środa, 20 lipca 2016

DZIEŃ... MUSZĘ JE W KOŃCU PODLICZYĆ :)... JAKOŚ LECI...




Ostatnie dni można nazwać nieco spokojniejszymi, ale zarazem pełnymi oczekiwania na sobotę, kiedy to nareszcie część witaminy dla męża będzie w Polsce, ale wszystko zaczyna się klarować powoli, dzięki całym zastępom Aniołów...

Dziś będzie więcej o mnie, dla odmiany, a temat męża też się przewinie, ale odpoczniemy od raka, witaminy itp. Będzie trochę chaotycznie, bo jeszcze nie pamiętam na jakim dniu skończyłam ostatni post. Nie mogę przypomnieć sobie też poniedziałku, zacznę więc od wtorku. W tym dniu moje córki się dogadały (co jest cudem) i zaprosiły matkę do kina, żebym chociaż trochę odreagowała, a jeżeli dzieci stawiały, to chętnie skorzystałam. I wiecie na czym byłyśmy? Na POGROMCACH DUCHÓW i to w 3D :). Wstyd się przyznać, ale pierwszy raz widziałam film w 3D. Film do zbyt ambitnych nie należał, ale bawiłam się świetnie, zwłaszcza kiedy jedne duchów zaczął wymiotować na zielono. a ja miałam wrażenie, że robi to prosto na mnie :). Najmłodsza pół filmu siedziała z zasłoniętymi oczami, a ja z najstarszą pociechą miałyśmy niezły ubaw. Czasem warto obudzić w sobie dziecko. I rzeczywiście udało mi się na moment zapomnieć o wszystkich problemach. Wybaczcie kiepskiej jakości zdjęcie i moją niefotogeniczność, ale moje dziecko robiło je na szybko, żeby nikt nie widział. Kiedyś nawet nie pokazałabym tej fotki, ale ostatnio i tak zdjęcie moje i męża obiegło internet, więc co mi tam ;). 


Po południe było już mniej rozrywkowe, bo jak to w domu bywa wszystko kręci się wokół obowiązków domowych. Synek na dodatek długo śpi rano, ale chodzi późno spać wieczorem i muszę się gimnastykować, żeby napisać codzienne posty na bloga, wręcz zdarza się, że walczę o laptopa jak lwica, a jak nie wygram, to pisze je o północy. Środa, czyi dziś, stała pod znakiem Urzędu Wojewódzkiego i wyrabiania córce paszportu. Od roku uczęszcza do szkoły o profilu turystycznym, a ja ciągle zapominałam o tym nieszczęsnym paszporcie, ale teraz było to już przymusowe, bo w październiku jadą z klasą za granicę, ale gdzie, to jeszcze tajemnica. Nie wiem tego ani ja, ani dzieciaki. Samo załatwianie nie sprawiło mi problemu, ale dojechanie i zaparkowanie już tak. Przejechałam sobie za daleko od zjazdu do urzędu, a że nie przepadam za nawracaniem na ruchliwych drogach, to zaparkowałam pod jakimś domem. Nie był to blok, ale coś w stylu domu wielorodzinnego. Jakiś starszy pan zatrzymał się i patrzył co dalej będę robiła, trzeba było więc improwizować. Wzięłam telefon do ręki i udając rozmowę, patrzyłam w jedno z okien owego domu, jakbym na kogoś czekała aż wyjdzie. Najwyraźniej pana to uspokoiło, a my spokojnie poszłyśmy do urzędu piechotą. Na miejscu zrobiłyśmy zdjęcia, wypisałyśmy druczek i za dwa tygodnie córka dostanie paszport, a za pięć lat już sama będzie go sobie załatwiała, jako pełnoletnia osoba. 

Po przyjeździe trzeba było zabrać się za podwiązywanie pomidorów w ogródku, co mój mąż, który ma jak na razie zdrowe ręce zrobił tak, że wszystkie leżały na ziemi. Ostatnio z nim ogólnie mam trzy światy, bo odkąd dowiedział się, że nie wolno mu jeść mięsa, od razu osłabł, już na samą myśl o tym :). Gdybym mu o tym nie powiedziała, a nie gotowała niczego z mięsem, to pewnie by się nawet nie zorientował, a tak siła sugestii zadziałała. Dzisiejszy dzień obfitował w takie dziwne rzeczy. Nawet ja, zwykle zorganizowana nalałam mężowi do jego ziółek na raka, koncentratu barszczu, zamiast do zupy. Kurcze, jedno i drugie było czerwone, więc wyszło jak wyszło. W efekcie ziółka trzeba było parzyć raz jeszcze ;). Ta jego dieta na dzień dzisiejszy sprawia mi wielkie problemy. Ma jeść bez glutenu, bez cukru, bez mięsa i same warzywa i owoce ekologiczne. Mój ogródek zaczyna świecić pustkami, a kupienie sprawdzonych warzyw i owoców graniczy z cudem. Jedno co udało mi się wypracować, to pieczenie chleba z mąki gryczanej :). Chlebek wychodzi świetny. Dziś wieczorem zabawię się w chemika i będę przygotowywała witaminę c liposomalną, według przepisu lekarki prowadzącej męża. Mąż musi ją pić mimo wlewów dożylnych, aby utrzymać odpowiedni poziom witaminy c w organizmie przez cały czas. Potrzebuję do tego wanienki ultradźwiękowej, kwasy l - ascorbinowego, wody demineralizowanej, lecytyny, słomki i wagi kuchennej. Cały przepis i wiele informacji na temat tej witaminy możecie znaleźć  TU Do kroplówek dożylnej witaminy c też już jesteśmy przygotowani , tylko pozostaje czekać aż dotrze ona do Polski, czyli na sobotę.


Jeżeli chcielibyście wesprzeć kurację mojego męża, która kosztuje 3, 5 tysiąca złotych miesięcznie, co jest dla nas ogromną kwotą, to będę Wam wdzięczna do końca życia. Można to zrobić wpłacając drobne kwoty na konto na ZRZUTKA.PL lub dołączyć do grupy RATUJEMY IRKA  i podarować coś na toczące się aukcję, lub po prostu samemu coś kupić, a można znaleźć tam na prawdę ciekawe rzeczy. Każdemu, kto okazał i  okaże nam pomoc, już teraz z całego serca dziękuję. W chwili obecnej udało nam się zdobyć fundusze na trzy miesiące kuracji i na szczepionkę na raka, ale kuracja będzie trwała o wiele dużej i nawet nie chcę myśleć o tym, co będzie jeżeli nie uda nam się zebrać pieniędzy na jej kontynuację.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka