wtorek, 28 czerwca 2016

454, 455, 456 - RODZINA...

 

Pamiętacie jak bałam się wakacji? Tego szumu i domowych rozruchów?No to miałam rację. Lekko nie jest. Raz jest cisza jak makiem zasiał, a za moment okazuje się, że to cisza przed burzą. Dokładając do tego upał, który na szczęście wczoraj zelżał, można to określić mianem armagedonu. 


Synek przypomniał sobie o buncie dwulatka, mimo, że ma już cztery. Powtarza się to cyklicznie i mam nadzieję, że nie będzie trwało do wieku dorosłego. To już nawet nie bunt, tylko odmienne zdanie na każdy temat. Czasem zastanawiam się czy okres niemowlęcy nie jet przypadkiem najlepszym z całego dzieciństwa, bo wtedy dzieci nie pyskują, nie negują i niewiele im do szczęścia potrzeba. Żeby jednak tak ciągle nie narzekać, to powiem, że są też i świetne dni, a raczej chwile, kiedy to siedzimy, nic nie robimy i śmiejemy się. W niedzielę np. moje chłopaki, mały Irek i duży Irek robili kluski śląskie. Kiedy patrzyłam na bałagan w kuchni i ogromną ilość dodanej mąki, żeby ciasto się przestało kleić, miałam wielkie obawy co do pozytywnego rezultatu, ale o dziwo nie było tak źle. Kluski pyszne, kuchnia  posprzątana, a synek zadowolony. Obecnie tata jest dla niego supermenem, więc każde zajęcie z nim jest super, a jeżeli jeszcze można pobałaganić, to już szczyt radości.


A jak taty nie ma, bo jest w pracy, to idolem zostaje dziadek, zwłaszcza kiedy odpala kosiarkę. Mały bierze wtedy swój spychacz z Wadera, który jest jedną z niezniszczalnych zabawek i biega za kosiarką tak długo, aż wszystko jest skoszone. Dziadek ma trochę gorzej, bo zdarza się, że się odwraca, a synek zaraz za nim stoi, więc musi bardzo uważać, żeby z wnuka nie zrobić placka ;)





 

Poniedziałek rozpoczął się poszukiwaniem chirurga naczyniowego, tym razem dla mnie i moich bolących nóg. Dwa lata chodzę do mojej lekarki, a ona ciągle bagatelizuje fakt, że w czasie upału nie mogę chodzić z powodu bólu nóg. Za każdym razem przepisuje mi diosminę, która nie działa, co widać wyraźnie na coraz większej ilości pękniętych żyłek. Nie pozostaje mi nic innego jak leczyć się prywatnie. Z resztą na NFZ najbliższe wizyty są na przyszły rok. Prywatnie też nie jest lekko, ale udało mi się ustalić USG Doppler na jutro, i lepiej żeby mi nic nie wyszło, bo jeżeli wyjdzie, to w naszym ośrodku będzie się działo. Czemu akurat w poniedziałek zabrałam się za moje zdrowie? Bo w niedzielę, kiedy był największy upał nie mogłam stać na nogach, że już o spaniu w nocy nie wspomnę. W poniedziałek otrzymałam tez propozycję objęcia patronatem medialnym książki Agaty Adamskiej pt.: "Łowca czterech żywiołów" o czym pisałam dziś we wcześniejszym poście. Duma mnie rozpiera. No i dostałam kwiaty:) od synka i męża  (te ze zdjęcia). Mąż zbierał, a synek niósł:). Niby zwykłe, polne kwiatki, a jakie piękne.

Wtorek to dzień w drodze i czas nerwów. Już o ósmej rano stawiłam się razem z mężem w sądzie, gdzie rok temu założyliśmy sprawę spadkową dotyczącą kawałka pola o wartości równej zero. Wyobrażacie sobie - rok temu !!!! Gdzieś tam babcie i mama męża nie załatwiły tego formalnie, a teraz jest już piętnastu spadkobierców. Niestety ni można było ruszyć z miejsca, bo raz za razem, któryś z nich nie odbierał wezwania. Paradoksem jest to, że w sumie przez ten czas każdy z nich przynajmniej raz to wezwanie odebrał, ale według sądu musiał być komplet za każdym razem. Dziś okazało się, że wcale nie jest tak i udało się sprawę załatwić. Teraz możemy się tego pozbyć i dać to ludziom, którzy potrzebują tych parę arów na dojazd do domu. Takie niezałatwione sprawy ciągną się latami i kiedy pomyślę, co by było, gdyby moje dzieci musiały to załatwiać, a spadkobierców byłoby o wiele więcej, to zastanawiam się dlaczego rodzice męża byli tak nieodpowiedzialni i tego nie zrobili, zwłaszcza, że to nic niewarte. Po powrocie zapakowaliśmy synka i córkę do samochodu i obraliśmy kierunek szpital onkologiczny. Już w domu mąż strzelił focha, bo kazałam mu zmienić kurtkę na czystą. Atmosfera od razu zrobiła się gęsta. Córka przez cały czas wtrącała swoje trzy grosze, jak to nastolatka, która pozjadała wszystkie rozumy.mały zaczął się drzeć i w tym momencie miałam już dość. Chcesz człowieku pomóc, wozisz wszystkim d..y, a w zamian masz tylko nerwówkę. Koniec więc ze wspólnymi wyjazdami, przynajmniej w takim składzie. Mąż będzie jeździł autobusem, a ja ten czas mogę wykorzystać na przyjemniejsze rzeczy. Więcej nie dam się wykorzystywać. Wracając jeszcze do szpitala onkologicznego, to mąż robił tam badania i w czwartek dostanie wyniki. Nie lubię tego czasu,czasu oczekiwania. Za każdym razem kosztuje mnie to kilka siwych włosów.

Na koniec trochę rozmyślań. Cieszę się, że mam rodzinę, kocham ją, ale w takie dni jak dziś wolałabym dołączyć do świata singli. Wszystko wtedy byłoby dużo prostsze i odpowiadałabym tylko za siebie i wkurzała się tylko na siebie. Zawsze myślałam, że rodzina powinna się wspierać,  a na dzień dzisiejszy odnoszę wrażenie, że jak na razie ja wspieram wszystkich, a mnie nikt. Jak widzicie,ja też sobie czasem nie radzę!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka