niedziela, 27 maja 2018

GDY CZUJESZ SIĘ JAK DZIURAWY BALON...




Wstajesz rano, a właściwie zwlekasz się, bo musisz przecież odprowadzić dziecko do przedszkola - nie, że chcesz, Ty musisz... Trzęsące się ręce, strach, w sumie nie wiadomo przed czym, duszności, leżąca ścierka na podłodze, bo nie masz siły jej podnieść... Tak, to właśnie ten stan, depresja? Nerwica? Stany lękowe?





Jeszcze dwa miesiące temu wszystko wydawało się w porządku. Pełna sił, pełna życia i chęci, zawsze gotowa do pomocy i walcząca z całym światem. Zignorowałam pierwsze wskazówki. Przecież duszności, to powikłania po grypie. Przecież "odpływanie" w ogrom myśli to tylko chwilowe. Ciągłe zapominanie to "zbyt dużo spraw na głowie", a niechęć do kontaktu z ludżmi, w tym z najbliższymi, to "ładowanie akumulatorów". Z czasem do tego wszystkiego doszły trzęsące się ręce i strach, tak silny i ciągły, że gardło stawało się zaciśnięte tak mocno, że nie mogłam nic przełknąć. Nie jadłam, a waga rosła. Niby tylko pięć kilogramów, ale przecież ja nigdy nie tyłam... nigdy! Czułam się jak dziurawy balon, z którego życie uchodzi powoli, tak długo, aż stanie się kompletnym flakiem... i czuję sie tak nadal.

Jedyne chwile, w których czułam się normalnie, to te, kiedy podnosiła mi się adrenalina, np. wystapienie na konferencji czy w telewizji. Wtedy wracała równowaga i siła, a kiedy emocje opadały, znów stawałam się bezużyteczna i bezsilna. Wiecie jak to jest chodzić z kąta w kąt i nie mieć sił się przebrać z piżamy w ubranie dziennie? Wiecie jak to jest, gdy pokonanie zlewu pełnego naczyń jest dla Was niczym wdrapanie się na Kilimandżaro? Jeszcze te noce, cholerne, bezsenne noce, kiedy wyjesz, dosłownie wyjesz w poduszkę, bo nie radzisz sobie sama ze sobą i z niecierpliwością czekasz poranka, który i tak niczego nie zmieni. I wciąż trawiący od środka niepokój. Jednak nie to wszystko było prawdziwą przesłanką. Zaniepokoić powinien mnie fakt, że nie czytałam i nie pisałam recenzji, co przecież jest moją prawdziwą pasją. Ciągłe "zrobię to jutro", "dziś nie dam rady", "jeszcze tylko jeden dzień i na pewno to zrobię"...

Tak, to ja, ta silna kobieta, która przebija główą mur i  potrafi walczyć z sytemem i śmiercią. To ta dziewczyna, która podnosi się jak Feniks z popiołów i to ta dziewczyna, która zawsze potrafiła robić dobra minę do złej gry. Nie ma już tej dziewczyny. Zniknęła na moment, a może na dłużej, nie wiem na ile, bo w chwili obecnej kryzys za kryzysem łamie mnie codziennie i nie pozwala się podnięść. Owszem, są chwile, kiedy czuję się lepiej i potrafię  racjonalnie myśleć, jednak są one tak krótkie, że mijają w oka mgnieniu. Gdzieś tam, po drodze, między walką o życie męża przeoczyłam wroga chyba gorszego niż śmierć, który zabija za życia, nie pozwalając żyć i cieszyć się tym życiem. 

W tym wszystkim na szczęście potrafię jeszcze starać się sobie pomóc, a moją "bratnią duszą" jest olej CBD, który uspokaja na kilka godzin ręce i serce. Jeszcze potrafię płakać łzami, które oczyszczają i jeszcze daję radę się modlić do Boga, by pozwolił mi być znów tą Asią, która potrafi góry przenosić!

Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że muszę tę drogę przejść sama. Nie ma już jedynej osoby, która w tym momencie mogłaby być wsparciem i pomogła przetrwać - nie ma mojej mamy. Nie ma przyjaciół, bo każdy ma swoje życie, a ja się nie skarżę, bo i po co? Mąż zajęty swoją chorobą i przyzwyczajony do tego, że wszystko kręci się wokół niego, nie potrafi i nawet jakoś szczególnie się nie stara mi pomóc. Mówi tylko "przejdzie ci"... Jestem sama!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność jest moją motywacją. Zapraszam.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka