czwartek, 4 sierpnia 2016

DZIEŃ 491, 492, 493, 494 - SIŁA DO WALKI SŁABNIE...




Kompletny brak czasu, ziółka, warzywka, owoce, kroplówki... to wszystko zaczyna mnie przerastać. Nie wiem, jakby to było, gdybym to ja musiała to wszystko przyjmować, ale nawet patrząc na to z boku, czy przygotowując te wszystkie mikstury, a na dodatek nie mając  znikąd pomocy nawet ja wysiadam, psychicznie i fizycznie...

Jeszcze dwa tygodnie temu napędzała mnie euforia, że znów jest szansa dla męża, że znalazły się pieniądze na pierwsze miesiące leczenia. Kiedy emocje opadły, zaczęła się szara rzeczywistość. Te wszystkie mikstury trzeba przygotować, a kroplówki podać. A kto to musi zrobić? Oczywiście ja. 

Pierwszy tydzień mąż sam parzył sobie ziółka itd, ale odkąd kilka dni w tygodniu siedzi podpięty do kroplówki, nie może z niczym zdążyć. Nie może, albo tak mu łatwiej - "nie umiem, nie zdążę, więc zrób to Ty". Wczoraj nie było mnie trzy godziny w domu. W zamian za moje wyjście, poświęciłam czas, kiedy mogłabym zjeść obiad i przygotowałam mężowi produkty (już pokrojone), żeby co godzinę zrobił sobie sok w wyciskarce. Kiedy przyjechałam, głodna jak wilk, z racji niezjedzonego obiadu, on miał zrobiony jeden soczek, bo... nie miał czasu... przez trzy godziny mojej nieobecności nie miał czasu. To samo z ziołami. Pytam dziś, kiedy ostatnio parzył sobie mniszka lekarskiego, i okazało się, że trzy dni temu!!!Oczywiście nie miał czasu, ale... siedzieć w wannie półtorej godziny czas miał. Ja wszystko rozumiem, chorobę, depresję, ale lenistwa i wykorzystywania nigdy nie zrozumiem!! 

Sami widzicie, że praktycznie nie ma mnie na Waszych blogach, nad czym bardzo ubolewam, nie ma mnie też na fp, a i tutaj piszę posty w nocy, o ile wcześniej nie zasnę ze zmęczenia. Mam troje dzieci, które też domagają się uwagi, mam codziennie obowiązki i do tego przejęłam obowiązki męża, bo on "nie ma czasu" i opadam z sił. Czasem myślę sobie, że mąż się wyleczy, a ja wpadnę w jakąś chorobę. Jest godzina 23, 18, a ja jem dziś pierwszy posiłek, no i pewnie ostatni. I to nie dlatego, że nie wygospodarowałabym na tyle czasu, żeby go przyrządzić, ja po prostu jestem tak zestresowana, że mój żołądek nie chce jedzenia przyjmować. Czarę goryczy przelał fakt, że witamina c, tańsza, ręcznie robiona uczuliła męża. Przy każdej próbie podania, następowała opuchlizna i niesamowity ból, jakby coś paliło żyły od środka. Po trzech próbach, byliśmy zmuszeni ją odstawić i zaopatrzyć się w droższą, ale nieuczulającą. Szkopuł w tym, że poprzedniczka kosztuje 3500 zł. na miesiąc, a obecna 4500 zł. Powiem Wam, że pieniądze mnie martwią, ale bardziej wystraszyła mnie ta reakcja organizmu męża. Nie jestem pielęgniarką i zwyczajnie spanikowałam. Jedyne co mi wtedy przyszło do głowy, to odłączyć kroplówkę i wyjąć wenflon. To było trzy dni temu, a ręka boli go do dziś. Najśmieszniejsze jest to, że mąż to kawał chłopa i witaminka c go zwyciężyła, a dziewczyna, malutka i drobniutka, która wzięła od nas na spróbowanie dwie butelki, nie miała żadnych reakcji uczuleniowych. Okropność.

Wiecie o czym marzę w chwili obecnej? O spokojnymi długim śnie, takim od godziny 22giej. O wieczorze, kiedy mogę poczytać spokojnie książkę, wieczorze, a nie nocy i nocy, w czasie której nie muszę czekać, kiedy skończy się kroplówka i czas odłączyć od niej męża. Marzę, żeby już był zdrowy, żeby móc żyć jak dotychczas, kłócąc się i godząc, kochając i nienawidząc, uprawiając seks do rana, ale przede wszystkim, dzieląc obowiązki...

Dlatego wybaczcie mi moją chwilową nieobecność, w najbliższym czasie postaram się wszystko nadrobić. Ucieknę z domu na cały dzień i będę czytała książki, blogi, zjem normalny obiad, a wszystkie problemy zostawię, na ten jeden jedyny dzień...

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka