niedziela, 21 sierpnia 2016

JEDZIEMY DO GDAŃSKA...





Pamiętacie moje poszukiwania rezonansu magnetycznego dla córki? Telefony po całej Polsce, bo nigdzie nie wykonywali akurat takiego badania. W końcu udało się go zrobić i nadszedł czas wyjazdu do lekarza, który być może zdecyduje, że naczyniaki córki można wyciąć doszczętnie...

Już dziś o godzinie osiemnastej wyruszamy w podróż na drugi koniec Polski. Nie byłoby w tym nic takiego, bo mamy cały plan podróży i pobytu, poniedziałek wolny, nocleg zapewniony, babski wieczór z Sylwią z Sylwia testuje i radzi też, ale... no właśnie, zawsze musi być ale. Boję się, bo od dwóch tygodni synek ma ogromny refluks. Męczy go to do tego stopnia, że w nocy traci oddech i czasem sporo muszę się natrudzić żeby go odzyskał. Byliśmy u lekarza, nawet u dwóch, zrobiono mu usg, zapisano leki, ale refluks nadal jest. Nieco mniejszy, ale jest. I tego się boję, że mąż zaśnie, a śpi twardo i nie usłyszy bezdechu u synka. Obiecał, że nie będzie spał wcale, ale ile można nie spać? Zwłaszcza, że on sam jest chory i osłabiony. Powiem Wam, że panikuję ogromnie. Spakowałam już nawet obu do szpitala, gdyby musieli wzywać pogotowie, bo tam mieliby pewniejsza opiekę. 

Wymyśliłam jeszcze jeden środek zapobiegawczy, w postaci córki, która będzie spała z nimi w tym samym pokoju. Wtedy albo jedno, albo drugie usłyszy kaszel małego. Ciężko być matką. Każdy wyjazd wiąże się ze stresem. Jadę pomóc jednemu dziecku, a drżę o drugie. Dobrze, że o trzecie dodatkowo nie muszę. Dochodzi jeszcze to, że mąż nie będzie miał przez trzy dni wlewów z witaminy C, bo nie będzie miał mu ich kto zrobić, a nawet gdyby miał, to kto w tym czasie zajmie się synkiem przez trzy godziny. Chyba wpadam w paranoję. 

Kilka postów temu pisałam o tym, jak się cieszę, że odpocznę od kroplówek, że naładuję akumulatory nad morzem, że pozwiedzam i pobędę z najstarszym dzieckiem i zrobię to wszystko, ale w tle ciągle będzie strach i telefony co pięć minut, z pytaniem czy wszystko jest w porządku. Takie to żywot matki, która bierze zawsze wszystko na siebie. W każdym razie po przyjeździe już bez zastanawiania się jadę z synkiem do szpitala. Wiadomo, że zawsze chce się tego uniknąć, ale innego wyjścia nie widzę, skoro lekarstwa nie pomagają.

Spotykamy się więc tutaj w środę, a ja zdam wtedy relację z tego jak mąż sobie poradził i czy mi udało się chociaż na moment odetchnąć :).

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka