kiedy chłopak po zamachach na World Trade Center, w których mało nie zginęła jego matka, wraz z grupką kolegów, zaciąga się do wojska i wyjeżdża na misję do Iraku. Niestety, wraca z niej sam, bez kolegów, którzy zginęli. Tym razem to on staje się brzydkim kaczątkiem, albo bestią, jak kto woli, bo zamach mocno zniekształcił jego twarz. Paradoksalnie rolę Fern i Ambrosie się odwracają, jednak ich piękno wewnętrzna nadal pozostaje takie samo...
Wielką rolę odgrywa tutaj też kuzyn Fern - Bailey. Jest chory, a choroba przykuła go do wózka inwalidzkiego. Kolejne brzydkie kaczątko, które potrafi pokazać wszystkim prawdziwe piękno, to ukryte w jego środku. Bailey zakochany jest w cudownej i nieosiągalnej dla niego istocie o imieniu Rita. Dziewczyna jest chodzącym ideałem. To ona jest dowodem na to, że piękno nie zawsze daje nam szczęście.
Autorka ubrała fabułę w trzecioosobową narrację, a do tego rozdziały pisane są na przemian - teraźniejszość - przeszłość. Dla mnie jest to strzał w dziesiątkę, bo przeszłość w każdym rozdziale wyjaśnia nam zagadnienia teraźniejszości. Nie znajdziemy tu wartkiej akcji, nazwałabym ją wręcz leniwą, co cechowało też poprzednie powieści Amy Harmon. Jednak nie o wartkość tutaj chodzi, lecz o przekaz i sens, a tego nie zabrakło. Amy zawarła w lekturze wątki wojenne, przemocy domowej, kompleksów, choroby, smutku, ale również miłości, przyjaźni i czerpania z życia pełnymi garściami. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież takie tematy to nic nowego, że to wszystko już było... Owszem było, ale nie ubrane słowami Amy Harmon, która w niesamowity i plastyczny sposób potrafi opisać uczucia i emocje.
Polecam powieść, ze względu na jej mądrość i dojrzałość, ale również za poczucie humoru, które od czasu do czasu w fabule się pojawia. Nie jest to łatwa lektura, lecz czyta się ją szybko i z zapartym tchem. W każdym razie mnie zachwyciła i czekam na kolejne książki autorki z niecierpliwością.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.