piątek, 7 grudnia 2018

SIEDEMDZIESIĄTY ÓSMY DZIEŃ BEZ CIEBIE...FACET TO FACET...


Coś, co dla Ciebie nie było wielkim wyczynem, dla mnie jest jak zdobycie najwyższego szczytu na świecie i to zimą... Z kolei to, co mi udawało się dobrze, dla Ciebie było ponad siły. Uzupełnialiśmy się genialnie...




Już wiem Kochany skąd wzięła się ostatnia panika. Mam po prostu stany lękowe. Siedmioletni stres zaczyna zbierać żniwo. Pamiętasz jak dowiedziałam się równocześnie o ciąży i o Twoim raku? A czas ciąży, który powinien być cudowny, spędziłam w szpitalach z Tobą na zmianę z tatą. Kiedy rodziłam Irusia, już tydzień po porodzie wiozłam Cię na badania. Strach to uczucie, które towarzyszyło mi non stop. Potem zaczęło się poszukiwanie możliwości leczenia. Dziesiątki gabinetów lekarskich, setki badań... i zbiórki, po to, abyś mógł żyć. Równocześnie musiałam wychować troje dzieci, ogarnąć dom, rachunki, inne problemy, po prostu wszystko oprócz prac fizycznych, zazwyczaj wykonywanych przez mężczyzn. Rozliczanie PIT-ów po nocach w zamian za 1% podatku z wrzeszczącym Irusiem, bo Ty wtedy myślałeś, że mi to nie przeszkadza... Prowadzenie licytacji... To jednak nie wszystko... wielu ludzi też oczekiwało ode mnie pomocy odnośnie leczenia, czy wsparcia psychicznego. Było tego strasznie dużo, całe godziny konwersacji. Teraz wiem, że za dużo! Dawałam radę prawda? A teraz muszę to odchorować i zmienić swoje życie całkowicie. 

Ludzie z zewnątrz patrzyli i mówili, że tak łatwo mi to przychodzi. Bo co to jest wystawić parę licytacji. No nic, to tylko godziny spędzone na szukaniu fantów, robieniu zdjęć, wystawianiu tych rzeczy, ogarnianie wpłat i adresów, pakowanie i wysyłanie. Taki sobie pikuś. Z nieba mi to wszystko spadało wedle niektórych. Ciągły brak pieniędzy... pamiętam jak chodziłam z bolącym zębem, bo nie było mnie stać na biała plombę, bo leczenie i dojazdy do lekarzy kosztowały krocie, no i jeszcze koszty suplementów i witamin... Bardzo wiele kosztowały mnie występy w telewizji i na konferencji. Każdy z nich odchorowałam mocno. Moje potrzeby były zawsze na szarym końcu. A niektórzy myśleli, że żyję sobie jak pączek w maśle... Może powinnam była głośno krzyczeć prawdę o tym jak żyję, a zamiast tego uśmiechałam się, a krew warzyła się we mnie. Ile może znieść jedna osoba, która walczyła jak lwica do samego końca? Powiedz, no ile? I dlatego teraz jest, jak jest. Nie wiem kiedy dojdę do siebie, ale muszę, bo wahania nastrojów mnie wykończą. Jest jednak jedna rzecz, która uległa poprawie - nie krzyczę już i mam o wiele więcej cierpliwości między jednym atakiem paniki, a drugim. Myślę, że bardzo dużo pomaga mi w tym wsparcie bliskich mi osób.

Chcę Ci, opisując to wszystko pokazać, jak bardzo doceniam wszystko, co robiłeś w sferze "męskich prac". Widzisz, wiele potrafię, ale nie ogarnę głupich światełek na balkonie. To dla mnie łamigłówka, której nie jestem w stanie rozwiązać. Stałam dziś i patrzyłam na dziesięć łańcuchów ze światełkami, w których jedna miały wtyczki do połączenia, a drugie nie i najnormalniej w świecie odpuściłam. Mój rozum i cierpliwość tego nie pojmuje. Z resztą sam wiesz, że nawet zwykły łańcuszek Ty rozplątywałeś, bo ja prędzej bym go wyrzuciła, niż go rozplątała. Jak to mówią "co facet, to facet". 

Bardzo Cię kocham.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka