czwartek, 25 maja 2017

NIC NIE BOLI TAK, JAK ŻYCIE...



Chciałam się dziś poddać... pierwszy raz w życiu usiadłam i powiedziałam, że nie dam  rady, że musimy czekać na śmierć. Odezwało się do mnie wtedy bardzo dużo osób, że nie mogę, że dałam innym nadzieję, że muszę iść dalej...




Za górami, za lasami żyło sobie szczęśliwe małżeństwo. Małżeństwo, które kochało się miłością ogromną, które oddałoby życie za siebie. Mimo początkowych trudności zwyciężyło wiele przeszkód. Potem mieli dzieci... troje... i żyli długo i szczęśliwie... ups... to nie ta bajka... Moja bajka nie skończy się szczęśliwie...

Moja bajka kończy się niczym najgorszy koszmar. Nie będzie happy endu. Moje słońce zgaśnie i nastanie ciemność. Czym ukoić mój ból? Jak śmiać się przez łzy? Jak być silną, gdy sił już brak? To takie trudne nie móc zapłakać w czyiś ramionach. To takie trudne nie załamać się, by on się nie załamał. Tyle we mnie smutku i goryczy i cholernej bezsilności. Dlaczego? Dlaczego dobrych ludzi spotyka to, co najgorsze? Wiem, życie nie jest proste i nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale nikt też nie mówił, że będzie aż tak trudno. Lepiej było nie kochać, by nie cierpieć jak się traci.
Kiedy prawie sześć lat temu dowiedzieliśmy się, że mąż choruje na raka nerki, pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy to ŚMIERĆ. Dlatego mój synek nosi to samo imię co jego tata - życie za życie. Tak, kilka dni po diagnozie choroby męża dowiedziałam się o ciąży. "Jedno się kończy, drugie się zaczyna", te słowa od pięciu lat tkwią w mojej głowie, czasem na moment cichnąc, by potem wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Tak, jak choroba, tak, jak rak. Zawsze żyłam ze świadomością, że to się kiedyś zdarzy, przygotowywałam się na tą chwilę przecież pięć lat, ale rak początkowo dał się okiełznać, leki na moment zatrzymały jego progresję. Nadszedł czas kiedy otrzymaliśmy wyniki badań, z których wynikało jasno, że leki przestały działać, a rak rośnie w siłę. Zaczęliśmy kolejną walkę, z kolejna chemioterapią, tym razem ostatnią z możliwych. Kilka bitew udało nam się wygrać, niestety wojna jeszcze przed nami. 

Lekarze mówili, że rak nerki jest nieuleczalny, nie ma na niego chemioterapii, która potrafiłaby go cofnąć. Można jedynie próbować go uśpić na jakiś czas. Czekał nas kolejny lek, niestety już nie tak silny jak ten, który przestał działać. Niestety nieświadomość i chory system sprawił, że nie uwierzyliśmy wtedy w leczenie naturalne. A może tak było prościej? Zdać się na "doświadczenie" lekarzy. 

Mam 38 lat i jeszcze sporo przede mną, a słońce mojego życia gaśnie. Można by powiedzieć "musisz wierzyć" - wierzę, już sześć lat, ale widocznie za słabo. Można by powiedzieć - "musisz być silna" - tylko jak być silną, kiedy koło mnie ciągle jest ŚMIERĆ, ŚMIERĆ, ŚMIERĆ. Jestem jednak silna z pozoru, dla niego i dla dzieci. Czasem płaczę pod prysznicem, żeby nikt nie zobaczył mojej słabości. Przez te lata, tylko jeden raz pozwoliłam sobie na chwilę słabości przed mężem, było to trzy lata temu, kiedy zabierali go na operację zmian na płucach, tylko ten jeden raz pokazałam mu, że się boję. Ja się na prawdę bałam, bałam się, że widzimy się ostatni raz. Prosiłam nawet wtedy lekarz, żeby termin operacji wyznaczył po pierwszych urodzinach synka, żeby mąż mógł jeszcze na ich być. Tak bardzo go kocham i tak strasznie się boję. Dlaczego Bóg zesłał mi tego człowieka, a teraz powoli mi go zabiera?

W czerwcu ubiegłego roku dowiedzieliśmy się, że ten cudowny lek, który był ostatnią deską ratunku nie zadziałał i od tego dnia mąż został pozostawiony sam sobie. Przerzuty raka nerki do płuc zrobiły się jeszcze większe. Nic nie da się już zrobić... z punktu widzenia lekarzy. Były jednak skuteczne, naturalne metody leczenia nowotworów, czyli wlewy z ogromnych dawek witaminy c, dożylnej, laminina, zastrzyki z jemioły - silniejsze niż chemioterapia, niszczenia raka wysoką temperaturą. My ograniczyliśmy się do minimum, do witaminy c dożylnej, lamininy i oleju CBD, bo na tyle udało nam się z miesiąca na miesiąc zbierać fundusze.

Dokładnie dziś 25.05.2017 roku usłyszeliśmy od czeskiego profesora, że jedynym ratunkiem dla męża jest lek Opdivo, ratunkiem i do tego bardzo skutecznym, niestety... nie refundowanym w Polsce, nie na raka nerki. Najśmieszniejsze jest to, że w Czechach  leczy się nim pacjentów z rakiem nerki i jest on refundowany, u nas nie... Profesor powiedział, że musimy mieć ten lek "na wczoraj"! Jeżeli uda nam się uzbierać na dwa lata kuracji mój mąż będzie zdrowy, jeżeli się nie uda - umrze... Pieniądze albo śmierć...

Ktoś, kiedyś powiedział, że zdrowie jest ważniejsze od pieniędzy, a ja coraz bardziej się przekonuję, że to dzięki pieniądzom ma się zdrowie. Dlatego proszę Was, pomóżcie nam, dajcie mojemu mężowi życie, a naszym dzieciom ojca.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka