środa, 13 lipca 2016

ZAŁATWIMY GADA...





Przez tydzień towarzyszył mi emocjonalny Roller-Coaster, taki, że przedwczoraj mój żołądek odmówił posłuszeństwa. Podziwiam mojego męża, który nie pokazuje po sobie żadnych emocji. Oprócz tego jednego razu, kiedy popłakał się ze wzruszenia... Ale my tutaj na blogu dziś nie będziemy płakać, dzisiejszy post ma być pełen radości i nadziei, dziś się nie wzruszamy i wierzymy :).


Dziś nadszedł wreszcie dzień wizyty u lekarki, która zleciła i rozpisała dawkowanie dożylnej witaminy c. Od rana nie mogłam znaleźć sobie miejsca, jak zwykle przeczuwając najgorsze. I na dodatek jak to zwykle bywa, nie miałam się w co ubrać ;). Podjechaliśmy do przychodni i już na wstępie poinformowano nas, że na wlewy z witaminy c nie wystawiają faktur, to znaczy wystawiają, ale nazywa się to usługa rehabilitacyjna. Mój żołądek od razu znalazł się w gardle. Mimo to czekaliśmy cierpliwie na swoją kolej. Po wejściu do gabinetu zobaczyliśmy bardzo sympatyczną panią doktor, która wszystko nam wytłumaczyła i dała wiele cennych wskazówek. Nie zaczęła od witaminy c, o nie. Najpierw obejrzała całą dokumentację, zrobiła wywiad i kazała wziąć kartkę i długopis. Zaczęła dyktować. Witamina B17 (amigdalina), wilkakora, jakieś drugie zioło, którego nie umiem odczytać, ale ona go sprowadzi, kapsaicyna czyli papryczki habanero z oliwą z oliwek, lewatywy z kawy żeby oczyścić wątrobę i wreszcie nasza upragniona witamina c. I tu spotkało nas zaskoczenie, bo lekarka dała nam namiary na niemiecką aptekę, która robi ją ręcznie i jest dużo tańsza. Pani doktor rozmawiała z nami ponad 1, 5 godziny. Wyszliśmy z wizyty pełni nadziei. W czasie wizyty zadzwonił też do mnie profesor, który zakwalifikował męża do zastrzyków immunoonkologicznych. Bałam się, że go nie będą chcieli tak leczyć, że jest już za późno, ale jak widać jeszcze cień nadziei jest. Immunoonkologia to nowoczesna metoda leczenia nowotworów i możecie poczytać o tym TU Ja wiem, tak na chłopski rozum tyle, że pobierają krew chorego i robią z niego"szczepionkę" na raka. Oczywiście nic nie jest za darmo, ale trzeba w tego gada uderzyć ze wszystkich stron. 
 
Dodatkowo jutro mąż ma wizytę w poradni torakochirurgicznej w Zakopanym, gdzie być może zdecydują się operować męża i usunąć mu przerzuty. Przerzuty są skutkiem raka, więc operacja usunie skutki, a leczenie opisane wcześniej powinno usunąć przyczynę. I ja wierzę, że tak będzie. Komórki nowotworowe są w krwi, i samo usunięcie guzów nic by nie dało, trzeba wywalić to z krwi. No i teraz czas na dawkowanie witaminy c. Zlecono mężowi codzienne podawanie 50 gram witaminy c. Będzie miał dwa razy w tygodniu zmieniany wenflon i w niedzielę przerwa. Koszt jednego takiego wlewu w klinice to 490 zł., a koszt podania w domu to 110 zł.( w tym wenflon, wężyki butelka z solą fizjologiczną). Jest różnica prawda? Czyli miesięczna kuracja w klinice to 12740 zł., a w domu 2860 zł. Dlatego jedziemy do kliniki tylko raz, zobaczyć co i jak, a potem, jak tylko witamina dotrze do nas, zaczynamy w domu kurację. Z pomocą przyjdzie nam kuzynka, która jest pielęgniarką. Na rozpisce mamy zielone światło, bo wyraźnie pisze "można podawać w warunkach domowych". I jeżeli uda się pozbyć gada, to naszą historię będę przekazywała dopóki starczy mi sił, dla innych chorych, by dać im nadzieję.
 


 
I teraz tak patrzę na zdjęcia, że to "można podawać..." oczywiście mi ucięło. Ale do rzeczy. To wszystko, udało nam się dzięki Wam - Aniołom. Nigdy w życiu nie spotkałam tylu Aniołów w jednym czasie i nigdy nikt nie dał nam takiej nadziei jak Wy. I ta pomoc ciągle trwa. Ciągle są aukcje, ciągle piszecie do mnie ze słowami wsparcia, dajecie rady. Bez Was nie było by witaminy c, nie byłoby nadziei, nigdy też nie poznałabym tylu wspaniałych ludzi i nie dowiedziałabym się o możliwości operacji. Ciesze się też, że dzięki, albo przez tą akcję, wiem kto jest moim przyjacielem. Może to detale, ale oddzieliłam ziarna od plew. A plewy to ludzie, którzy potrafili powiedzieć nam prosto w oczy: "po co żebrać, lepiej przygotować się na godną śmierć" i to są osoby znające męża od dziecka. Na szczęście tych plew było niewiele. Dlatego Anioły moje, kolejny raz Wam dziękuję w imieniu swoim, męża i naszych dzieci, i będę dziękowała jeszcze wielokrotnie... I nic więcej dziś nie piszę, bo miało być bez wzruszeń i płaczu... dziś się cieszymy :).


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka