16cie lat i parę dni temu spędziłam sporo czasu w szpitalu. Mojemu dziecku nie spieszyło się na świat .Termin porodu miałam na 20. 12. 1998 a urodziłam 15. 01. 1999 roku.
W tym wielkim dniu nie było koło nas tatusia, który ulotnił się jak kamfora na wieść o mojej ciąży ale była babcia. To był dziwny dzień, w tym samym czasie kiedy rodziłam, podłożono w szpitalu bombę. No i urodziła się mała bombka, która do dziś jest porywcza i nigdy nie wiadomo kiedy wybuchnie. W ciąży mój instynkt macierzyński był mocno uśpiony, lecz kiedy zobaczyłam tą malutką kruszynkę, obudził się i już nigdy nie zasnął. Różnie bywało przez te 16cie lat, córka ma trudny charakter, który pokazywała od najmłodszych lat, ale wiem że serduszko ma dobre. Czasem myślałam sobie w duszy"żeby już dorosła i się usamodzielniła, żeby dała mi święty spokój". Lecz teraz kiedy to powoli następuje - zmieniłam zdanie. Zaczęło się od bierzmowania. Ona gdzieś tam z przodu kościoła, razem ze świadkiem, a ja? z tyłu, niepotrzebna, mogłam się tylko przyglądać jak moje dziecko przyjmuje Ducha Świętego. Popłakałam się wtedy, bo wiedziałam, że coś się skończyło i zaczyna się nowy trudny dla nas obu okres, okres gdzie moje dziecko nie jest już córeczką mamusi, zaczyna żyć po swojemu, szuka swojego miejsca na ziemi i nie będę mogła chronić jej na każdym kroku, że muszę pozwolić jej uczyć się na własnych błędach. Czułam się jakby zabrano mi cząstkę mnie samej. Kolejnym przełomem dla mnie była zwykła wizyta u lekarza. Nikt mi nie mówił "niech wypisze Pani kartę dziecku"- tym razem córka musiała zrobić to sama. Gdyby nie to, że kazano jej wpisać mnie i mój nr. telefonu to chyba bym znów się rozpłakała. Z natury jestem twardo stąpającą po ziemi osobą, ale jeżeli chodzi o moją pierworodną, ciężko mi to wszystko ogarnąć. Chciałabym nauczyć ją życia, a ciągle boję się, że sobie beze mnie nie poradzi (albo ja bez niej), że popełni błąd nie do naprawienia, że... nie wiem co. Jest mądrą jak na swój wiek dziewczyną. Wiadomo, nastolatki ogólnie nie są jakoś tam szczególnie mądre, w głowie tylko chłopcy, ciuchy, przyjemności itp. ale tak jak mówię "na swój wiek"jest mądra. Popełniałam błędy przy wychowywaniu, ale starałam się jak najlepiej i wiem, że moje starania zaowocują. Lecz ciągle czuję ten lęk, lęk przed utratą dziecka, przed tym, że ktoś ją skrzywdzi. Na myśl o tym czuję fizyczny ból. Bo przecież to ciągle moja malutka kruszynka.
W tym wielkim dniu nie było koło nas tatusia, który ulotnił się jak kamfora na wieść o mojej ciąży ale była babcia. To był dziwny dzień, w tym samym czasie kiedy rodziłam, podłożono w szpitalu bombę. No i urodziła się mała bombka, która do dziś jest porywcza i nigdy nie wiadomo kiedy wybuchnie. W ciąży mój instynkt macierzyński był mocno uśpiony, lecz kiedy zobaczyłam tą malutką kruszynkę, obudził się i już nigdy nie zasnął. Różnie bywało przez te 16cie lat, córka ma trudny charakter, który pokazywała od najmłodszych lat, ale wiem że serduszko ma dobre. Czasem myślałam sobie w duszy"żeby już dorosła i się usamodzielniła, żeby dała mi święty spokój". Lecz teraz kiedy to powoli następuje - zmieniłam zdanie. Zaczęło się od bierzmowania. Ona gdzieś tam z przodu kościoła, razem ze świadkiem, a ja? z tyłu, niepotrzebna, mogłam się tylko przyglądać jak moje dziecko przyjmuje Ducha Świętego. Popłakałam się wtedy, bo wiedziałam, że coś się skończyło i zaczyna się nowy trudny dla nas obu okres, okres gdzie moje dziecko nie jest już córeczką mamusi, zaczyna żyć po swojemu, szuka swojego miejsca na ziemi i nie będę mogła chronić jej na każdym kroku, że muszę pozwolić jej uczyć się na własnych błędach. Czułam się jakby zabrano mi cząstkę mnie samej. Kolejnym przełomem dla mnie była zwykła wizyta u lekarza. Nikt mi nie mówił "niech wypisze Pani kartę dziecku"- tym razem córka musiała zrobić to sama. Gdyby nie to, że kazano jej wpisać mnie i mój nr. telefonu to chyba bym znów się rozpłakała. Z natury jestem twardo stąpającą po ziemi osobą, ale jeżeli chodzi o moją pierworodną, ciężko mi to wszystko ogarnąć. Chciałabym nauczyć ją życia, a ciągle boję się, że sobie beze mnie nie poradzi (albo ja bez niej), że popełni błąd nie do naprawienia, że... nie wiem co. Jest mądrą jak na swój wiek dziewczyną. Wiadomo, nastolatki ogólnie nie są jakoś tam szczególnie mądre, w głowie tylko chłopcy, ciuchy, przyjemności itp. ale tak jak mówię "na swój wiek"jest mądra. Popełniałam błędy przy wychowywaniu, ale starałam się jak najlepiej i wiem, że moje starania zaowocują. Lecz ciągle czuję ten lęk, lęk przed utratą dziecka, przed tym, że ktoś ją skrzywdzi. Na myśl o tym czuję fizyczny ból. Bo przecież to ciągle moja malutka kruszynka.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.