Hmmm... wyjątkowo ciężko jest mi określić co czułam czytając "Narzeczoną księcia". Zaczęło się od ziewania, a skończyło na niedosycie. W każdym razie wiem, że powinnam zacząć lekturę w dzień, kiedy to mój umysł pracuje jeszcze na normalnym poziomie.
Zazwyczaj pisanie recenzji rozpoczynam od przedstawienia charakterystyki głównych bohaterów. Dziś będzie inaczej, bo rozpocznę od ogólnego zarysu książki, a bohaterów chyba opisywać szczegółowo nie będę wcale.
Moje czytanie rozłożyło się w czasie. Rozpoczęłam późnym wieczorem i kiedy tak starałam się przebrnąć przez pierszy długi wstęp, który opisuje bardzo humorystycznym językiem skrócony życiorys autora i kilka perypetii z jego udziałem, oczy zaczęły mi się same zamykać. Zwyczajnie mój umysł nie mógł "przerobić" tych wszystkich informacji, mimo, że opisane były w zabawny sposób. Miałam przed oczami tylko nawiasy, nawiasy i nawiasy. Chwilami myślałam, że "Narzeczona księcia" składa się wyłącznie z nawiasów. Tego wieczoru odpuściłam, z zamiarem powrotu rano i tak było... powróciłam, a tam... kolejny długi wstęp! Tym raziem jednak było łatwiej.
Kiedy już przebrniemy przez wstępy, ropoczyna się historia jak z bajki o księżniczkach. Piękna, aczkolwiek nieco głupiutka księżniczka chwilę po śmierci swego narzeczonego, godzi się na ślub z następcą tronu. Niestety nie dane jej jest cieszyć się narzeczeństwem, gdyż zostaje uprowadzona przez trójkę delikwentów. Oczywiście za porwaną wyrusza pościg i... cień... Od tej chwili rozpoczyna się przygoda, w której autor nie pozwala bohaterom na najmniejszą chwilę odpoczynku.
Trzeba przyznać, że autor ma bardzo specyficzne i oryginalne poczucie chumoru. Pisze bardzo lekko i przyjemnie, chwilami wręcz można "umrzeć ze śmiechu", a jednak jakoś jego styl do mnie nie przemawia. Chyba za dużo tego śmiechu jak dla mnie, a bohaterowie są przerysowani, przez co historia robi się nienaturalna. Kontrast postaci jest ogromny, jak również sposób ich opisu. Lubię kiedy w powieściach jest smutno wtedy, kiedy tak być powinno i wcale nie bawią mnie ironiczne dopiski. Chyba można powiedzieć, że nie mam poczucia humoru - rzeczywiście, angielskiego nie mam.
Muszę jednak przyznać, że autor ma spory potencjał, bo żeby napisać coś tak dziwnego i popadać w takie skrajności, trzeba mieć wyjątkowe pióro. Miłość opisana jest w wielkim stylu, podniośle, a już za moment główna bohaterka to takie sobie glupiutkie dziewczę. Kontrast, kontrast i jeszcze raz kontrast.
Podsumowując - nie jest i nie będzie to moja ulubiona powieść, ale warto było sięgnąć po "Narzeczoną księcia" z powodu jej oryginalnego stylu, w jakim została napisana. Czytelnicy lubujący się w udziwnieniach na pewno polubią się z lekturą. Piękna i klimatyczna okładka również spodoba się zapalonym miłośnikom książek.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.