poniedziałek, 21 września 2020

DWA LATA BEZ CIEBIE...Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma..

 

Dwa lata, tylko, albo aż dwa lata bez Ciebie. Taki sam poranek jak dziś - ciepły i słoneczny... a moje słońce wtedy zgasło...Ten czas, to milion chwil, które ciągle uczyły mnie czegoś nowego i które pomogły mi zrozumieć wiele spraw.  


Dziewczyny spokojnie zbierały się do szkoły, a Iruś do przedszkola, gdy nagle zadzwonił telefon, a ja już wiedziałam... Dziewczyny też... ugięły się pode mną nogi. Dziewczyny wiedziały, ale  Irusiowi nie byłam w stanie powiedzieć tego od razu, musiałam się przygotować, o ile możliwe jest przygotowanie się na rozmowę z małym dzieckiem o śmierci jego ukochanego taty... To tak strasznie bolało, że żadne słowa nie są w stanie oddać tej udręki, a najgorsze dopiero miało nadejść...bo dzień śmierci to jeszcze nic takiego, w porównaniu z samotnością, która trawiła mnie przez wiele kolejnych dni. 

Nie mogłam wtedy uwierzyć, kiedy mówiono mi, że to minie, że trzeba czasu... nie wyobrażałam sobie, że życie może jeszcze kiedyś być normalne... Wiele rad usłyszałam, każda miała swoją wartość, jednak żadna nie byłą TĄ radą, która mogłaby uleczyć moje serce i duszę...Byli też tacy, którzy za wszelką cenę starali się abym nie podniosła się z kolan... Poskładałam jednak to życie na nowo, dzień za dniem, kawałek po kawałku, łza za łzą... i przyszedł dzień, w którym powiedziałam Ci "możesz odejść, jesteś wolny...". Długo to trwało, ale udało się...

Przede wszystkim potrafię już powiedzieć bez bólu, że jestem wdową! Bo przecież jestem. Dopełniłam w najmniejszym calu przysięgi małżeńskiej i byłam z Tobą nawet w najtrudniejszych chwilach... aż do śmierci. Już wiem, że zrobiłam wszystko, co tylko było możliwe, aby nasze małżeństwo było zgodne (tutaj czasami mi się nie udawało, ale tylko czasami 😄 ), szczęśliwe i trwałe. Wzięłam na swe barki praktycznie wszystko, odciążając Cię maksymalnie, co niestety było moim błędem, bo z czasem okazało się, że przyzwyczaiłeś się do tego stanu rzeczy i w wielu sprawach spocząłeś na laurach - nie tylko w chorobie. Ale to już było...minęło. Już nie myślę, że mogłam zrobić więcej, bo nie mogłam, zrobiłam wszystko...

Nastał spokój wewnętrzny, zarówno u mnie, jak i dzieci. Owszem, wspominamy Ciebie dość często, ale jest to już tylko miłe wspomnienie, luźna rozmowa, podczas, której nie trzeba tłumić łez, bo one już się nie cisną. Potrafimy też nie idealizować Cię tak, jak to było zaraz po Twojej śmierci i patrzymy obiektywnie na to, co było. Bądźmy szczerzy, żadne z nas nie było idealne, a mimo to udało nam się stworzyć małżeństwo idealne, na zasadzie, że ideał to jednak kwestia mocno indywidualna. 😂

Nieustannie zmieniamy nasz mały świat - zmieniliśmy praktycznie wszystko w domu, żyjemy po swojemu, podróżujemy, a obecnie planujemy się przyprowadzić, aby odciąć się od przykrych wspomnień związanych z tym miejscem. Dzieci nienawidzą tego miejsca - cała trójka, a ja także chcę poczuć się wolna. Po prostu nasza miejscowość to nie nasze miejsce. Marzę o chwili kiedy znajdę się w tam, gdzie prawie nikt mnie nie zna, nie ocenia...i wiesz co? Już lada dzień  to nastąpi - zaczniemy od nowa. Wiem, że w tym wypadku byłbyś po naszej stronie i z całych sił nam tego życzysz. Czas pomyśleć o sobie. 

Jednak muszę być szczera - czegoś mi w życiu ciągle brakuje. Nie wiem czego, ale nie czuję się spełniona, mimo, że czasem mam wrażenie, że to coś jest już tak bardzo, bardzo blisko, a nadal tak daleko. Nie jest to przyjemne uczucie i mocno wierzę, że to coś kiedyś się odnajdzie.

Sporo się zmienia prawda? Jedno tylko pozostaje niezmienne - przyjaciele, ciągle Ci sami, niezmiennie i zawsze :). Nie wyobrażasz sobie nawet jakie to szczęście mieć koło siebie ludzi, którym ufasz bezgranicznie, a których poznałam przez albo dzięki Twojej chorobie. Wiesz jakie to szczęście kiedy patrzysz na drugą osobę i nie widzisz na jej Twarzy ani kawałka fałszywego uśmiechu? Nie wiem czy moje słowa oddadzą to co czuję - ja po prostu widzę jasne kolory, kiedy oni sa obok.

Wiesz co jeszcze się zmieniło? Mamy nowego członka rodziny - szalonego labradora z ADHD hahaha. Kocham go całym sercem, ale były chwile kiedy przeklinałam dzień, w którym usłyszałam "weź labradora, to super spokojne pieski, takie rodzinne, idealne dla dzieci...". Oj, wierz mi, że to nie są super spokojne pieski, a przynajmniej nie do chwili, kiedy będą dorosłe, a to będzie w wieku... trzech lat. Zgadnij ile ma teraz Karmel? On ma dopiero NIECAŁE SZEŚĆ MIESIĘCY i ciągły tryb turbo... Od kilku dni walczę z nim o przywództwo w stadzie hahaha i powoli, bardzo powoli staję się samcem Alfa. No cóż, na nudę z całą pewnością nie narzekam i to jest dobre, bardzo dobre. 

Dzieciaki nasze najukochańsze, już w tym roku wszystkie, chodzą do szkoły - Ola na drugim roku studiów, Sandra drugi rok szkoły średniej, a najmlodszy w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Nie uwierzysz jak ja się bałam pierwszych dni w szkole Irusia, aż trudno to opisać. Na szczęście po każdym poranku kiedy to młody "absolutnie nie idzie do żadnej szkoły", po południu okazuje się, że było "fajnie" hahaha. Pani mówi, że Irek zwyczajnie rozkręca się po pierwszej lekcji 😂, co nie przeszkadza mu twierdzić, że "on to wszystko umie i na lekcjach tylko się nudzi...". No popatrz jaki mały geniusz...

Jak widzisz mamy swoje małe troski i kłopoty, takie malutkie i bardzo mocno staram się aby nie urosły do rangi tych dużych. Staram się nie wchodzić tam, gdzie mój spokój mógłby zostać zaburzony. Dlaczego? Bo to wszystko, co się wydarzyło wtedy odcisnęło ogromne piętno na mej psychice, której wewnętrzny spokój wisi na cieniutkiej nitce. Już wiem, kiedy najwyższy czas odpuścić, uciec, przestać walczyć... dla siebie i dzieci, bo teraz najważniejsza jest nasza mała rodzina, w której niestety już nie ma Ciebie.



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka