Mam dziś dla Was recenzję książki, która wyjątkowo mnie zaskoczyła, bo biorąc ją do ręki myślałam, że to kolejny romans z przeszkodami i owszem romans też jest, nawet dwa, ale tego, co znalazłam oprócz romansu w życiu bym się nie spodziewała.
Akcja powieści rozpoczyna się w Los Angeles, zimą, tuż przed świętami.
Główna bohaterka - Lullaby studiująca na uniwersytecie muzycznym jest kobietą pewną siebie, wie czego chce i twardo stąpa po ziemi. Do tego cechuje się wyjątkową ambicją. Ma swoje demony przeszłości, które skutecznie udało jej się odgonić, ale tego, co ją dopiero czeka odgonić nie można...
On, Evan jest wysokim blondynem, przystojnym, jak to zwykle w literaturze kobiecej bywa. Należy też do ludzi niesamowicie bogatych. Pracuje w wytwórni muzycznej. Początkowo sprawia bardzo sympatyczne wrażenie, ale pozory mogą mylić i to bardzo...
Drugi On - Louis. Jest profesorem Lullaby. Już przy pierwszym spotkaniu fascynuje dziewczynę, a z czasem ich znajomość przeradza się w coś pięknego i głębokiego. Jest jednak przeszkoda nie do przeskoczenia, a historia nie kończy się jak w typowym romansie.
Evan i Lullaby spotkali się przypadkiem, ona upada na ulicy, on ją podnosi, zaprasza na
czekoladę i zostawia wizytówkę. Pomoże jej w karierze. Przeskakujemy
pół roku później - Evan jest już jej chłopakiem. Płaci za jej wakacje w
Paryżu i na Wyspach Kanaryjskich. Związek wydaje się idealny, ale... brakuje w nim czegoś - słów "kocham Cię". I pozostaje jeszcze zagadka dwóch blizn na łopatkach Evana.
Niestety obaj panowie nie są tymi, za którymi się podają. Kim są? Czy należą do tego świata? Co skrywają przed Lullaby?
Tak, jak wspomniałam na początku, Evan w pierwszej chwili zrobił na mnie dobre wrażenie. Miły, zawsze elegancki, zapraszający na kolację lub czekający z ciepłym posiłkiem, do tego bogaty - facet marzenie. Jednak coś mi w nim nie pasowało, brakowało jakiejś części układanki, a brakujący element okazał się prawdziwym szokiem...
Lullaby polubiłam, głównie za to, że uczucia okazały się dla niej najważniejsze, że wiedziała czego chce i odważyła się po to sięgnąć, mimo wszystko... mimo, że zdawała sobie sprawę, że ta historia nie będzie miała szczęśliwego zakończenia.
Louis, ach, to mężczyzna moich marzeń. Światły, piękny, mądry i szczery. Dla niego również uczucia okazały się najważniejsze, ważniejsze od siły stojącej nad nim. Lullaby zaznała z nim wiele szczęścia, mimo, że trwało to tylko chwilę.
Książka od początku wciąga i zapiera
dech w piersiach od chęci poznania tego, co będzie dalej. Ja chciałam
wiedzieć, już, teraz, natychmiast, ale musiałam czekać i niecierpliwie
przewracać kartkę za kartką. Tajemniczość emanuje z każdej strony. Czuje
się ją prawie namacalnie. Emocje potęguje dodatkowo odwieczna walka
dobra ze złem.Całość napisana jest pięknym i poprawnym językiem, bez przydługich opisów. Autorka idealnie zrównoważyła dialogi z opisami. Jestem pod wrażeniem.
Znalazłam tu dwie sceny, które skojarzyły mi się "Zmierzchem" kiedy to Edward ratuje Bellę przed rozpędzonym samochodem i nikt nie wie, jakim sposobem znalazł się przy niej wciągu sekundy. Potem bal, altanka... tak, jak w "Zmierzchu". Nawet sama bohaterka, w którymś momencie wspomina "Zmierzch". W niczym mi to jednak nie przeszkadzało, a nawet wydaje mi się, że te sceny były opisane lepiej niż w w "Zmierzchu"
Bardzo, ale to bardzo podoba mi się okładka i jej kolorystyka. Piękna i delikatna, i te ledwo widoczne skrzydła... Sama książka jest powieścią na jeden wieczór, po pierwsze nie oderwiecie się od niej przez cały wieczór, a po drugie, nie jest zbyt obszerna, więc dość szybko docieramy do finałowej sceny. Jest jedna rzecz, którą bym zmieniła i jest nią tytuł, który nijak mi nie pasuje do treści. Niby wiem czego dotyczy, ale mimo wszystko jakoś minie współgra z całością.
Książkę zaliczono do literatury kobiecej i z całą pewnością do takiej należy, z tym, że oprócz kobiecej treści, znajdziemy w niej jeszcze nutkę fantasy. Polecam "365 dni. Zobaczymy się znów" wszystkim,tym, którzy lubią nietuzinkowe akcje i element zaskoczenia .
Bardzo, ale to bardzo podoba mi się okładka i jej kolorystyka. Piękna i delikatna, i te ledwo widoczne skrzydła... Sama książka jest powieścią na jeden wieczór, po pierwsze nie oderwiecie się od niej przez cały wieczór, a po drugie, nie jest zbyt obszerna, więc dość szybko docieramy do finałowej sceny. Jest jedna rzecz, którą bym zmieniła i jest nią tytuł, który nijak mi nie pasuje do treści. Niby wiem czego dotyczy, ale mimo wszystko jakoś minie współgra z całością.
Książkę zaliczono do literatury kobiecej i z całą pewnością do takiej należy, z tym, że oprócz kobiecej treści, znajdziemy w niej jeszcze nutkę fantasy. Polecam "365 dni. Zobaczymy się znów" wszystkim,tym, którzy lubią nietuzinkowe akcje i element zaskoczenia .
Za możliwość przeczytania powieści dziękuję wydawnictwu NOVAE RES
i zapraszam serdecznie do polubienia fp wydawnictwa na facebooku TU
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.