niedziela, 26 lipca 2015

DZIEŃ 120 - PO BURZY WZESZŁO SŁOŃCE...



 
 
O szóstej rano obudziły mnie grzmoty i stukanie deszczu w szybę. Gdybym była w domu pewnie przewróciłabym się na drugi bok i chrapała nadal, ale tutaj przypomniało mi się moje pranie wiszące na balkonie, schnące już drugi dzień, więc zerwałam się z łóżka pościągać je, żeby nie czekać kolejnych dwóch dni. Długo trwała burza .W moich stronach grzmi pół godziny i już, a tutaj dobre dwie i pół godziny straszyły błyskawice, a następne dwie jeszcze padało. Całe szczęście, że synek ochłonął już z tych wszystkich nadmorskich atrakcji i spokojnie leżał sobie na łóżku, oglądał bajki i chrupał płatki Nestle Fitnes. Kiedy się przejaśniło (na moment) poszliśmy kupić coś słodkiego i znów bawić się w pokoju. Ja zajęłam się prasowaniem, a bawił się mąż i Iruś. Wiecie jaki numer ?Przed wyjazdem postanowiłam, że wszystkie rzeczy wyprasuję tu na miejscu, w domu tego nie robiłam, i wyprasowałam… dziś ;) pięć dni przed wyjazdem. Jakoś tak ubrania same się prostowały ;). Potem drzemka, obiad( krupnik, rumsztyk w sosie grzybowym, kompot, zestaw surówek i na deser czereśnie)i… wyszło na dobre słońce, a nawet zrobiło się wręcz gorąco. Ludzie pobiegli na plażę, a my na PROJEKT PLAŻA, bo dziś zdjęcie w LAYS chciałam sobie zrobić z mężem i synkiem. I nie było nawet kolejki . Oczywiście synek nie chciał pozować więc pan fotograf musiał zrobić kilka ujęć, ale udało się. Ja jak zwykle mam głupią minę, bo do fotogenicznych nie należę, i dlatego tak rzadko można mnie zobaczyć na zdjęciu.


Potem darmowe chipsy i godzinny postój przy robotach do czyszczenia podłóg, a to dlatego, że synek akurat to stoisko najbardziej sobie upatrzył. W sumie nawet mi się taki robocik na pilota podobał, i kosztował bagatela 2600 zł. Kolejne pół godziny spędziliśmy przy baseniku, w którym można było łowić zabawki.
 

W drodze powrotnej mały uparł się na „teteskiego” loda, czyli niebieskiego-kupiłam, spróbował i… mąż ma niebieskie spodnie, bo mały się tak otrzepał, że lód wypadł mu z ręki. Teraz już wie, że co ładnie wygląda nie zawsze ładnie smakuje. Ogólnie dzisiejszy dzień spędziliśmy bardzo spokojnie, większą część czasu w pokoju. Po tym cały szale spacerów, plażowania itp. nadszedł czas odpoczynku. Kiedyś uważałam, że szkoda każdej minuty przesiedzianej w pokoju, że siedzieć w czterech ścianach to mogę w domu i to duuużo taniej, ale teraz wiem, że oprócz wszystkich atrakcji ważni jesteśmy też my i wspólne spędzanie czasu.Widziałam też, że mąż zaczyna znów utykać na nogę czyli chemioterapia daje o sobie znać. Jeszcze kilka dni i będzie musiał ją przerwać na trzy dni, bo inaczej nogi mu tak napuchną, że nie będzie w stanie chodzić. Skusiliśmy się też na zapiekanki XXL w Albatrosie - to taki lokal z dyskoteką, zaraz przy plaży, gdzie w sezonie można też kupić właśnie zapiekanki, hamburgery itp. Szczerze mówiąc nie wiem co ludziom w tych zapiekankach smakuje, bo mi osobiście nie przypadła do gustu .Gdyby nie ketchup, to byłaby całkiem niejadalna. Była po prostu nie przyprawiona, taka jałowa. Za to moje córki się nimi zachwycały. Potem jeszcze bardziej pożałowałam tego zakupu bo, okazało się, że w ośrodku na kolację jest pizza, oczywiście oprócz wędliny, sera itd .Tego nie udało mi się już zjeść.
 

Wracając jeszcze do PROJEKTU PLAŻA - wczoraj młodzież z naszego ośrodka została poproszona o przyjście dziś na nagranie , mieli być w telewizji. Poszli cali podekscytowani, a na miejscu powiedziano im, że coś się im pomyliło, że nic podobnego. Sami powiedzcie,czy to nie jest nie w porządku?Teraz jest już wieczór. Piszę tego posta w Wordzie, ( w pokoju nie ma wi-fi)żeby jutro go opublikować i tak sobie myślę, czemu nie wzięłam ze sobą Greya. Wiem, że niektórzy tego nie rozumieją, bo ja sama nie do końca rozumiem co w nim tak uwielbiam, ale strasznie mi brakuje tutaj wieczornych seansów z filmem lub książką„50 twarzy Greya”. Nie ma mnie co inspirować, podniecać i relaksować. Wszystko wzięłam, o niczym nie zapomniałam, tylko o Greyu.Chyba faktycznie się starzeję, bo tęsknię za takimi rzeczami zamiast cieszyć się pobytem tutaj.To znaczy cieszę się pobytem, ale wieczorami chętnie bym poeksperymentowała pod wodzą tej książki, a tu klops. Po przyjeździe do domu koniecznie muszę to sobie nadrobić.

Jednak jeszcze bardziej tęsknię za normalnym dostępem do internetu, a moje uzależnienie od niego chyba się nasiliło, bo jeszcze rok temu nie potrzebny był mi laptop, tablet czy mobilny internet w telefonie, a teraz... bardzo mi ciężko bez tych udogodnień. Rok temu nie pisałam jeszcze bloga, ani nie prowadziłam fp na facebooku, nie znałam też jeszcze pewnych wspaniałych osób. Gdyby nie możliwość dzwonienia do siebie i wysyłania esemesów to chyba bym zwariowała. Gdzie te czasy kiedy na wiosce był tylko jeden telefon i to u proboszcza na plebanii. Pamiętam, że telefon stacjonarny mieliśmy dopiero jak miałam 18cie lat, a komórkę w wieku 21 lat, i to takiego zwykłego, czarno-białego SIEMENSA. Czasem się zastanawiam czy tamte czasy nie były lepsze? A Wy co myślicie?

 

2 komentarze :

  1. U nas ostatnio grzmiało ale nie padało, wczoraj było ciepło ale ciut wietrznie, za to dziś pada deszcz. a ja siedzę w swojej firmowej koszulce w pracy i czekam na 16tą, po której idę do dentysty. Ciekawe co mi dzis wymyśli.
    Mnie się tęskni za moją paskudą, wiem że ona tęskni bardziej, ale tak myślę że jeszcze niespełnia miesiąc i będzie gites :) już bliżej niż dalej.
    No i ja też wolałam jak miałaś internet tak normalnie, nie ma mnie kto wspierać przy bojach w grupie, nie wiem czemu każdy się boi odezwać, a jak robisz to za nich, to Cię nie wspierają. Wracaj już!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za dziećmi zawsze się tęskni.Moje tak mi w kość dają a tęsknię jak ich nie ma bardzo.Co do bojów w grupie to ostatnio wyraziłam swoje zdanie.Trochę w innym stylu niż Ty ale jesteśmy po jednej stronie barykady 😃

      Usuń

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka