"Graffiti Moon" to typowa "młodzieżówka", czyli książka o młodzieży i dla młodzieży. No... może nie taka typowa - to określenie zdecydowanie do niej nie pasuje, ale reszta się zgadza. Czy ja, jako przedstawicielka starszej już "młodzieży" odnalazłam się w tym klimacie? Zapraszam do lektury.
Lucy - to nastolatka o romantycznej duszy. Niby zwykła dziewczyna, jakich wiele... Od jakiegoś czasu Lucy zakochana jest w pewnym malarzu, który fascynuje ją swoimi obrazami przedstawianymi przy pomocy graffiti. Jednak żeby go spotkać, najpierw musi odnaleźć tajemniczego Shadow, a niestety nawet ci, którzy go znają, nie chcą puścić pary z ust. Dziewczyna nie da jednak łatwo za wygraną, a prawda, jaką przyjdzie jej poznać może bardzo ją zaskoczyć.
Ed to kolega Lucy. W chwili kiedy go poznajemy, to raczej były kolega po tym, jak dziewczyna złamała mu nos na pierwszej randce. Chłopak wychowuje się w biednej rodzinie, co zmusza go do porzucenia nauki i zatrudnienia się w sklepie jako sprzedawca. Jednak nie ten fach jest jego marzeniem - Ed chce być artystą i ma ku temu spore predyspozycje.
Oprócz głównej dwójki bohaterów znajdziemy tutaj całą rzeszę innych, bez których fabuła zdecydowanie nie byłaby tak intrygująca, jednak to Lucy i Ed stanowią podporę akcji... no i tajmniczy Shadow... Jeden dzień z ich życia i jedna książka, która mimo, że nie mieści miliona stron, potrafi pokazać nam bardzo dużo.
Pamiętam jak w szkole podstawowej, moja polonistka uczyła nas interpretacji wierszy. Ile było osób w klasie, tyle było interpretacji, bo każdy inaczej rozumiał sztukę. Tak samo jest w "Graffiti Mooon". Jeden obraz namalowany farbą w spray - u, a możliwości jego zrozumienia nieograniczona ilość. Rozdziały pisane naprzemiennie, pokazane z punktu widzenia różnych bohaterów i niezwykle barwne i żywe opisy pozwalają czytelnikowi doskonale wczuć się w szereg odczuć jakie targają opisywaną młodzieżą. Autorka ma niesamowicie plastyczny styl literacki, a dodatkowo potrafiła całość złożyć w niesamowicie oryginalną i wciągającą treść. To prawdziwa sztuka ukazać oczami dorosłego świat nastolatków, tak różny przecież od naszego. Poszukiwanie swego miejsca w życiu, stylu i miłości, a zarazem uczenia się dorosłości - to ich świat, świat młodzieży, o którym my dorośli zapomnieliśmy do tego stopnia, że zupełnie go nie rozumiemy...
Powieść zdecydowanie mi się podobała. Ma w sobie to coś, co trudno określić jednym słowem. Jest tajemniczo, jest interesująco i są porywy serca - czyli wszystko to, czego zawsze szukam w książkach. Zapraszam na premierę powieści już 24.01.2018 roku.
|
LUCY Pedałuję z całych sił, w dół Rose Drive, gdzie domy pływają w kałużach pomarańczowego światła latarń. Gdzie ludzie siedzą na werandach w nadziei na chłodny powiew. Tak bardzo chcę zdążyć. Błagam. Właśnie przyszedłem do pracowni. Są tu twoi goście od graffiti, Shadow i Poeta, napisał Al, a ja wyruszyłam w drogę pośród nocy, pod niebem, pod krwawiącym niebem, które powoli czerniało. Tata, siedzący przed swoim skladzikiem, zawołał za mną: - Tak wcześnie umówiłaś się z Jazz? Gdzie się pali, Lucy Dervish? We mnie. Pod skórą. Żebym tylko zdążyła. Żebym wreszcie spotkała Shadowa. Poetę też, ale przede wszystkim jego. Faceta, który maluje w ciemnościach. Maluje ptaki uwięzione na ceglanych murach i ludzi zagubionych w widmowych lasach. Maluje chłopaków, którym z serca wyrasta trawa i dziewczyny z kosiarkami. Artysta malujący takie rzeczy to ktoś, w kim mogłabym się zakochać. Tak naprawdę. Tak niewiele dzieli mnie od spotkania z nim i tak bardzo tego pragnę. Mama powiada, że chwila, kiedy pragnienie zderza się z realizacją, to chwila prawdy. Chcę tego. Chcę wpaść prosto na niego, niech siła zderzenia sprawi, że nasze myśli wysypią się na ziemię, a my pozbieramy je dla siebie nawzajem, a potem je sobie zwrócimy, niczym kopczyki lśniących kamieni. W miejscu, gdzie Singer Street osiąga najwyższy punkt, ukazuje się miasto, wznosi się neonowo błękitne. Gdzieś w głębi nieba czai się burza, próbuje przebić się na powierzchnię przez falę gorąca. Z daleka dobiega śmiech. Na rozsypującym się murze widnieje jedno z dzieł Shadowa, serce, które pękło w wyniku trzęsienia ziemi. Pod spodem widnieje napis Powyżej skali Richtera. Serce nie wygląda jak z walentynkowej kartki, tylko całkiem realistycznie, ma żyły, arterie, komory i przedsionki. Las rozmiaru pięści w środku klatki piersiowej. Odrywam dłonie od hamulców, puszczam. Drzewa i ogrodzenia zlewają się ze sobą, beton mógłby być niebem, fabryki rozciągają się przede mną jak upstrzony światłem sen. Skręcam i pędzę dalej ulicą, przy której znajduje się pracownia Ala. Siedzi na stopniach, nad jego głową krążą maleńkie ćmy, bawią się w blasku. Pędzę w stronę cienia. Shadow. Cień. Zaraz nastąpi zderzenie. Ostatni odcinek pokonuję w szaleńczym tempie, zatrzymuję się gwałtownie. - Jestem. Udało się. Jak wyglądam? Al dopija kawę i stawia kubek na stopniu. - Jak dziewczyna, która spóźniła się jakieś pięć minut. ED Noc jest bardzo gorąca, zwłaszcza jak na październik. Na ulicach jest więcej ludzi niż zwykle, więc szybko maluję niebo. Oczy dookoła głowy. Wypatruję glin. Wypatruję intruzów. Maluję żagle i wszystkie inne rzeczy, które krzyczą, że chcą z puszki na ścianę. Popatrz, popatrz. Wydobądź mnie, wypuść na wolność. Mój pierwszy graf przedstawiał dziewczynę. Drugi – drzwi w ceglanej ścianie. Potem malowałem ogromne drzwi. Potem nieba. Otwarte nieba namalowane nad namalowanymi drzwiami i namalowane ptaki przemykające po cegłach, próbujące odfrunąć. Ptaszku, ciekawe, co sobie myślisz. Pochodzisz z puszki farby. Dzisiaj maluję ptaka, który przez cały dzień tkwił mi w głowie. Mały żółty koleś, leży sobie na pięknej zielonej trawce. Brzuchem do góry, łapki sterczą w powietrzu. Może śpi. Może jest martwy. Odcień żółci jest odpowiedni. Zieleni też. Niebo do kitu. Potrzebny mi błękit, który wyrywa flaki. Tutaj takiego się nie spotka. Bert wytrwale go dla mnie szukał. Tak z raz na tydzień pokazywał mi kolejny odcień, przysłany na specjalne zamówienie. - Blisko, szefie – mówiłem za każdym razem. – Ale nie do końca. Zmarł dwa miesiące temu, nie zdążył go znaleźć. Dostarczył mi wszystkie pozostałe kolory, których potrzebowałem. Zieleń, na której leży żółty ptak znalazł ponad dwa lata temu, kiedy przerwałem szkołę i zacząłem u niego pracować. W dziesiątej klasie jakoś dotrwałem do końca czerwca, dłużej jednak nie dałem rady. - Dobry początek – powiedział Bert pierwszego dnia, wręczając mi zieleń. – Naprawdę niezły.- Ten kolor jest zajebiście piękny – stwierdziłem, wyciskając trochę farby na kartkę. Uznałem to za dowód, że podjąłem słuszną decyzję, rezygnując ze szkoły. A mama myliła się, próbując mnie namówić, żebym został. - Zajebiście piękny – powtórzył Bert, oglądając się przez ramię. – Ale nie używaj takich słów przy Valerie. – Bert zawsze przeklinał jak dzieciak, który boi się, że go przyłapią. Naśmiewałem się z tego aż do dnia, gdy to mnie Val przyłapała na przekleństwach. Tego dnia śmiał się Bert. - Co cię tak bawi? – odzywa się głos za moimi plecami. - Kurde, Leo. – Trochę niebieskiego niechcący włazi na trawę. – Nie skradaj się tak. - Wołam cię z daleka. Poza tym rada miejska pozwoliła tu malować, zapomniałeś? – rzuca, kończąc bułkę z nadzieniem kiełbasianym. – Lubię tego kopa, kiedy pracujemy w miejscach, gdzie mogą nas złapać. - A ja lubię kopa, który daje mi samo malowanie – odpowiadam. Przygląda mi się przez chwilę. - Dzwoniłem wcześniej do ciebie. Nie było połączenia. - Aha. Nie zapłaciłem abonamentu. – Podaję mu puszkę z farbą. – Jestem głodny. Pisz. Leo patrzy na rozległe błękitne niebo wiszące nad żółtym ptakiem. Wskazuje na sylwetkę dzieciaka. - Dobre.Podczas gdy on się zastanawia, ja rozglądam się dokoła. Po drugiej stronie ulicy, na schodach przed pracownią szklarską siedzi ten starszy gość, który tam pracuje. Patrzy na nas i pisze esemes. Przynajmniej wiadomo, że nie dzwoni po gliny. Leo zawsze dopasowuje swoje słowa do obrazu. Czasem używa fontów wyszukanych w sieci. Czasem sam wymyśla fonty, nadaje im nazwy. Dzisiaj wypisuje na chmurach słowo Pokój literami, które przypominają dym, wiją się i dryfują w powietrzu. Zabawne, że dwie osoby patrzą na ten sam obraz i dostrzegają w nim coś zupełnie innego. Ja nie widzę pokoju, patrząc na tego ptaka. Widzę swoją przyszłość. Mam nadzieję, że on jednak tylko śpi. Leo przesuwa dłonią wzdłuż muru, składa podpis. Zawsze w ten sam sposób. Swój, potem mój, fontem o nazwie Phantasm. Poeta. Shadow. |
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.