Czekałam dwa lata, wreszcie byłam, widziałam i mam już swoje zdanie na temat filmu "Ciemniejsza strona Greya". Kto nie wie, a pewnie nie ma takiej osoby, przypominam, że jest to kontynuacja słynnej na cały świat serii o Christianie i Anie...
Już na początku pragnę dodać, że mam wielką słabość do Greya, mimo, że niektórzy twierdzą, że to powieść dla niewyżytych gospodyń domowych. Nie należę ani do gospodyń, ani do niewyżytych, a jednak... Grey ma to coś. Dzisiejsza średnia wieku na seansie również temu przeczy, bo cała 1 b była też z Panią nauczycielką na owym filmie. Czy to akurat odpowiedni film dla siedemnastolatków, hmmm, nie mnie oceniać.
Tyle czekania, tyle emocji, czekanie do późnych godzin nocnych, żeby zdobyć bilety w przedsprzedaży, a tu pierwsza połowa filmu i oczy zaczynały same się zamykać. Ciągłe rozmowy Any z Christianem, przerywane od czasu do czasu waniliowym seksem, bo przecież tutaj Christian uczy się żyć bez sadomasochizmu i dla odmiany kilka maili bądź esemesów... i tak przez godzinę. A propos scen seksu, w tym względzie zdecydowanie zmiana reżysera wyszła na minus. W poprzedniej części seks był piękny, pozostawiający pole dla wyobraźni, tutaj otrzymaliśmy również seks, ale pokazany bardziej fachowo i praktycznie - subtelności w tym nie było wcale, a przecież waniliowy seks miał być właśnie taki. Nie podobało mi się to. Christian się zmienia, kocha, oświadcza się, a "kocha się" sztywno i jakoś tak niemrawo. No i te jego mięsiste usta... non stop uśmiechnięte... niewiele zostało z Pana Szarego. Chociaż jeden z gadżetów pokazanych w tych właśnie chwilach uniesień nieco mnie zaintrygował. Wiem, wiem, w drugiej części książki on się zmienia, ale nie aż tak, żeby zamienić się w potulnego baranka... Za to druga połowa filmu pozwoliła widzowi dać się ponieść. Akcja zaczęła dziać się szybko i o wiele bardziej interesująco. Kto by pomyślał, że Christian musi mieć awarię helikoptera, żeby zaczęło się coś dziać ;).
To sceny seksu mamy już za sobą. Teraz muzyka. Pamiętacie piosenki z pierwszej części, mnie utkwiły w głowie na stałe co najmniej cztery, tutaj nie wiem czy będzie chociaż jedna. Trzeba jednak przyznać, że Zayn i Taylor Swift stworzyli coś fajnego i to coś zostało świetnie wkomponowane w fabułę. Wyobraźcie sobie rejs, cudowne widoki, wiatr we włosach i ta piosenka w tle - cudownie. To chyba jedna z lepszych i piękniejszych scen w filmie.
Kilka scen zostało zmienionych, kilka jest nakręconych zgodnie z fabułą książki, a jeszcze inne pominięto, co jest zrozumiałe, bo nigdy nie da się zamieścić w filmie tego, co można w książce. Jednak zabrakło mi tu czegoś. Chyba każdy, kto oglądał "50 twarzy Greya" pamięta scenę w windzie, Christiana grającego na fortepianie, szybowanie o świcie, lot charlie tango, czerwony pokój i pawie pióro oraz... przygryzioną wargę Any - to są sceny, które zapadają w pamięć, takie obrazy... tutaj żadna scena w ten sposób na mnie nie zadziałała, a szkoda. I jak tak można było pominąć przygryzanie wargi? No jak? Przecież to była prawie wizytówka filmu.
Świetnie za to pokazano przemianę Any, która jest teraz pyskatą dziewczyną, nie dającą sobie w kaszę dmuchać, z poczuciem humoru. Właśnie, humor, nie zabrakło go w filmie, a kilka scen spowodowało, że można było się szczerze pośmiać. Z chęcią wymieniłabym je, ale nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów :).
I jeszcze gra aktorska - nie jest to może super wybitna gra, ale przyjemna dla oka, zwłaszcza kiedy Dornan gra bez ubrania.
Podsumowując - tak, jak wyżej wspomniałam, nie było wielkiego WOW, ale mimo to spędziłam przyjemnie czas. Grey zawsze będzie moim ulubieńcem, bardziej w wersji papierowej, ale i na kolejną część filmu, który będzie miał premierę już za rok, chętnie się wybiorę.
Tyle czekania, tyle emocji, czekanie do późnych godzin nocnych, żeby zdobyć bilety w przedsprzedaży, a tu pierwsza połowa filmu i oczy zaczynały same się zamykać. Ciągłe rozmowy Any z Christianem, przerywane od czasu do czasu waniliowym seksem, bo przecież tutaj Christian uczy się żyć bez sadomasochizmu i dla odmiany kilka maili bądź esemesów... i tak przez godzinę. A propos scen seksu, w tym względzie zdecydowanie zmiana reżysera wyszła na minus. W poprzedniej części seks był piękny, pozostawiający pole dla wyobraźni, tutaj otrzymaliśmy również seks, ale pokazany bardziej fachowo i praktycznie - subtelności w tym nie było wcale, a przecież waniliowy seks miał być właśnie taki. Nie podobało mi się to. Christian się zmienia, kocha, oświadcza się, a "kocha się" sztywno i jakoś tak niemrawo. No i te jego mięsiste usta... non stop uśmiechnięte... niewiele zostało z Pana Szarego. Chociaż jeden z gadżetów pokazanych w tych właśnie chwilach uniesień nieco mnie zaintrygował. Wiem, wiem, w drugiej części książki on się zmienia, ale nie aż tak, żeby zamienić się w potulnego baranka... Za to druga połowa filmu pozwoliła widzowi dać się ponieść. Akcja zaczęła dziać się szybko i o wiele bardziej interesująco. Kto by pomyślał, że Christian musi mieć awarię helikoptera, żeby zaczęło się coś dziać ;).
To sceny seksu mamy już za sobą. Teraz muzyka. Pamiętacie piosenki z pierwszej części, mnie utkwiły w głowie na stałe co najmniej cztery, tutaj nie wiem czy będzie chociaż jedna. Trzeba jednak przyznać, że Zayn i Taylor Swift stworzyli coś fajnego i to coś zostało świetnie wkomponowane w fabułę. Wyobraźcie sobie rejs, cudowne widoki, wiatr we włosach i ta piosenka w tle - cudownie. To chyba jedna z lepszych i piękniejszych scen w filmie.
Kilka scen zostało zmienionych, kilka jest nakręconych zgodnie z fabułą książki, a jeszcze inne pominięto, co jest zrozumiałe, bo nigdy nie da się zamieścić w filmie tego, co można w książce. Jednak zabrakło mi tu czegoś. Chyba każdy, kto oglądał "50 twarzy Greya" pamięta scenę w windzie, Christiana grającego na fortepianie, szybowanie o świcie, lot charlie tango, czerwony pokój i pawie pióro oraz... przygryzioną wargę Any - to są sceny, które zapadają w pamięć, takie obrazy... tutaj żadna scena w ten sposób na mnie nie zadziałała, a szkoda. I jak tak można było pominąć przygryzanie wargi? No jak? Przecież to była prawie wizytówka filmu.
Świetnie za to pokazano przemianę Any, która jest teraz pyskatą dziewczyną, nie dającą sobie w kaszę dmuchać, z poczuciem humoru. Właśnie, humor, nie zabrakło go w filmie, a kilka scen spowodowało, że można było się szczerze pośmiać. Z chęcią wymieniłabym je, ale nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów :).
I jeszcze gra aktorska - nie jest to może super wybitna gra, ale przyjemna dla oka, zwłaszcza kiedy Dornan gra bez ubrania.
Podsumowując - tak, jak wyżej wspomniałam, nie było wielkiego WOW, ale mimo to spędziłam przyjemnie czas. Grey zawsze będzie moim ulubieńcem, bardziej w wersji papierowej, ale i na kolejną część filmu, który będzie miał premierę już za rok, chętnie się wybiorę.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.