Odpuściłam, w tym roku odpuściłam całe przedświąteczne bieganie, porządki w każdym kąciku, wypasione jedzenie, którego i tak nikt nie je, bo w domu ma swoje... i dobrze mi z tym.
W pierwszych słowach postu, pragnę życzyć Wam Świąt spokojnych i rodzinnych. Usiądźmy wszyscy razem, z mężem, dziećmi, mamą, tatą, rodzeństwem czy dalszą rodziną. Cieszmy się, że jesteśmy razem. Święta Wielkanocne, to szczególne święta. Symbolizują one zwycięstwo życia nad śmiercią. Są inne od Bożego Narodzenia, ważniejsze... Wszak dzieci rodzą się codziennie, ale nie codziennie się zmartwychwstaje. Dla mnie również są one szczególne. Kiedyś były tylko ulubionymi, a od pięciu lat są szczególnymi. To pięć lat temu, kilka dni przed Wielkanocą dowiedziałam się, że kiełkuje we mnie nowe życie, a mąż... on w tym samym czasie usłyszał, że zamieszkała w nim śmierć. Jak się domyślacie - radość przeplatała się z łzami, no i zaczęła się walka - życie kontra śmierć... Dlatego co roku o tej porze, wkraczam w okres świąteczny pełna nadziei, że wiosna, że życie jednak zwycięży.
To główny powód, ale jest jeszcze drugi, z powodu którego, w tym roku będzie inaczej niż zwykle. Zaczęło się od remontu, na kilka dni przed świętami. Kiedyś ja pomogłam komuś, teraz ten ktoś, w ramach rewanżu pomógł mi, a raczej podarował coś, to coś, to komplet nowych mebli do salonu. Meble są cudowne, jednak wymagały poskręcania, a to zajęło nam trzy dni. Do tego doszło gipsowanie miejsc po kołkach rozporowych ze starych mebli, wynoszenie itd. W efekcie końcowym mamy piękny salon, ale reszta domu posprzątana nieciekawie. Co roku miałam wysprzątany każdy kąt, przygotowane własnoręcznie mnóstwo jedzenia i wszystko było zapięte na ostatni guzik, co owocowało tym, że kiedy nadchodził wielkanocny poranek, ja nie czułam radości tylko zakwasy. Jakoś nie umiałam świętować bez tej całej szarpaniny. Zakotwiczone było we mnie poczucie, że na świętowanie trzeba sobie zasłużyć. Tym razem odpuściłam. Jest czysto, ale nie sterylnie. Są umyte okna, upieczony baranek i zajączek. Jest jedzenie, ale tyle, żeby go zjeść, a nie wpychać na siłę i wiecie co? Dobrze mi z tym i nie żałuję, bo te święta spędzę inaczej. Pozostało jeszcze pomalowanie pisanek. Będzie rodzinnie i spokojnie. Poczytam, nadrobię recenzje na blogu, poczytam też Wasze blogi. Nie będę myślała o chorobie męża, naładuję akumulatory, bo już we wtorek czeka nas wizyta u czeskiego profesora, a w środę u polskiego onkologa. Będziemy musieli podjąć bardzo ważne decyzje odnośnie dalszego leczenia męża. Musimy zrobić coś więcej niż do tej pory, bo ostatni wynik TK pokazał, że nie jest dobrze. Owszem guzy nie rosną, ale pojawił się naciek na płucu, co oznacza, że rak wybiera się na kolejny organ, na co pozwolić nie możemy. Prawdopodobnie będzie trzeba połączyć siły, czyli zastosować leczenie konwencjonalne z naturalnym. Jeszcze osiem miesięcy temu nie było takiej możliwości, teraz okazuje się, że lekarze być może zdecydują się na radioterapię, a czeski profesor na leczenie Obdivo. Nie wiem jednak na dzień dzisiejszy czy można to łączyć. Dlatego tak ważne jest aby nabrać sił, bo znów trzeba będzie walczyć, nawet jeżeli mielibyśmy ponieść klęskę, to nie odpuścimy, bo "być zwyciężonym i nie ulec to zwycięstwo, zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska".
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.