poniedziałek, 22 października 2018

TRZYDZIESTY DRUGI DZIEŃ BEZ CIEBIE...



Uroczyście przyrzekam, że już nigdy nie będę narzekać na nudne weekendy. Szef w niebie najwyraźniej czytał mój wczorajszy list do Ciebie (a gdzie tajemnica korespondencji?) i dziś zadbał o to bym się nie nudziła... 



Już rano Iruś narzekał na bolące oczy. Miał tez lekki stan podgorączkowy. Dostał lek przeciwgorączkowy i pojechał do przedszkola, a ja w tym czasie zawiozłam tatę na spokojnie do okulisty, bo już od jakiegoś czasu narzekał, że w jednym oku widzi plamę. Myśleliśmy, że może gdzieś je zatarł itd. No niestety, okulistka kazała mu się natychmiast stawić w klinice w Katowicach!!! O matko, mój poziom stresu i adrenaliny w tym momencie przekroczył normę kilkukrotnie. Dodatkowym problemem było to, że nie mogłam go zawieźć, bo miałam już Irusia w domu... znów ze stanem podgorączkowym. Do Katowic mamy niezły kawałek drogi... Na szczęście udało się zorganizować kuzyna, który pojechał z tatą. Irek, Ty tam w niebie patrzysz na nas trochę? Pomagasz? Bo jeśli tak, to kiepsko Ci to wychodzi. Chyba, że to szef uznał, że jeszcze dam rade udźwignąć i to. pewnie pomyślał: "o, uspokoiła się to trzeba dołożyć z grubej rury, tak dla równowagi". Takim oto sposobem zostałam sama jedna z dziećmi, bez żadnego męskiego ramienia w domu, na dodatek z indykiem, dwoma psami i gołębiami, których nawet nie wiem ile jest. Jestem przekonana, że teraz zajęć mi nie zabraknie. Oby tylko młody się nie rozchorował na dobre, bo będę już całkiem uwięziona w domu...

Staram się podchodzić do tego wszystkiego z optymistycznym nastawieniem i żartuję sobie trochę, ale w głębi duszy czuję ogromny strach, bo następnej straty bym już nie udźwignęła. Wierzę jednak ciągle mocno, że słońce jednak będzie mi świecić i wszystko będzie ok, chociaż w chwili obecnej chce mi się normalnie wyć z żalu do księżyca. Kiedy piszę ten list, tata czeka w klinice na kwalifikację - czas oczekiwania 7 godzin, ze skierowaniem "bardzo pilne". Już nic nie rozumiem. Starszy człowiek, w złym stanie, kilkadziesiąt kilometrów od domu musi siedem godzin czekać, a na końcu może się dowiedzieć, że wcale go nie przyjmą, bo np. nie ma wolnych łóżek. To jest jakiś obłęd. Przypomniało mi się od razu jak z wodą w płucach i ogromnym bólem czekałeś w Koszalinie 12 godzin na korytarzu i pewnie czekałbyś cała noc, tylko zrezygnowałeś z siedzenia tam... Myślałam, że odpocznę przez jakiś czas od widoku białych kitli i od tej całej szarpaniny - niestety los ma inny plan. Wszystko wróciło - strach, trzęsące się ręce i mdłości. Najgorsze w tym wszystkim jest chyba to, że nie mogę tam z nim być.

Nie chcę być w domu sama bez Ciebie i taty, nie chcę tu być sama. Wiem, mam dzieci, ale dzieci to nie dorosły prawda? Nie mogę im się wygadać tak, jak Tobie. Dziś Iruś jak usłyszał słowo szpital, to wpadł w panikę. Po Twojej śmierci w szpitalu ma traumę. Pyta ciągle czy ja nie pójdę do szpitala, czy będę zawsze jego mamą itd. Biedny maluch. Dołujący ten dzisiejszy dzień. Miało być fajnie, a wyszło jak zawsze...
Hej, odszedłeś w słońcu tak nagle, że nawet nikt 
nie zdążył zamyślić się przez chwilę, człowieku 
z duszą jak ptak, samotną. No komu teraz mam grać ?

Bardzo Cię kocham.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka