Bardzo dużo się ostatnio działo, nie wiem czy nie za dużo. Były dobre wieści, pożegnałam pewną osobę, zatrzasnęłam kluczyki w samochodzie i urządziłam imprezę... O dobrych wieściach nie pisałam jeszcze tutaj, bo nie chciałam zapeszać... Dziś jednak wszystko zdradzę ze szczegółami.
Opisywałam już zachowanie rejestratorki w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, że nie chce zapytać lekarza czy jest już laser co2 do usuwania naczyniaków. Pisałam też jak zdobyłam numer do lekarki, ale najpierw musiałam zadzwonić do dyrekcji. I we wtorek dodzwoniłam się. Miałam szczęście, bo akurat w tym dniu personel CZDZ urządził strajk. Nasza Pani doktor stała na posterunku. Mówiła mi przez telefon, że jest sama, samiuteńka w poradni, ale będzie na swoim stanowisku do końca. Nie o tym jednak miałam pisać. W tej rozmowie dowiedziałam się, że lasera nadal nie ma. Zakupiono trzy, ale inne i że taki laser jest w klinice w Gdańsku. Cholera jasna, czemu mi tego wcześniej nie powiedziała? Rozpoczęła się gonitwa za jakimkolwiek kontaktem do lekarza w Gdańsku, którego znałam tylko z nazwiska. Wiedziałam, że jakieś kilka lat temu pisałam z nim mailowo, ale wtedy nie zdecydowałam się na leczenie tak daleko. Już do samej Warszawy mam 350 km., a do Gdańska muszę przejechać całą Polskę. W Warszawie wszystko już znam, mam zapewniony nocleg itp., a o Gdańsku nie wiem nic. W każdym razie po wielu poszukiwaniach i pomocy Sylwii z Sylwia testuje i radzi znalazłam namiar na lekarza i maila do niego. Napisałam, a potem wzięłam się za wydzwanianie. Tu muszę przyznać, że każdy z kim rozmawiałam był bardzo uprzejmy. Rejestracja, pielęgniarki inni lekarze, wszyscy byli chętni do udzielania informacji, co bardzo mnie zdziwiło. Zmartwiła mnie tylko jedna rzecz - najbliższy termin do poradni w Gdańsku jest na luty 2017 roku, a córka wtedy będzie miała już 18 cie lat i nie może być leczona jako dziecko, chyba, że zacznie się leczyć przed osiągnięciem pełnoletności. Na szczęście dodzwoniłam się do lekarza, który kazał przesłać dokumenty, kartoteki i zdjęcia Oli, a kiedy podejmie decyzję to "się dogadamy" co do terminu. Wydawać by się mogło, że to nic prostszego wysłać zdjęcia. Owszem, jeżeli dziecko chce je sobie zrobić! Moja córka nie chciała i nie dziwię się jej, bo zwyczajnie boi się kolejny raz stracić nadzieję. Pamiętam jaka była szczęśliwa, kiedy dowiedziała się, że w Warszawie ma być laser, aż się popłakała, a potem spotkał ją ogromny zawód. Tu boi się tego samego. Po wielu tłumaczeniach, krzykach i prośbach, które nie przynosiły skutków zabrał się za to mój mąż. On o zawiedzionej nadziei najwięcej może powiedzieć. Tłumaczył jej, że on też ma nadzieję, dlatego się leczy, bo chce żyć jak najdłużej i jak najdłużej wykorzystywać swoją szansę na pokonywanie raka, że nie można się poddawać. Dziś córka pozwoliła zrobić zdjęcia i od razu przesłałam lekarzowi dokumenty z fotkami. Teraz czekam na odzew z jego strony.
Piątek - bardzo intensywny. Od rana szykowałam się na pogrzeb cioci mojego męża. Nie znałam jej prawie, no może widziałam ze dwa razy w życiu, ale znam jej syna, który jest księdzem. Bardzo fajny facet, i do tańca i do różańca i jak to mówi moje dziecko "w porzo gość". Do tej pory (od dwóch lat) omijałam pogrzeby szerokim łukiem, bo ciągle świeża jest rana po śmierci mojej mamy dwa lata temu, ale tym razem zdecydowałam się pójść razem z mężem i dodatkowo przez wzgląd na kuzyna. Powiem Wam, że nie byłam jeszcze na tak pięknym (jeżeli pogrzeb można tak nazwać) pogrzebie. Mały, stary kościółek, bardzo przytulny, w kościółku trzydziestu księży w albach, siedzący w pierwszych ławkach, przy ołtarzu kolejnych czterech, w tym syn zmarłej, a kuzyn męża. Do tego wszystkiego ogromna ilość ludzi. Usiedliśmy z mężem w ostatniej ławce. Paradoks jest taki, że żeby wyjść gdzieś sama z mężem, to musi ktoś umrzeć i wtedy na pogrzeb idziemy razem. Nie będę opisywała, każdej chwili ceremonii, ale o niektórych warto wspomnieć. Przede wszystkim tym, że ksiądz pięknie mówił o zmarłej, opowiadał o jej życiu, o tym co dobrego zrobiła, o tym co o niej zapamiętał. U mnie w parafii tego nie ma. Nasz ksiądz woli na pogrzebie opowiadać o tym, co zmarły zrobił złego i "przestrzegać" obecnych na mszy parafian przed popełnianiem błędów. Pamiętam jak na pogrzeb mojej mamy spóźnił się 15cie minut, a potem jeszcze zaczął spowiadać. Ceremonia zamiast o 13tej, zaczęła się o 14tej. Zwyczajnie nasz proboszcz nie liczy się z nikim. Do tego nie przeczytał podziękowań od zmarłej, "bo nie", a na kazaniu wymieniał jakie wypadki losowe mogą się nam przydarzyć np. przewrócenie się na rowerze, katastrofa lotnicza, i tak wymieniał i wymieniał. Chwilami odnosiłam wrażenie, że mocno improwizował. Nie ma na niego mocnych. Kiedy znalazła się okazja powiedziałam mu w oczy, co sądzę o takim zachowaniu. Wracając do tematu. Na koniec syn zmarłej(ksiądz) powiedział tak:
" spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą. Pozostaną po nich buty i telefon głuchy... wiele razy słyszałem to powiedzenie i nawet pomyślałem kiedyś, ze jest strasznie obeznane, a dziś, w tym momencie, właśnie ono ciśnie mi się na usta... i pozostanie telefon głuchy...".
I wiecie co? W tym momencie coś we mnie pękło. Te dwa lata od śmierci mojej mamy, te dwa lata "trzymanie się" i udawania, że jest ok. One we mnie pękły i zaczęłam płakać, a ten płacz dał mi ulgę. I jeszcze jedna rzecz, piosenka, którą śpiewa się na sam koniec pogrzebu;
" spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą. Pozostaną po nich buty i telefon głuchy... wiele razy słyszałem to powiedzenie i nawet pomyślałem kiedyś, ze jest strasznie obeznane, a dziś, w tym momencie, właśnie ono ciśnie mi się na usta... i pozostanie telefon głuchy...".
I wiecie co? W tym momencie coś we mnie pękło. Te dwa lata od śmierci mojej mamy, te dwa lata "trzymanie się" i udawania, że jest ok. One we mnie pękły i zaczęłam płakać, a ten płacz dał mi ulgę. I jeszcze jedna rzecz, piosenka, którą śpiewa się na sam koniec pogrzebu;
" Dziś moją duszę w ręce Twe powierzam,
Mój stworzycielu i najlepszy ojcze.
Do domu wracam, jak strudzony pielgrzym,
a Ty z miłością przyjmij mnie z powrotem."
I w tym momencie pomyślałam, że mimo całego mojego buntu przeciwko niesprawiedliwej śmierci i wątpliwości dotyczących tego, czy rzeczywiście coś tam później nas czeka, chciałabym żeby Bóg, jakkolwiek się nazywa, czy to Bóg, czy Allach, Jahwe itp., to chciałabym żeby rzeczywiście tam na mnie czekał. Po drugiej stronie. Żeby to, co wpajano mi od dziecka było naprawdę. Chciałabym umieć wierzyć tak po prostu, bez żadnego ale, bez wątpliwości, bo wtedy myśl o śmierci byłaby bardziej znośna...
Oj, smutno się zrobiło, więc dla odmiany opowiem coś co w moim mniemaniu jest zabawne. Mój mąż lubi się garbić, co mnie niesamowicie wkurza, bo mimo, że jest wyższy ode mnie ( ja mam 176 cm. wzrostu, on 180cm) wygląda przez to garbienie na niższego.Czasem mi się zdaje, że robi to z lenistwa, bo nie chce mu się prostować, zwłaszcza, że ubieram zawsze buty na płaskim obcasie, żeby nie wyglądać na wyższą. Na pogrzeb ubrałam jednak dziewięciocentymetrowe obcasy. Byście widzieli jego minę, gdyby wzrok zabijał, to dziś bym tu nie pisała. Za to całą uroczystość był prosty jak struna, tylko patrzyłam jak na palcach będzie stał. Dobrze mu tak ;). Po pogrzebie, mimo bolących nóg wybrałam się na zakupy do Auchan, bo moja dwunastolatka zaprosiła koleżanki na urodziny, które ostatnio obchodziła. Z doświadczenia z poprzednich lat wiem, że dzieciaki uwielbiają jeść to, w czym jest najwięcej chemii. Kiedyś piekłam, gotowałam i wysłuchiwałam marudzenia, bo ta nie je tego, a ta tamtego. Teraz jadę do Auchana, kupuję tort śmietanowy, zapiekanki i pięć sztuk pizzy, chipsy i piccolo i zjadają wszystko. Ja nie muszę stać cały dzień w kuchni, a dzieciaki zadowolone. Po zakupach, załadowałam wszystko do bagażnika i... zatrzasnęłam sobie kluczyki w środku... W pierwszej chwili kompletnie mnie to zaskoczyło, bo nigdy takiego numeru nie zrobiłam. Zawsze w jednej ręce trzymam klucze, a drugą wkładam siatki do bagażnika, ale tym razem córka mi powiedziała, że po co trzymam je w ręku, no to położyłam i opuściłam klapę. Pogoda była świetna, więc pewnie bym się nie przejęła, gdyby nie tort śmietanowy, który grzał się w środku. Na szczęście mąż szybko znalazł drugi komplet kluczy, a kuzyn mi je podrzucił. Byłyśmy uratowane i tort też. Moja najstarsza paskuda o dziwo tez się śmiała z tej całej sytuacji i nie pyskowała ;). Bo to śmieszne w sumie było. Gdyby miało to miejsce 100 km. od domu, pewnie byłoby gorzej, ale 20 km. to trasa do pokonania. Gdyby nie ten tort, to na stopa bym do domu zajechała. Jak widać, nawet ja czasami zrobię coś typowo "blondynkowego".
Sobota - sprzątanie i sprzątnie. Co roku przed imprezą córki sprzątam w każdym kącie, a po imprezie jest znów taki sam bałagan, ale... dzieci są świetnymi obserwatorami, więc wolę mieć dopięte na ostatni guzik. Mąż zajął się młodym. Wyglądało to tak, że nadmuchał mu basen, nalał wody, a urwis szalał w najlepsze. Nie wiem po co mąż go ciągle wycierał i ubierał w suche ubrania, skro ten znów w nich wskakiwał do wody. Po dwóch godzinach wszędzie wisiały majtki synka, dosłownie dookoła domu, a ten latał w najlepsze na golasa. Na szczęście mieszkam z dala od drogi i nikt postronny i "dziwny" nie obserwował mojego golaska. Ubrać pozwolił się dopiero jak przyszły koleżanki córki. Paradował przed nimi w kąpielówkach i wyjadał cukierki, które dostała, do chwili aż Sandra go wywaliła. Chodził potem smutny "bo on też chce mieć koleżanki". Maż jak to mąż, cieszył się, że małemu podobają się dziewczyny i głupio gadał, że pójdą sobie razem na panienki. Dwie dziewczynki zostały nawet na noc. Stresuję się zawsze, kiedy dziewczyny zostają, bo jedna je to, druga tamto i nie wiadomo co im zaserwować na kolację i śniadanie. Nawet zapiekanki robiłam (czyt. kupiłam) jedne z pieczarkami, a drugie z szynką, żeby głodne bidulki nie chodziły, gdyby przypadkiem którejś nie smakowały pieczarkowe. Jeszcze a propos sprzątania. Kazałam rano mężowi zmyć plamy z rogówki, bo synek ciągle coś tam wyleje. Wymył tak, że przez całą imprezę nie było szans na niej usiąść, bo woda kapała.
I tak zleciał dzień, nawet w miarę spokojnie. Koleżanki Sandry są już duże, więc nie było szaleństwa, jak jeszcze cztery lata temu.Jestem zmęczona, ale za kilka lat będzie mi brakowało urządzania urodzin dzieciom i obserwowania ich niespożytej energii. Cały dzień były na nogach, a jeszcze planują do piątej rano grać na komputerze. No cóż, w ich wieku też bym pewnie dała radę...
Sobota - sprzątanie i sprzątnie. Co roku przed imprezą córki sprzątam w każdym kącie, a po imprezie jest znów taki sam bałagan, ale... dzieci są świetnymi obserwatorami, więc wolę mieć dopięte na ostatni guzik. Mąż zajął się młodym. Wyglądało to tak, że nadmuchał mu basen, nalał wody, a urwis szalał w najlepsze. Nie wiem po co mąż go ciągle wycierał i ubierał w suche ubrania, skro ten znów w nich wskakiwał do wody. Po dwóch godzinach wszędzie wisiały majtki synka, dosłownie dookoła domu, a ten latał w najlepsze na golasa. Na szczęście mieszkam z dala od drogi i nikt postronny i "dziwny" nie obserwował mojego golaska. Ubrać pozwolił się dopiero jak przyszły koleżanki córki. Paradował przed nimi w kąpielówkach i wyjadał cukierki, które dostała, do chwili aż Sandra go wywaliła. Chodził potem smutny "bo on też chce mieć koleżanki". Maż jak to mąż, cieszył się, że małemu podobają się dziewczyny i głupio gadał, że pójdą sobie razem na panienki. Dwie dziewczynki zostały nawet na noc. Stresuję się zawsze, kiedy dziewczyny zostają, bo jedna je to, druga tamto i nie wiadomo co im zaserwować na kolację i śniadanie. Nawet zapiekanki robiłam (czyt. kupiłam) jedne z pieczarkami, a drugie z szynką, żeby głodne bidulki nie chodziły, gdyby przypadkiem którejś nie smakowały pieczarkowe. Jeszcze a propos sprzątania. Kazałam rano mężowi zmyć plamy z rogówki, bo synek ciągle coś tam wyleje. Wymył tak, że przez całą imprezę nie było szans na niej usiąść, bo woda kapała.
I tak zleciał dzień, nawet w miarę spokojnie. Koleżanki Sandry są już duże, więc nie było szaleństwa, jak jeszcze cztery lata temu.Jestem zmęczona, ale za kilka lat będzie mi brakowało urządzania urodzin dzieciom i obserwowania ich niespożytej energii. Cały dzień były na nogach, a jeszcze planują do piątej rano grać na komputerze. No cóż, w ich wieku też bym pewnie dała radę...
Pamiętaj, że jak przyjedziesz do Gdańska (za co trzymam kciuki) pomogę jak tylko będę mogła.
OdpowiedzUsuńDobrze, że tort przeżył to zatrzaśnięcie w aucie ;)
Dziękuję kochana. Mam nadzieję, że nie będę musiała Ci zbyt zawracać głowy.
Usuńja tez sie garbie, a torcik wygladapysznie
OdpowiedzUsuńNo to trzeba się nie garbić, piersi do przodu...
Usuńkurcze niby mamy poczucie że żyjemy w kraju cywilizowanym że tak tu dobrze a czytając Toje perypetie i patrząc na moją schorowaną koleżankę jej zmagania mam poczycie że to kraj któremu duuuużo brakuje do...
OdpowiedzUsuńNo właśnie, to jest jakiś obłęd.
Usuńniestety ;/
UsuńCierpliwy ten Twój mąż, że tak tyle razy mu ciuszki zmieniał ;-) Mój pewnie by się niczym nie przejmował :-)
OdpowiedzUsuńTo fakt, jest cierpliwy. Jego ogólnie ciężko z równowagi wyprowadzić i musze się mocno starać żeby go wkurzyć.
UsuńDzieci to teraz niestety jedzą niezdrowo.
OdpowiedzUsuńDokładnie. Czym więćej konserwantów, to tym bardziej im smakuje.
UsuńKurczę ciągle coś idzie nie tak :/ Mamy nadzieję, że wrócą Ci się te nerwy z podwojoną siłą w postaci pozytywnej energii :) Aha i dobrze, że tort został uratowany!
OdpowiedzUsuńTak to bywa, ale jak widać tort się uratował.
UsuńA ja wierzę, że po śmierci czeka nas nowe lepsze życie. Boimy się, bo nie znamy "tamtego" ale wierzę, że nie ma czego się bać i że będzie dobrze. I myślę, że Twoja mama ma tam dobrze. Buziale. trzymaj się dzielnie
OdpowiedzUsuńTez wierzę, a przynajmniej chcę wierzyć, ale boję się mimo to.
UsuńTyle tematów w tym poście, że aż nie wiem, od czego zacząć komentowanie :) Fajnie, lubię poczytać u Ciebie czasami coś osobistego - choć recenzje też oczywiście mi pasują i bardzo się przydają :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że leczenie córki wreszcie dojdzie do skutku i przyniesie takie efekty, jak oczekujecie. Jeśli o pogrzeby chodzi to zawsze tak mnie rozwalają psychicznie, że potem przez bardzo długi czas nie mogę dojść do siebie - nawet jeśli zmarły jest osobą, którą ledwie znałam. A odnośnie urodzin - fajnie, że już nieco starsze dzieciaki u siebie gościliście, bo takie potrafią sobie same świetnie czas zorganizować i człowiek nie musi się aż tak namęczyć, żeby zapewnić im jakieś atrakcje ;)
Też mam taką nadzieję, ale wiesz...nadzieja matką głupich. Ze starszymi dziećmi to zdecydowanie jest lepiej podczas imprez.
UsuńPodobnie jak poprzedniczka, nie wiem od czego zacząć. Co do leczenia córki - mam nadzieję,że wszystko będzie ok. Pogrzeby - zawsze są ciężkie, ja je przeżywam, bo niestety pochowałam dwie bardzo ważne dla mnie osoby i do dziś jest mi ciężko. Co do urodzin - patrząc na zdjęcia przypominają mi się moje urodziny z dziecińtwa, miło powspominać.
OdpowiedzUsuńSandicious
Wiem, że dużo tego tym razem, ale tak już to jest, że czasem dzieje się wszystko w jednym momencie, a potem przestój.
UsuńOby wszystko się udało. Ja bardzo nie lubie pogrzebów i w sumie unikam jeśli to nie jest ktoś bliski.. dawno nie chodziło mi to po głowie. Dałaś mi do myślenia .. i dobrze ;)
OdpowiedzUsuńPogrzeby to okropność. I te myśli...
UsuńJa po urodzinach córki zwyczajnie padam na twarz :) Wszystkiego najlepszego dla Twojej pannicy!!!!
OdpowiedzUsuńZ tymi kluczykami niezły numer sama sobie wyciełaś :)
Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło!!!
Z tymi łzami-wiesz, ja jak się wyrycze to zawsze mi lżej, to mnie oczyszcza z toksyn :)
Pocieszę Cię, że to tylko do pewnego wieku, potem dzieci potrafią się już same sobą zająć. Chyba, że robisz tez imprezy dla dorosłych, no to raczej nie minie.
UsuńDla dorosłych nie robię :)))))
UsuńMam nadzieje, że będzie dobrze! A torcik - pycha!
OdpowiedzUsuńTorcik zniknął w oka mgnieniu :)
UsuńWow,ale się u Was działo.Niezmiernie się cieszę,że córka dała się namówić na leczenie.👍👍👍Dobrze,że w Gdańsku jest ktoś,kto w razie potrzeby Wam pomoże.👋👋👋dla Sylwi.😘Samych cudowności dla Sandry💐Pozdrawiam całą rodzinkę.To cudowne,że mimo tylu przeciwności tak wspaniale sobie radzicie.I tak trzymajcie 🍀🍀🍀
OdpowiedzUsuńDała się namówić i oby to była dobra decyzja, bo jeżeli nie, to będę sobie w brodę pluła do końca życia. Radzimy sobie, bo chyba to wszystko zaczyna być normalnością. Nie znam innego życia, więc to, w którym są łzy, choroby ale i radości są dla mnie zwykłymi dniami.
Usuń