Nadeszła pora na kolejny wpis pamiętnikowy. Ostatni nie był zbyt optymistyczny... ale w czasem tak jest, że nade mną wiszą bardziej niż zwykle czarne chmury...Dziś będzie trochę bardziej optymistycznie, albo inaczej, będzie bardziej zwykle...
Zacznę może od tego, że w ubiegłym tygodniu mąż miał wizytę w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie. Liczyliśmy po cichu, że uda się go wciągnąć do jakiegoś programu, który testuje leki immunoonkologiczne. No cóż, program był, ale o tym za chwilę. Od razu po przekroczeniu progu gabinetu profesora Szczylika został odesłany do Otwocka, a tam do innego profesora. Zaproponowano mu podpisanie umowy, dotyczącej programu, w którym testowano by na nim i dziewiątce innych osób, chemioterapię w tabletkach, bardzo podobną do tej, którą już brał i która nie pomogła. Z tym, że ta, którą mu proponowano miała dużo większe skutki uboczne. Podpisując umowę, chory zobowiązuje się, że odstawi wszystkie suplementy i witaminy, będzie co dwa tygodnie przyjeżdżał na badania do Otwocka i będzie zażywał leki. Taki sobie królik doświadczalny. Firma, która jest sponsorem badań takie postawiła warunki. Jaki byłby procent na powstrzymanie choroby (na raka nerki nie ma chemii, która leczy, może jedynie powstrzymać chorobę) tego nie wiadomo, no bo to przecież testy, a jeżeli mężowi coś by się stało w związku z zażywaniem owych leków, dostałby odszkodowanie. Niezła perspektywa. W każdym razie tym razem nie mogłam za niego zadecydować, mimo,że o to prosił. Nie mogłam decydować o jego życiu. Mąż sam podjął decyzję, że nie skorzysta z propozycji, tym bardziej, że nie wolno by mu było stosować witaminy c i wszystkiego co wzmacnia organizm do walki z rakiem. To byłoby samobójstwo. Nie dziwię się jednak firmie, że takie stawia warunki, bo w przypadku stosowania przez pacjentów innych środków, badania byłyby niemiarodajne. Uważam jednak, że mąż podjął dobrą decyzję. Ja sama by taką podjęła. Wiemy, że poprzednia chemioterapia nie przyniosła żadnych rezultatów,a ręcz pogorszyła jego stan i to przeważyło w decyzji.
W tym samym dniu w naszym domu pojawił się nowy domownik rodzaju żeńskiego, który dostał imię "Mała". Jej imię jest wprost proporcjonalne do jej wielkości, bo waży aż 80 deko (weterynarz kazał nam założyć jej smycz z dzwoneczkiem żebyśmy tego maleństwa przypadkiem nie przydepnęli, kiedy bezszelestnie pobiegnie pod nasze nogi) Ma osiem tygodni, teraz już dziewięć i jest mieszańcem dwóch ras, pinczera i yorka. Na dzień dzisiejszy ciężko jeszcze zauważyć podobiznę do którejkolwiek rasy.
Powiem Wam, że ten mały piesek przewrócił na nowo nasze życie do góry nogami. Czuję się jakbym w domu miała niemowlaka.Piszczy kiedy nawet na minutę jest sama, ciągle chce się bawić, w nocy trzeba do niej wstawać i najchętniej byłaby na rękach. W zamian daje nam ogromną radość i już widoczne przywiązanie. Kiedy tylko nie śpi, biega po całym domu, najchętniej za synkiem, który zaczyna jej dokuczać. teraz musimy pilnować ich obu, żeby jedno nie zrobiło krzywdy drugiemu.
Pierwsze kilka nocy mąż przeniósł się do salonu razem z Małą i... spał z ręką w jej domku z pudełka oraz wstawał kiedy piszczała. Dziś w nocy zastrajkował i nie ruszyło go nawet wycie psiny. Zastanawiałam się kto, kogo przetrzyma - pierwszy skapitulował pies :). Swoją drogą to bardzo mi się podobało to nocne wstawanie męża. Ma teraz pojęcie jak mi się wstawało przez dwa lata do synka. Jak się sam nie przekonał, to nie uwierzył. Oczywiście on i tak ma gorzej itd. A niech ma!
Sporym problemem jest też nauczenie jej załatwiania potrzeb w określonym miejscu. Weterynarz kazał na razie nie wyprowadzać jej zbyt często na dwór, do momentu kiedy jej nie zaszczepi na wszystkie psie choroby. Tak szczerze mówiąc, to nie wiem czy to wyprowadzanie w sezonie jesienno - zimowym się uda, bo Mała trzęsie się na dworze jak osika. Wracając do problemu. Zaopatrzyliśmy się w kuwetę, ale upolowanie momentu jej sikania jest tak samo możliwe jak trafienie szóstki w totka. Może gdyby dzieciaki nie brały jej sobie z rąk do rąk, to by się udało, ale na dzień dzisiejszy nie jest łatwo. Mam nadzieję, że nie będzie to jednak niemożliwe.
Wyjść z mężem razem z domu też nie możemy nie załatwiając wcześniej "opiekunki" do pieska, bo tak przeraźliwie piszczy, kiedy nikogo nie ma, że serce się kraje. Ale co tam, najważniejsze, że znów coś się dzieje :).
Na fascynowaniu się tym maleńkim stworzeniem upłynęły nam dni i na codziennych obowiązkach. Nadal kroplówki, soczki, zakupy produktów ekologicznych itd. W każdym sklepie wiem już gdzie znajdują odpowiednie produkty, z odpowiednim składem. Wiem która firma produkuje śledzie bez konserwantów i innych dodatków. Wiem, jaka firma (jedna jedyna) wyrabia wędliny bez konserwantów. Każdy słoiczek, pudełko i woreczek ma"obcykane" pod kontem składu. Zauważyłam też, że dzięki diecie męża i my lepiej i zdrowiej się odżywiamy, bo teraz jestem świadoma tego, co się wdanej żywności znajduje i ile jest żywności w żywności.
Jedynie dzisiaj trochę się rozerwałam. Najpierw namawianiem synka do pójścia do przedszkola, bo po początkowej euforii nastąpił dziś u niego kryzys, a potem wybrałam się po odbiór paszportu córki. Uczęszcza do Technikum Turystycznego i paszport w jej wypadku jest niezbędny. W samym odbiorze nie byłoby nic szczególnego, no może prócz pani urzędniczki, która była bardzo niezadowolona, że musi przerwać rozwiązywanie krzyżówek. Dziwne było to, że na ogromnym parkingu nie znalazłam ani jednego miejsca do zaparkowania, mimo, że w środku w urzędzie było pusto. Objechałam trzy razy parking, co zajęło mi dobre pół godziny, bo żeby tego dokonać, trzeba było przejechać przez kilka skrzyżowań i... nic nie znalazłam. Zaparkowałam więc na osiedlu i podeszłam piechotą, a tam magia, były już miejsca. Normalnie magia. I tyle. Nic ciekawego prawda?
O moich wątpliwościach, fochach i smuteczkach, oraz walce o wejście do świata mojego męża, świata, w którym ostatnio się zamyka będzie następnym razem, bo jeszcze nie obrałam taktyki, czy zwyciężyć typowo kobiecym sposobem, czy próbować rozmowy...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.