piątek, 30 września 2016

DZIEŃ 565, 566, 567 - BLA BLA CAR I PTASZNIK...


Jedni wiedzą, drudzy nie, że wczoraj przejechałam pół Polski tam i z powrotem. Długo miałam dylemat czy jechać, bo mój woreczek żółciowy coś ostatnio daje się we znaki, ale koniec końcem pojechałam i to z całkiem obcą osobą... Jesteście ciekawi z kim? Zapraszam na post...



W ostatnim poście pamiętnikowym pisałam o tym, że zmarł mój chrzestny, który mieszkał w Łodzi. Pogrzeb oczywiście również był w Łodzi, a to kawał drogi ode mnie. Początkowo miałam jechać z kuzynem, ale plany się zmieniły i w środę na szybko myślałam nad planem B. ogólnie to myślałam czy w ogóle jechać, bo ból woreczka żółciowego był dość uciążliwy, ale w końcu zdecydowałam się jechać. Pojechałam dla siebie i dla chrzestnego, który był mi bardzo bliski, mimo, że nie spotykaliśmy się zbyt często. W sumie to ostatnio widzieliśmy się dwa lata temu na pogrzebie mojej mamy. Problemem było tylko to, czym jechać. Pociągiem nie zdążyłabym na planowaną godzinę ceremonii, a i przesiadek miałaby mnóstwo. Wtedy ktoś mi podpowiedział, żeby skorzystała z Bla bla car i to był strzał w dziesiątkę. Dla tych, którzy nie wiedzą co to jest, wyjaśniam, że to aplikacja gdzie rejestrują się kierowcy i osoby, które potrzebują się gdzieś dostać. Kierowcy na bieżąco wpisują, gdzie i kiedy jadą, a pasażerowie sobie wyszukują. Są to prywatne osoby, które za drobną opłatą chcą kogoś ze sobą zabrać. 

Mi po wpisaniu trasy Bielsko - Biała - Łódź pokazało cztery osoby, z tym, że trzy jechały o godzinie, która mi nie odpowiadała. Takim oto sposobem zarezerwowałam sobie podróż w towarzystwie Pana Aleksandra( który miał wiele dobrych opinii na swoim profilu). Umówiliśmy się o 5, 30 pod galerią handlową w Bielsku, więc pozostało mi tylko tam podjechać swoim samochodem i zostawić go tam na cały dzień. Najgorsze było wstać o 3, 15 żeby na spokojnie się ubrać, umalować i wypić dwie kawy. Ta kawa to nie był dobry pomysł, ale o tym za moment. O godzinie 5 tej ruszyłam w drogę, zaopatrzona w dwoje butów, bo na obcasach nie wytrzymałabym nawet dwóch godzin, colę i pełną torbę niezbędnych rzeczy. Kierowca był punktualnie. Kiedy tylko wsiadłam do samochodu, od razu wypita wcześniej kawa, odezwała się w moim pęcherzu. Jakoś głupio było mi prosić o postój, więc uznałam, że trzeba to przespać. Po drodze wsiadały jeszcze die osoby. 

W połowie drogi doczekałam się jednak przerwy i mogłam ulżyć swojemu pęcherzowi i zakupić... kolejna kawę. Ogólnie podróż była bardzo przyjemna, aczkolwiek kierowca należał do biznesmenów nawijających całą drogę na dwa telefony i operujący takim językiem fachowym, że dla mnie było to kompletnie niezrozumiałe. No i wspólnego języka nie znalazła, ale nie chodziło tu o wspólne pogaduszki, tylko o dojechanie na miejsce. Wysiadałam pod samym cmentarzem, co wcześniej ustaliliśmy. Podróż zajęła nam niecałe trzy godziny. Będąc w Łodzi o dziewiątej miałam mnóstwo czasu na zakup wieńca. Nie znam Łodzi i będąc jeszcze w domu, myślałam, że będę musiała szukać kwiaciarni, a tam, pod samym cmentarzem było ich chyba z trzydzieści. Ufff, problem z głowy. O samej ceremonii nie będę pisała, ale dodam, że pogrzeb w mieście różni się sporo od pogrzebu u nas na wsi, ale te różnice nie umniejszają ani miastu ani wsi, po prostu co kraj, to obyczaj.

O godzinie 15, 30 byłam umówiona z kierowcą, który zabierze mnie w drogę powrotną. Tym razem był to Pan Gabriel. Umówiliśmy się na stacji benzynowej. Czekam sobie spokojnie, patrzę, jedzie niebieski Seat Toledo, a w nim dwóch facetów ( a miał być jeden). Myślę sobie "miał pozytywne opinie, to chyba zaryzykuję" i zrobiłam dobrze. Co dwaj mężczyźnie to byli zawodowi żołnierze odbywający służbę w Słupsku, a mieszkający w Bielsku. Obaj byli niesamowicie komunikatywni i mili. Chyba nawet przez moment nie przestawali żartować. Znaleźliśmy też wspólny temat diet. Kolega kierowcy(ten przystojniejszy) miał na ten temat ogromną wiedzę i pięknie umiał o tym opowiadać. Najbardziej podobało mi się jak nie odbierał telefonów od żony. Najpierw myślałam, że niezły z niego burak, bo jak już odebrał, to kłamał, że spał i nie słyszał. Potem okazało się, że maja rocznicę i on robi jej niespodziankę, bo w domu miał być dopiero nazajutrz :). Po drodze kupował jeszcze prezent dla niej i dla swojej dwuletniej córeczki.

 W Częstochowie zabieraliśmy ze sobą jeszcze jedną panią, która jechała do pracy jako barmanka, na tydzień. Rzadko krytykuję ludzi, ale wyjątkowo działała mi na nerwy. Już w ciągu pierwszych piętnastu minut wiedziałam o całym jej życiu, trzech mężach, w tym jednym Arabie, synu, który koniecznie chce być żołnierzem, ale waży 120 kilogramów przy 160 cm. wzrostu i 16 tu latach. Nie omieszkała też wspomnieć jak to lubi wódkę, której nie piła do 42 ego roku życia, ale teraz nadrabia. Od razu też do wszystkich mówiła na ty. Kiedy zaczęła puszczać z telefonu Zenona Laskowika uznałam, że pora się zdrzemnąć. Obudził mnie postój pod domem kierowcy. Wiecie jaki był jego powód? Panowie wieźli ze sobą pająka ptasznika (dlatego ciągle mówili, że wiozę delikatny towar) i kierowca chciał przestraszyć nim teściową ;). Takiego wrzasku jeszcze nie słyszałam. Potem już odwieźli mnie prosto pod galerię, gdzie wsiadłam w  swój wóz i pojechałam do domu, prosto do czekającego na kroplówkę męża. Byłam na miejscu o 19, 30. Gdyby nie korki w Częstochowie, czas skróciłby się o 40 ci minut.

Powiem Wam, że Bla bla car to rewelacyjna sprawa i nie reklamuje tu nikogo. Za 40 zł. w jedną stronę miałam wygodę, zero stresu i przyjemne towarzystwo (oprócz ptasznika). Na pewno jeszcze nie raz skorzystam z tego rodzaju podróży.

Jechaliście kiedyś z osobami z Bla bla car?

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka